ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

4.5K 271 42
                                    

Devan

Ciężko jest to wszystko zrozumieć. Jednego dnia spędzam intensywnie czas z Leanną, następnego się rozstajemy, po czym ponownie spotykamy na lotnisku w Nowym Jorku. Nie mieliśmy pojęcia, że każde z nas stąd pochodzi, stąd wzięło się moje spore zaskoczenie. Dotąd powątpiewałem w przeznaczenie, lecz dziś jestem przekonany, że ono istnieje, bo jak inaczej to wszystko wyjaśnić?

Łatwiej jest zrozumieć, skąd więzło się moje podniecenie, kiedy tylko mnie pocałowała. Ta kwestia jest prosta – czysta fizjologia. Pragnę jej jak każdy zdrowy mężczyzna. Jest atrakcyjna, a w połączeniu z urokiem osobistym staje się w moich oczach wyjątkowa. Jednakże objaśnienie tych wszystkich zbiegów okoliczności, jak i nagłego wybuchu intensywności jest trudniejsze. Liczę, że z każdym kolejnym wspólnie spędzonym dniem, będę potrafił to wszystko sobie poukładać, bądź zaakceptować taką kolej rzeczy.

Wchodzę do swojego mieszkania dość późno. Sam powrót do domu z lotniska zajął mi dwie godziny z dwóch konkretnych powodów – po pierwsze, odwiozłem Leannę do jej mieszkania, dzięki czemu poznałem jej adres, a po drugie stałem w korkach, próbując przebić się przez centrum.

- Może róż? – dociera do mnie kobiecy głos z głębi mieszkania. Szlag. Proszę, nie dziś...

- Róż jest oklepany. – stwierdza Diana. – Wolałabym fiolet albo niebieski.

- Kochanie, ale ślub to kolory bieli, różu i czerwieni.

- Mimo wszystko wolę fiolet i niebieski.

- Colton, pomóż matce wyperswadować twoje narzeczonej te niedorzeczne bzdury. – woła za synem, którego gdzieś wcięło. Stawiam piwo, jeśli wyjdzie z łazienki za parę minut i powie, że dostał biegunki. Odkąd wróciliśmy z Hawany do domu, unika Helen jak tylko może. Nawet poprosił mnie, aby mógł zamieszkać u mnie, gdzie na co dzień był pod opieką swojej matki.

- Widzę, że weszłaś w rolę konsultantki ślubnej. – stwierdzam, kiedy wchodzę do części jadalnej. Na stole walają się próbniki kolorów, katalogi ślubne i jeśli dobrze widzę, próbki materiałów. Colton ledwie się oświadczył, a jego matka już dostała ślubnej sraczki. Po minie Diany stwierdzam, że ma już dość swojej przyszłej teściowej. Co mogę jej powiedzieć? Ma przekichane. Helen pożre ją żywcem i zakopie w falbanach sukien ślubnych.

- Miało cię nie być. – stwierdza Helen. Mruży oczy, ukazując swoje niezadowolenie. – Colton mówił, że wyjeżdżasz na parę dni.

- Dlatego postanowiłaś napastować Coltona i Dianę w moim mieszkaniu?

- Nikogo nie napastuję. Jedynie pomagam w organizacji wesela.

- Polemizowałabym. – wypowiada Diana. – To jest nasze wesele i chciałabym je zorganizować po swojemu.

- Diano, jesteś jeszcze młoda. Nie znasz się na organizacji tak dużych przedsięwzięć.

- No tak, za to ty organizujesz je codziennie. – kwituję. – Daj dzieciakom nacieszyć się najpierw okresem narzeczeństwa. Ślub mogą wziąć po ukończeniu studiów.

- Za trzy lata? – oburza się. – To niedorzeczne.

- Ledwie się zaręczyli.

- Colton! – woła Helen. – Chodź tutaj i się wypowiedz, bo twój ojciec gada bzdury! – spoglądam wprost na Dianę, której wzrok może zabijać. Naprawdę zaczynam lubić tą dziewczynę. Ma swój charakterek, a to coś co się zawsze ceni. Poza tym Colton ją kocha i wydaje mi się, że ze wzajemnością. Moje wcześniejsze uprzedzenia mogą być bezpodstawne.

- Daj mu spokój. – wzdycham. – Uczepiłaś się tego ślubu jak pleśń na starym pomidorze.

- Colton, do licha! Chodź tutaj!

W rytmie weselnych dzwonówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz