rozdział 6 - sentyment

3.5K 99 45
                                    

Nowy Jork, Manhattan
rok wcześniej…

Mrok pokrył ulice ogromnego miasta, którego życie tętniło o każdej porze dnia i nocy. Nowy Jork, Manhattan, to właśnie tu znajdowała się cała rodzina Rey. Wyjechali tam, aby zacząć nowy rozdział w swoim życiu, jednak czy był on im tak naprawdę potrzebny?

Albowiem okazało się, że następny rozdział, był jeszcze gorszy niż poprzedni.

Średniego wzrostu brunetka stała przed lustrem w swoim pokoju, zasuwając swoją ogromną bluzę. Przyglądała się swojemu odbiciu, a kiedy poczuła lekkie wibracje w tylnej kieszeni swoich spodni, wiedziała, że to moment, w którym powinna opuścić swoj dom. Był jednak jeden ważny szczegół, jej rodzice nie mogli dowiedzieć się, że nie znajduje się w swoim łóżku.

Przekręciła klamkę w drzwiach i starając się nie wydać najmniejszego dźwięku, próbowała zejść po drewnianych schodach, które na jej nieszczęście okropnie skrzypiały. Finalnie znalazła się w korytarzu, nie budząc żadnego z domowników. Z uśmiechem na twarzy, schyliła się, aby założyć swoje stare trampki, które były już okropnie zniszczone. Pomimo tego, Adeline nie chciała ich wyrzucić. Były wygodne i kiedy tylko na nie patrzyła, w jej głowie pojawiały się różne przeżycia w tym mieście. Dla innych mogłoby się to wydawać głupie, w końcu przywiązywać się do znoszonych butów?

Pomimo że na co dzień nie pokazywała zbyt wielu emocji, niewiele osób wiedziało, że Adeline Rey była okropnie sentymentalna.

Nawet jeśli chodziło o głupią parę butów.

Wzięła głęboki wdech, po czym chwyciła do ręki swój telefon. Prawie bezdźwięcznie przekręciła zamek w drzwiach, a kiedy już miała otworzyć frontowe drzwi, światło w korytarzu się zapaliło.

— Wybierasz się gdzieś? — Usłyszała ciężki, męski głos za swoimi plecami.

Dziewczyna powoli odwróciła się w kierunku dochodzącego dźwięku. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, kto za nią stoi.

Nie myliła się. Jej oczom ukazał się wysoki, znajomy mężczyzna, o włosach tak ciemnych, że przypominały nocne niebo, na którym zabrakło gwiazd. Jego szare oczy, z których biło rozczarowanie, skanowały uważnie twarz Adeline.

Tak bardzo chciał się na nią gniewać, jednak nigdy nie potrafił. Nie był w stanie uwierzyć, jak to jest możliwe, że jedna istota jest w stanie przypominać mu tak bardzo własnego siebie, zarówno wyglądem, jak i zachowaniem. Pamiętał czasy, kiedy wymykał się w nocy z domu, aby spotkać się ze swoimi znajomymi. Czasy, kiedy był młodym, zbuntowanym chłopakiem, który próbował zwalczyć całe zło tego świata, nie zdając sobie sprawy, że tym sposobem wchłania cały mrok wokół niego.

Taki właśnie był młody Shane Rey, a Adeline była jedynie jego kopią, którą bezustannie próbował uchronić przed błędami, które niegdyś sam popełnił.

— Ja tylko…

— Adeline. — Przerwał jej twardym głosem.

Adeline, Adeline, Adeline.

Nie lubiła, kiedy jej ojciec zwracał się do niej pełnym imieniem. Zawsze robił to, kiedy był na nią zły.

Jej własny ojciec był jedyną osobą na tym świecie, na której szczęściu jej zależało. Nigdy nie chciała go skrzywdzić, a wiedziała, że robiła to każdej nocy, kiedy wymykała się z domu.

— Powiedz mi tylko, że nie wychodzisz z nim. — Odezwał się, lokując swoje ciężkie spojrzenie na jej oczach. Oczach, które były identyczne jak te jego. W pomieszczeniu nastała głucha cisza. Dziewczyna nie chciała go okłamywać, dlatego postanowiła milczeć. — Adeline, rozmawialiśmy na ten temat.

PRETTY POISON [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz