Halloween było jednym z tych specjalnych dni w ciągu roku. Większość społeczeństwa cieszyła się na nadejście ostatniego dnia października. Uwielbienie, spowodowane możliwością, wykazania się kreatywnymi kostiumami, potęgowało pozytywne nastawienie do tego dnia.
Jednakże to konkretne święto miało szczególną wartość dla niejakiej Adeline Rey, która właśnie schodziła po schodach, po usłyszeniu dzwonka do drzwi. Właśnie była w trakcie kompletowania swojego kostiumu na wieczorną domówkę u Shermana.
Lucca od kilku lat organizował ją w swoim domu. Była to już swego rodzaju tradycja dla licealistów miasta Reno. Ten rudowłosy chłopak o nietuzinkowych oczach głównie kojarzony był z ogromną ilością znajomych i imprezowym stylem życia. Już na samym początku swojej licealnej kariery zyskał popularność, dzięki swojej otwartości i poczuciu humoru. Potrafił dopasować się do każdego towarzystwa i szybko nawiązywał nowe znajomości.
Jednak z tych wszystkich znajomości tak naprawdę cenił sobie tylko niewielkie grono ludzi.
Adeline przekręciła zamek frontowych drzwi, a jej oczom ukazały się dwie blondwłose kobiety, mieszkające naprzeciwko. Rey zlustrowała wzrokiem Vivian, która z uśmiechem na twarzy trzymała w swoich dłoniach własnoręcznie zrobiony tort z osiemnastoma świeczkami. Młodsza Watson trzymała torebkę prezentową.
To była jedna z ich tradycji. Tradycji, której nie obchodziły już od ponad czterech lat.
— Nie wierzę, że pamiętałyście. — Powiedziała brunetka, tym samym zapraszając swoje sąsiadki do środka.
— Chyba nie myślisz, że zapomniałabym o tak ważnym dniu. — Odpowiedziała od razu Mei.
Vivian ułożyła tort na blacie kuchennym, a zaraz obok niego ułożona została torebka z prezentem. Kobieta rozejrzała się wokół z nieco zdezorientowaną miną.
— A oni gdzie się podziali? — Zapytała samą siebie. — Shane! — Krzyknęła, powtarzając to imię kilkukrotnie.
Mei i Adeline roześmiały się pod nosem. Kiedy były dziećmi, co roku wyglądało to tak samo.
— Viv, czy nie możesz iść wydzierać się gdzieś poza moim domem? — Rzekł wybudzony ze snu Shane Rey.
Do kuchni zaraz za nim wkroczyła Danielle. Fakt, było jeszcze dosyć wcześnie, jednak starsza Watson nie miała zamiaru marnować tak pięknego dnia.
— Do pracy mam dopiero na dwunastą, więc jeszcze chwilę się ze mną pomęczysz. — Stwierdziła Vivian, nie szczędząc sobie sarkazmu wyczuwalnego z kilometra w jej głosie. Kobieta podeszła do młodej Rey i uścisnęła ją z całej siły. — Wiem, że nie przepadasz za przytulaniem, ale po czterech latach to było silniejsze ode mnie, Adi. — Wytłumaczyła się, po czym zaczęła składać życzenia jubilatce.
Poranek upłynął całej piątce w fenomenalnym nastroju. Nie brakowało żartów i czułych słów w stronę solenizantki. Atmosfera wydawała się idealna na rozpoczęcie dnia.
Pomimo tego, że jeszcze kilka miesięcy temu uważała Nowy Jork za swój dom, wiedziała, że w tym momencie może śmiało stwierdzić, że Reno jest jej miejscem na ziemi.
Wreszcie czuła, że gdzieś przynależy.
Kiedy większa część towarzystwa powróciła do swoich codziennych obowiązków, dwie przyjaciółki znalazły się w pokoju Adeline.
— Mam dla ciebie coś. — Rzuciła wreszcie Mei, wręczając ciemnowłosej małe, czerwone pudełko z czarną wstążką.
Rey spojrzała na wesołą blondynkę, która rozsiadła się wygodniej na jej łóżku. Była zdziwiona. Nie spodziewała się, że dostanie jakikolwiek prezent od Mei. W końcu nie miały kontaktu przez cztery lata.
CZYTASZ
PRETTY POISON [+18]
Short Storyo dziewczynie, która była za dużą dawką i chłopaku, który nie bał się przedawkować. 01052022 twitter, tiktok: drugzzandmoney ;)