Rozdział 7

170 11 1
                                    

Lena

Widziałam postać, która z daleka zmierzała w moim kierunku. Stałam na środku ulicy w deszczową noc. Widok oświetlała mi jedynie latarnia znajdująca się gdzieś pomiędzy nami. Postura mężczyzny zdawała mi się dość znajoma, lecz krople spadające z nieba skutecznie zamazywały mi obraz. Z każdą chwilą byłam w stanie zauważyć coraz więcej szczegółów. Był to wysoki mężczyzna, który trzymał się prawą dłonią za klatkę piersiową. Spomiędzy palców przeciekała mu krew, która spływała na jezdnię rozcieńczając się w kałużach, które przybierały krwistą barwę. Bałam się. Wyglądał na osobę, która za chwilę skona na moich oczach. Gdy był w odległości kilku kroków ode mnie rozpoznałam go... Damian. To był mój Damian. Spod kaptura czarnej bluzy dostrzegłam ciemne oczy wpatrzone wprost we mnie. Widziałam w nich ból, gniew, rozczarowanie. 

Będąc tuż przy mnie upadł. Zdążyłam podtrzymać mu głowę, którą położyłam na swoich kolanach. Drżał. Ja też drżałam. Bałam się, że go stracę. Błagałam, żeby nie odchodził. Z jego oczu sączyły się krwawe łzy, które wraz z krwią z klatki brudziły moje ubrania. Roztrzęsionymi dłońmi głaskałam jego policzek, prosząc by ze mną został. Łamiącym się głosem wyszeptał: „Dlaczego mnie zabiłaś?" Wtedy spojrzałam na swoją dłoń. Trzymałam w niej pistolet. Chciałam wypuścić go z rąk ale nie mogłam. Siedział w mojej dłoni jakby był do niej czymś przytwierdzony. 

Płakałam, krzyczałam. Błagałam o ratunek ale on nie nadchodził. Patrzyłam bezradna na mężczyznę umierającego w moich ramionach. „Nigdy nie przestanę cię kochać maleńka" wyszeptał po czym jego ciało stało się wiotkie a wzrok nieobecny, pusty, martwy. Wysuwał się z moich objęć a ja krzyczałam z powodu bólu rozrywającego moje serce. Czułam jak moje gardło piecze żywym ogniem, a z oczu wylewają się wodospady łez. Nic nie mogłam zrobić. Mężczyzna, którego kochałam odszedł na zawsze. To ja go zabiłam. Ja pociągnęłam za spust.

Ze snu wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Poderwałam się z łóżka. Moje gardło było wysuszone i naprawdę mnie piekło. Policzki były mokre od łez, cała dygotałam a ubranie było wilgotne od potu. Zły sen. To tylko zły sen. Powtarzałam sobie w myślach próbując opanować emocje.

Dzwonek ponownie wydał donośny dźwięk a sekundę później rozbrzmiało nerwowe pukanie do drzwi.

- Proszę otworzyć! Halo! Słyszy mnie pani? – nieznajomy męski głos krzyczał tuż za moimi drzwiami.

Delikatnie otworzyłam drzwi rzucając osobie stojącej po drugiej stronie pytające i zaskoczone spojrzenie. Nie spodziewałam się, że ktoś w środku nocy będzie próbował się do mnie dobijać. W głowie pojawiały mi się myśli o seryjnych zabójcach a mimo tego bezmyślnie otworzyłam drzwi wpuszczając nieznajomego do środka.

Mężczyzna wpadł z kijem baseballowym i zaczął nerwowo rozglądać się po pomieszczeniu.

- Jest pani cała? Co się stało? Jest tu ktoś? Ktoś zrobił pani krzywdę? – wyrzucał pytania nie zaszczycając mnie choćby sekundowym spojrzeniem.

Jego oczy omiatały mieszkanie jakby szukały czegoś konkretnego. Nie rozumiałam co się dzieje.

- Nie. Jestem sama. Dlaczego pan się tak dobijał? – zapytałam nie mogąc powstrzymać drżenia głosu.

- Krzyczała pani. Przeraźliwie. Nadal mam ciarki... Chyba pół bloku się obudziło. Jest pani pewna, że nic pani nie zagraża? – wyczułam troskę w jego głosie.

- Przepraszam. Ja... Ja nie chciałam. Przyśnił mi się jakiś koszmar i... Ja naprawdę nie wiem jakim cudem krzyczałam przez sen. Nie chciałam nikogo niepokoić. Przepraszam.

Mężczyzna przyjrzał mi się i odetchnął z wyraźną ulgą. Opuścił kij wzdłuż ciała, co po czym podał mi rękę:

- Artur. Jest pani tu nowa? Nie kojarzę pani, a jestem pewien, że gdybym wcześniej panią widział, z pewnością bym nie zapomniał. – uśmiechnął się szelmowsko.

W sidłach przeznaczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz