14

538 35 7
                                    

Tak jak podejrzewałem, szeryf nie zapałał do mnie miłością, wręcz odwrotnie. Gdy tylko mnie zobaczył, ocenił, wydał wyrok i na sto procent niczego nie przemyślał. Wiedziałem, że wyciągnie broń i zacznie we mnie celować jeszcze za nim on sam powziął taką decyzję. Dlatego nie robiłem żadnych gwałtownych ruchów i czekałem na moment, gdy będę mógł się odezwać. Głupio byłoby zginąć z jego ręki, przez czysty przypadek. Gdyby byli ze mną moi chłopcy, ta sytuacja wyglądałaby o wiele inaczej. Adrenalina buzowała we mnie, lecz nie mogłem dać się jej porwać. Od zawsze nie trawiłem niesprawiedliwości, a jeszcze bardziej wkurwiało mnie, gdy było to po stronie glin. Niestety ten podstarzały grubas należał do ludzi, którzy epatowali bijącą od nich nienawiścią do świata.

- Podnieś ręce tak żebym je widział chłopcze - wykrzyczał, gdy stanął naprzeciwko mnie i wyciągnął w moim kierunku swój rewolwer – no dalej, nie ociągaj się. Chcę je zobaczyć wysoko, jazda. I mów zaraz czemu rozbiłeś ten samochód. 
- Szeryfie, muszę pana rozczarować - powiedziałem, podnosząc ręce do góry
- nie ja rozbiłem tego vana, i to nie mnie pan szuka. Nazywam się Lynch Rise i jestem ochroniarzem pana Moor’a. Jeśli ma pan jakieś wątpliwości, może przejdziemy się do niego i będzie pan mógł się go zapytać - patrzył na mnie z niedowierzaniem, no tak, oczywiście według niego,  mnie i Moor’a dzieliła przepaść. Cóż, w tym jednym miał rację, tyle, że było kompletnie odwrotnie niż myślał. Widok mnie w skórze, przewyższającego go, o prawie połowę jego ciała, dodatkowo blizny na twarzy oraz tatuaże wyzierające spod koszulki, które biegły wzdłuż jednego i drugiego ramienia, a kończyły się okalając szyję nie dodawały mi u niego żadnych plusów.  Nijak pasowałem do pizdusiowatego właściciela rezydencji. 
Wiedziałem o tym, on też, dlatego kwestionował wszystko co mówiłem. 

- Chłopcze, jeśli myślisz, że uwierzę w twoje słowa i gdzieś z tobą pójdę, to masz nie po kolei w głowie. - zaśmiał się pod nosem – teraz grzecznie wyciągniesz rączki przed siebie i pozwolisz sobie założyć kajdanki. Jasne? - zakpił. 
Gdyby nie mój pożal się boże podopieczny, który wyszedł przed bramę, pewnie jednym ruchem położyłbym tego spaślaka na ziemi, bo jego protekcjonalny ton działał mi o wiele bardziej na nerwy niż Nathaniel. 
- To nie będzie konieczne szeryfie. Rise jest tym za kogo się podaje, jest moim prywatnym ochroniarzem, który przyjechał dopiero dziś. Więc w takiej sytuacji może opuścić ręce, nieprawdaż? 
Gdyby dawano mi centa za każdym razem, gdy będę miał racje, obwołali, by mnie prorokiem.
Tak jak przewidziałem, szeryf nie był zadowolony z takiego obrotu spraw. 
- Tak, może opuścić ręce. - mówiąc to, schował broń do kabury - nie rozumiem tylko po co panu dodatkowa ochrona. Dojechałem tu po wezwaniu w kilka minut, więc chyba dobrze. - chełpił się, nie będąc świadomym jakiego idiotę z siebie robi. 
Po jego wypowiedzi, doszedłem do oczywistego wniosku, że szeryf siedział w kieszeni Moora, była to bardzo cenna wiadomość. Zrozumiałem również, że moja obecność była mu wyjątkowo nie w smak, bał się utraty dodatkowego dochodu. Śmieszny mały gruby facecik, wciśnięty w przyciasny mundur, miał zostać zdegradowany przez motocyklistę.

Ależ to musiało ugodzić  jego ego. 
- Szeryfie, owszem przyjechał pan w wyjątkowo szybkim czasie, jednak, gdyby ktoś mnie napadł i nie miałbym dodatkowej wyspecjalizowanej ochrony, wzywałby pan właśnie koronera a nie rozmawiał ze mną w tej chwili. Proszę się nie zachowywać jak obrażona królewna, nie powiedziałem, że rezygnuję z pana usług tylko zatrudniam dodatkową a zarazem główną ochronę. - popatrzył na niego kpiącym i zarazem karcącym spojrzeniem.

- Ja wcale, ja oczywiście rozumiem. Postaram się ze swojej strony pomóc, gdyby zaszła taka potrzeba - kajał się jak skarcony szczeniaczek, aż miło było na to patrzeć.
- Doskonale, a teraz proszę zająć się tym pieprzonym samochodem i znaleźć gówniarza, który jest za to odpowiedzialny - rzucił rozkazującym tonem – a teraz, żegnam. 
Odwrócił się i poszedł w kierunku bramy, zostawiając mnie z oniemiałym, wrogo nastawionym gościem. 
-Dobranoc panie Moore - krzyknął za odchodzącym i spojrzał na mnie – zajmę się tym, więc możesz się udać tam, gdzie powinieneś być - powiedział z przekąsem.
Odganiał mnie jakby to on miał tu władzę, więc musiałem mu uświadomić, że tak nie jest. A, że był jednym z tych sprzedajnych skurczysynów, których nie szanowałem, było mi o wiele łatwiej. 
Podszedłem do niego na tyle blisko, by musiał zadrzeć głowę wysoko do góry, by mógł na mnie spojrzeć. 
- Słuchaj mnie staruchu, raz i wyraźnie. Nie jestem twoim popychadłem. To ty jesteś moim sługusem, a nie na odwrót, więc zanim coś powiesz, mocno się zastanów. Nie zadzieraj ze mną, bo takich jak ty, zjadam jednym kłapnięciem - powiedziałem i schyliłem się do niego by mógł spojrzeć mi w oczy i zobaczyć, że mówię prawdę. 
Widziałem autentyczny strach w jego oczach, a to znaczyło, że był tym, który nie zawaha się przed niczym, jeśli będzie mógł usunąć mnie z tego równania. 

Rise #1 The SlayersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz