15

446 35 3
                                    

Stałam i patrzyłam na dwóch nowo przybyłych mężczyzn. Obaj mieli na sobie takie same kamizelki jak Lynch. Ich maszyny błyszczały w słońcu. Nie dane było mi dojrzeć ich twarzy, bo schowali się jego domku. Dziwnie było tak ich podglądać, ale odrywało to moje myśli od bólu jaki odczuwałam. Po wczorajszym wieczorze, wiedziałam, że to co zrobił mi za pierwszym razem, było jedynie namiastką jego możliwości. Wiele wysiłku kosztowało mnie wstanie z łóżka, ale gdy pomyślałam, że będę miała na sobie jego zapach choćby chwilę dłużej, zbierało mi się na wymioty. Musiałam zmyć z siebie jego odór i  każdy dotyk. Zdawałam sobie sprawę, że kolejny raz wygląda tak mój poranek. Wytchnienia od mojego oprawcy, nie zaznałam za wiele odkąd mnie tu przywiózł. Od zawsze starałam się być posłuszna, każdy choćby  najmniejszy okaz mojego buntu, duszono w zarodku czy to bracia czy ojciec. Jednak nigdy jeszcze nie odczuwałam takiej nienawiści do drugiego człowieka jak teraz do Nathaniela. Choć wiedziałam, że to grzech, i część mnie buntowała się przez pryzmat mojego wychowania, wiedziałam, że to dopiero kiełkujące uczucie. Dotychczas znałam jedynie smak radości, strachu oraz pokory, nawet w stosunku do Jozjasza, choć do niego czułam również odrazę, nienawiść była mi kompletnie obcym uczuciem. Zadziwiające jak bardzo można się zmienić, gdy doświadczy się takich rzeczy. Prawdę powiedziawszy nigdy nie myślałam o takich odczuciach,wszystko rozpatrywałam w kategorii szczęścia i błogiej a raczej głupiej nieświadomości. To, że wpajano mi od zawsze, że muszę być posłuszna i miła a już na pewno wdzięczna za wszystko mojemu przyszłemu mężowi, teraz było podstawą do zwątpienia we wszystko co mi wmawiano. Może byłam naiwna ale wiedziałam, że to co teraz się dzieje nie mogę odbierać jako miłości. Zdawałam sobie sprawę, że byłam w tym sama i bezbronna. Nikt nie mógł mi pomóc, wiedziałam, że Maria bardzo by chciała mi pomóc, jednak chcieć a móc to dwie, różne rzeczy. Przed okrucieństwem Nathaniela mogła ochronić mnie tylko śmierć ale ona nie była mi dana. Stojąc tak przy oknie i obserwując obcych mężczyzn, nie słyszałam otwierających się drzwi. Dopiero miękki głos gospodyni wyrwał mnie z rozmyślań.
-Mi hija* . Pan kazał powiedzieć, że chce za godzinę zobaczyć cię na dole, przy śniadaniu. Przyjechali nowi ochroniarze i chce byś ich poznała.
   Obróciłam się i wysłuchałam przekazanej przez nią wiadomości. Widziałam w jej oczach współczucie i ból,                      wynikający z niemocy. Z braku możliwości pomocy mi w jakikolwiek sposób. Obie wiedziałyśmy, że sytuacja, w której się znajdowałam, nie miała jakiegokolwiek wyjścia. Mój los był przesądzony z góry a przypieczętował go ktoś, kto całe życie wmawiał mi, że mnie kocha bo jestem jego dzieckiem danym od boga. Nie powiedziałam nic, skinęłam głową na znak zrozumienia. Maria spojrzała na mnie ostatni raz i wyszła z pokoju. Powolnymi krokami udałam się w stronę garderoby by wybrać sobie coś co mogło ukryć ślady wczorajszej tortury, czyli siniaki na nadgarstkach po linach, którymi mnie skrępował. Dłuższe zastanawianie się, nie miało sensu. Wzięłam pierwszą lepszą sukienkę z długimi rękawami, byle coś zakrywało mnie odrobinę więcej niż ostatnia sukienka jaką miałam na sobie. Jak zaprogramowana, szykowałam się przed lustrem w łazience. Wychodząc z pokoju, nogi miałam jak z waty. Na dole czekał na mnie Nathaniel, patrzył jak zwierz polujący na posiłek. Nie było to miłe spojrzenie, krył się za nim ogrom okrucieństwa, bo nawet lew okazuje łaskę gazeli, zabijając ją szybko. To była całkowita odwrotność tego co widziałam w jego spojrzeniu. On nie skończy ze mną tak szybko, on jeszcze nawet dobrze nie zaczął i to przerażało mnie najbardziej. Kiedy zbliżałam się do niego, miałam wrażenie, że ogarnia mnie smród jego oddechu, jego dotyk kojarzył mi się z odorem, ze smrodem, który zmywałam pod prysznicem, gdy do czerwoności szorowałam swoje zmaltretowane ciało. Gdy on zaspokoiwszy swoje chore fantazje, szedł spać. Ja natomiast, nie mogłam zasnąć i analizowałam całe moje dotychczasowe życie, każdą lekcje, wykład. Wszystko co czytałam i starałam sobie przypomnieć gdzie była i co robiła wtedy Abigail. To ona zasiała we mnie to ziarno zwątpienia i zaczynało właśnie puszczać pędy.
Poczułam jego dłoń obejmującą mnie i śliski pocałunek na policzku, starałam się nie wzdrygnąć z obrzydzenia.  Spuściłam wzrok, by wyglądać na zawstydzoną a w głębi duszy modliłam się o to by się odsunął.
-Kochanie. Jak miło, że zechciałaś dotrzymać nam towarzystwa przy śniadaniu. Chciałbym ci przedstawić nowych ochroniarzy, którzy będą czuwać nad naszym bezpieczeństwem. - mówiąc to wbił palce w mój bok, dając mi do zrozumienia, że mam z nim współpracować.
-Miło mi panów poznać. - omiotłam spojżeniem, nowo przybyłych. Widziałam ich oceniający wzrok i zastanawiałam się jak wypadam w ich ocenie. Sądząc po ich reakcji na mój widok, mogłam jedynie podejrzewać, że mają mnie za kogoś zupełnie innego - dziękuję za wasz poświęcony czas. Mam nadzieję, że droga nie była dla panów uciążliwa.
-Taka troskliwa, widzicie panowie jaki trafił mi się skarb. Nic więc dziwnego, że potrzebuję by chronili ją najlepsi. Ale o tym później, zapraszam na śniadanie. Jestem pewien, że będziecie usatysfakcjonowani - powiedział i zanim mogli choćby wtrącić słowo, dodał - możecie być spokojni, to żadne dziwne dania, raczej dla was najzwyklejsze. Poprosiłem gospodynię, żeby ugotowała coś co was nie przestraszy, bo jednak na codzień nie macie styczności z takim poziomem, więc nie chciałbym was zawstydzać.
Gdy to powiedział, odruchowo spojrzałam na Rise'a. Gdyby wzrok mógł zabijać, Nathaniel padłby trupem, stąpał po grząskim gruncie. Nie mogłam uwierzyć, że powiedział to na głos w dodatku bez zastanowienia. Widziałam jak wymienił się spojrzeniami z nowo przybyłymi. Ile bym dała żeby dowiedzieć się co one znaczyły.
Poczułam nacisk na biodrze, spojrzałam w bok i ujrzałam mord w jego oczach. Zauważył, że wpatrywałam się w motocyklistę.Zimny pot oblał moje ciało.  Obawiałam się, że wieczorem dokończy to co zaczął wczoraj. Powinnam odczuwać przeogromny strach, a spływał na mnie kompletny spokój, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki coś otoczyło mnie kołderką bezpieczeństwa. Nie rozumiałam czemu tak się czułam, mogłam jedynie podejrzewać, że sprawił to ktoś kto był mi kompletnie obcy jednak nie robił nic poza byciem w tym samym pomieszczeniu.  
-Chodźmy do salonu. Myślę, że niedługo zostanie podane jedzenie. Podejrzewam, że chcecie jak najszybciej zjeść, by dowiedzieć się jak będzie wyglądać wasza praca dla mnie.
Pociągnął mnie za sobą, więc nie miałam innego wyjścia niż tylko udać się za nim. Gdy szłam, czułam na sobie wzrok idących za mną mężczyzn. Miałam nadzieję, że moje przeczucie mnie nie myliło, choć biorąc pod uwagę tą całą beznadziejną sytuację, moje dotychczasowe osądy nijak się miały do obecnej sytuacji. Wchodząc do jadalni mój wzrok poleciał odruchowo na ścianę na przeciwko wejścia, na której usytuowane było ogromne lustro. Mój wzrok zmierzył się w nim ze wzrokiem Rice’a, wychwyciłam  w nim dosłownie sekundy zainteresowania  moją osobą, nim jego spojrzenie znów stało się martwe i kompletnie bez wyrazu. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie mam omamów i nie wyobraziłam tego sobie. Mój instynkt samozachowawczy chyba zastrajkował, bo odkąd wyszłam z pokoju nie zachowywałam się tak jakby życzył sobie tego Nathaniel. Można by rzec, że grałam w tchórza z moim losem i nie zamierzałam ustąpić.  Kompletnie nie rozumiałam co się ze mną działo. Usiadłam przy stole, niestety tam gdzie nie chciałam, czyli po prawej stronie gospodarza.
Cisza która trwała była nie do zniesienia. Walczyłam ze sobą by nie patrzeć na siedzących naprzeciwko mężczyzn a w szczególności na tego, który fascynował mnie najbardziej.  Choć nie okazywał mi za grosz swojego zainteresowania, nie mogłam przestać zerkać w jego stronę. Emanował jakimś magnetyzmem i pomimo ostrych rysów i blizn okalających jego twarz, czułam się przy nim bezpieczna co było niezaprzeczalnie nieprawdopodobne. Z całych sił starałam się nie zrobić nic by nie sprowokować jakiejkolwiek sytuacji, która sprowadziłaby na mnie  gniew tego psychopaty.
-Gdyby jedzenie wam nie smakowało, w okolicy jest również miejscowy bar. W razie wątpliwości, możecie zapytać mojego ogrodnika czy jest zjadliwe. Niestety nie mogę wypowiedzieć się w tym temacie gdyż nie miałem przyjemności spróbowania tych posiłków. - skończył i uśmiechnął się z wyższością.
Czekałam na jakąś reakcję ze strony Rise'a, jednak to nie on skomentował słowa Moore'a.
-Dzięki za informację. Po poczęstunku chętnie pojadę na żarcie dla prawdziwych facetów. - powiedział dobitnie, patrząc prosto w oczy mojego Pana.
Widziałam jak źrenice Nathaniela rozszerzają się z niedowierzania, odnośnie braku szacunku ze strony Lyncha. Uśmiech bezwiednie wypłynął na moje usta, niestety nie uszło to jego uwadze i widziałam wściekłość malującą się w jego oczach. Właśnie rozdrażniłam potwora i uśmiech spełzł z mojej twarzy. Wiedziałam, że jutro nie będę w stanie zejść na dół bo jego zemsta za jawną zniewagę będzie bezwzględna. Lodowaty dreszcz przeszedł przez moje ciało, gdy tak na niego patrzyłam. Przy stole zaległa cisza, obecność mężczyzn siedzących przy stole nie uchroni mnie przed jego wściekłością. Jednak ta chwila gdy zdał sobie sprawę, że obecni tu motocykliści mają go za podróbkę mężczyzny, było warte tego co mnie czeka.



Rise #1 The SlayersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz