Nie wiem, jak Nina wytrzymuje w tym permanentnym jazgocie. Goszczę u siostry zaledwie od dwudziestu minut, a już czuję, że zaraz pękną mi bębenki w uszach. Bliźniaki jak opętane biegają po całym domu, walcząc mieczami świetlnymi, które dostali ode mnie w ramach mikołajek, i wydając przy tym bitewne okrzyki. Marysia natomiast rozdzierającym płaczem daje znać, że właśnie wychodzą jej zęby i niezbyt się jej to podoba. Trójka dzieciaków, a larmo[1], jakby zbiegło się całe przedszkole.
Boże, jeśli kiedyś najdzie mnie myśl, że może chciałabym mieć własne dzieci, przypomnij mi ten obrazek. Od razu mi się odechce.
– No i co z tym facetem? – pyta Nina, kołysząc usadowioną na swoim prawym biodrze córkę.
– A co ma być? W życiu gościa na oczy nie wiedziałam, a muszę mu dać prezent. Zrobiony własnoręcznie.
Kiedy tylko stanęłam na progu domu siostry, ta pomimo ewidentnego zmęczenia, objawiającego się workami po oczami, niedbałą fryzurą i rozciągniętym, poplamionym dresem, dostrzegła moją cierpiętniczą minę, którą próbowałam zamaskować marnym uśmiechem. Nie zdążyłam nawet z grzeczności zapytać, co u niej słychać, bo od razu kazała mi opowiedzieć o swoich bolączkach. Wydaje mi się, że słuchanie o cudzych problemach, daje jej poczucie, że może się zająć czymś innym niż tylko domem i dziećmi. Dlatego też odpowiedziałam jej pokrótce o najnowszym wymyśle mojego szefa. Wylewanie żali przerwała mi jednak obudzona przez swoich braci z popołudniowej drzemki Marysia. Teraz najwyraźniej Nina chciała wrócić do tematu, ale ciężko się rozmawia, kiedy jedno dziecko zawodzi z bólu, a dwójka innych wydaje z siebie nieokiełznane wrzaski o wysokich częstotliwościach.
– Masz już jakiś pomysł? – pyta, wciąż bujając Marysię, która nieco się uspokaja.
– A czy tu mi jedzie pociąg? – Wskazuję na prawą powiekę. – Oczywiście, że nie mam. Co można sprezentować nieznajomemu?
– Najlepiej coś bezosobowego – sugeruje Nina. – Na przykład czapkę albo szalik w neutralnym kolorze.
– Zapomniałaś już o „zrobione własnoręcznie"?
– A co za problem? Możesz przecież zrobić na szydełku.
Wybucham gromkim, histerycznym śmiechem.
– Ja i szydełko? Dobre sobie. Prędzej wydłubałabym sobie tym drutem oko, niż coś wydziergała. Przecież ja w życiu nie miałam szydełka w rękach!
I lepiej tego nie zmieniać, bo z moim brakiem zdolności manualnych mogłoby się skończyć tragicznie dla mnie i/lub dla otoczenia.
– To poproś o pomoc mamę. Na pewno cię nauczy.
Nie no, teraz to pojechała po bandzie.
– Mowy nie ma – cedzę bez zęby. – Po moim trupie.
Ostatni raz widziałam się z matką we Wszystkich Świętych nad grobami dziadków. Oczywiście nie omieszkała mi wytknąć przy całej rodzinie, że jak nie ogarnę w końcu swojego życia, to umrę w samotności i na mój grób to na pewno nikt przychodził nie będzie. Po takiej uwadze jakoś nie bardzo mam ochotę z nią rozmawiać, a już tym bardziej o cokolwiek ją prosić. Prędzej odpalę instruktarz dla opornych na YouTubie, niż zwrócę się do niej o pomoc.
– Oj, Majka, nie dramatyzuj. – Nina wzdycha ciężko. – Mama wcale nie jest taka zła.
Posyłam siostrze powątpiewające spojrzenie.
– Może dla ciebie, bo dorobiłaś się męża i dzieci przed trzydziestką.
Mama jest do bólu tradycjonalistką, która twierdzi, że miejsce kobiety jest przy garach i śmierdzących pieluchach. Była najszczęśliwsza na świecie, gdy Nina wychodziła za mąż i niecały rok później wydała na świat dwóch synów. Mnie natomiast najchętniej zdzieliłaby rózgą za każdym razem, kiedy wspominam o samorealizacji i braku potrzeby posiadania faceta. Dla niej niepojętym jest, że kobieta może się spełniać, będąc kimś innym niż żoną i matką.
CZYTASZ
I znowu te cholerne święta!
General FictionMajka Wronkowska nie znosi Bożego Narodzenia. Może nie tyle samych świąt, co związanej z nimi otoczki. Na samą myśl o sprzątaniu, nerwowym krzątaniu się po kuchni i kupowaniu prezentów zaczyna ją boleć głowa. I to już na początku grudnia. Sprawy nie...