6 grudnia, wtorek

269 24 18
                                    

Nie wiem, jak Nina wytrzymuje w tym permanentnym jazgocie. Goszczę u siostry zaledwie od dwudziestu minut, a już czuję, że zaraz pękną mi bębenki w uszach. Bliźniaki jak opętane biegają po całym domu, walcząc mieczami świetlnymi, które dostali ode mnie w ramach mikołajek, i wydając przy tym bitewne okrzyki. Marysia natomiast rozdzierającym płaczem daje znać, że właśnie wychodzą jej zęby i niezbyt się jej to podoba. Trójka dzieciaków, a larmo[1], jakby zbiegło się całe przedszkole.

Boże, jeśli kiedyś najdzie mnie myśl, że może chciałabym mieć własne dzieci, przypomnij mi ten obrazek. Od razu mi się odechce.

– No i co z tym facetem? – pyta Nina, kołysząc usadowioną na swoim prawym biodrze córkę.

– A co ma być? W życiu gościa na oczy nie wiedziałam, a muszę mu dać prezent. Zrobiony własnoręcznie.

Kiedy tylko stanęłam na progu domu siostry, ta pomimo ewidentnego zmęczenia, objawiającego się workami po oczami, niedbałą fryzurą i rozciągniętym, poplamionym dresem, dostrzegła moją cierpiętniczą minę, którą próbowałam zamaskować marnym uśmiechem. Nie zdążyłam nawet z grzeczności zapytać, co u niej słychać, bo od razu kazała mi opowiedzieć o swoich bolączkach. Wydaje mi się, że słuchanie o cudzych problemach, daje jej poczucie, że może się zająć czymś innym niż tylko domem i dziećmi. Dlatego też odpowiedziałam jej pokrótce o najnowszym wymyśle mojego szefa. Wylewanie żali przerwała mi jednak obudzona przez swoich braci z popołudniowej drzemki Marysia. Teraz najwyraźniej Nina chciała wrócić do tematu, ale ciężko się rozmawia, kiedy jedno dziecko zawodzi z bólu, a dwójka innych wydaje z siebie nieokiełznane wrzaski o wysokich częstotliwościach.

– Masz już jakiś pomysł? – pyta, wciąż bujając Marysię, która nieco się uspokaja.

– A czy tu mi jedzie pociąg? – Wskazuję na prawą powiekę. – Oczywiście, że nie mam. Co można sprezentować nieznajomemu?

– Najlepiej coś bezosobowego – sugeruje Nina. – Na przykład czapkę albo szalik w neutralnym kolorze.

– Zapomniałaś już o „zrobione własnoręcznie"?

– A co za problem? Możesz przecież zrobić na szydełku.

Wybucham gromkim, histerycznym śmiechem.

– Ja i szydełko? Dobre sobie. Prędzej wydłubałabym sobie tym drutem oko, niż coś wydziergała. Przecież ja w życiu nie miałam szydełka w rękach!

I lepiej tego nie zmieniać, bo z moim brakiem zdolności manualnych mogłoby się skończyć tragicznie dla mnie i/lub dla otoczenia.

– To poproś o pomoc mamę. Na pewno cię nauczy.

Nie no, teraz to pojechała po bandzie.

– Mowy nie ma – cedzę bez zęby. – Po moim trupie.

Ostatni raz widziałam się z matką we Wszystkich Świętych nad grobami dziadków. Oczywiście nie omieszkała mi wytknąć przy całej rodzinie, że jak nie ogarnę w końcu swojego życia, to umrę w samotności i na mój grób to na pewno nikt przychodził nie będzie. Po takiej uwadze jakoś nie bardzo mam ochotę z nią rozmawiać, a już tym bardziej o cokolwiek ją prosić. Prędzej odpalę instruktarz dla opornych na YouTubie, niż zwrócę się do niej o pomoc.

– Oj, Majka, nie dramatyzuj. – Nina wzdycha ciężko. – Mama wcale nie jest taka zła.

Posyłam siostrze powątpiewające spojrzenie.

– Może dla ciebie, bo dorobiłaś się męża i dzieci przed trzydziestką.

Mama jest do bólu tradycjonalistką, która twierdzi, że miejsce kobiety jest przy garach i śmierdzących pieluchach. Była najszczęśliwsza na świecie, gdy Nina wychodziła za mąż i niecały rok później wydała na świat dwóch synów. Mnie natomiast najchętniej zdzieliłaby rózgą za każdym razem, kiedy wspominam o samorealizacji i braku potrzeby posiadania faceta. Dla niej niepojętym jest, że kobieta może się spełniać, będąc kimś innym niż żoną i matką.

I znowu te cholerne święta!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz