23 grudnia, piątek

242 27 15
                                    

Zdyszana wpadam na SOR. Rozglądam się nerwowo po wypełnionym ludźmi korytarzu w poszukiwaniu mamy. Zauważam ją siedzącą w kącie pomieszczenia z Marysią na rękach. Ruszam pędem w tamtą stronę.

– Co się stało? – pytam między rwanymi oddechami. – Co z Niną i chłopcami?

Mama ma lekko zapuchnięte oczy i poważny wyraz twarzy, ale nie płacze i nie wygląda na kompletnie zrozpaczoną. Nieco mnie to uspokaja, choć matka nigdy nie zależała do zbyt wylewnych osób, więc jej opanowanie nie musi wcale świadczyć o tym, że nie wydarzyła się żadna tragedia.

– Pielęgniarka mówi, że wzięli ich na badania – odpowiada, a ja oddycham z ulgą.

Skoro robią im badania, to znaczy, że żyją. Raczej nie są w krytycznym stanie, bo wtedy pewnie zabraliby ich na blok operacyjny. Z dużym prawdopodobieństwem nie dolega im więc nic poważnego i jeszcze dzisiaj wrócą do domu. Oby tak właśnie było.

Boże, co za ulga.

– Co się właściwie stało? – dopytuję, opadając na wolne krzesło obok.

Mama wzdycha ciężko, jakby szykowała się do trudnej opowieści.

– Przyjechałam rano do Ninki, żeby zacząć pomagać jej z przygotowaniami na jutro – zaczyna. – Po dziesiątej zadzwonili z przedszkola, że Staś źle się czuje i najlepiej byłoby odebrać chłopców wcześniej. Zostałam w domu z Marysią, Ninka pojechała po chłopców. Nie wracali przez dłuższy czas, zaczęłam wydzwaniać do Ninki, ale nie odbierała. Zaczęłam się już naprawdę niepokoić, kiedy zadzwonił do mnie Krzyś, który jeszcze dzisiaj jest na delegacji w Krakowie. Odebrał telefon ze szpitala z wiadomością, że Ninka z chłopcami mieli wypadek samochodowy. Powiedział, że przejdzie najszybciej jak to możliwe, ale ja nie mogłam czekać. Wezwałam taksówkę i przyjechałyśmy tu z Marysią. Początkowo nie chcieli mi nic powiedzieć, więc zadzwoniłam do ciebie. Bałam się, że... – urywa, a w jej oczach zaczynają lśnić łzy.

– Wiem, ja też się wystraszyłam – przyznaję, sięgając do jej dłoni i mocno ją ściskając. – Że to znowu się wydarzy. Znowu przed świętami.

Po śmierci taty mama zgrywała twardzielkę. Musiała się trzymać dla trójki nastoletnich dzieci. Wiem jednak, że wszyscy mocno to przeżyliśmy. Tyle że każde na swój sposób. Ja obraziłam się na cały świat, Nina skupiła się na studiach, Kuba popadł w nieciekawe towarzystwo. A mama cierpiała w milczeniu.

Teraz też stara się zachować opanowanie, ale widzę, że w środku targają nią emocje. Z tragiczną stratą męża zdążyła się już pogodzić, ale gdyby los zabrał jej również córkę i wnuków, po tym mogłaby się już nie pozbierać.

Ja też nawet nie mogę sobie wyobrazić, że mogłoby zabraknąć Niny i chłopców. Fakt, zwykle nie mam cierpliwości do chrześniaków, ale gdyby tak nagle zniknęli, na pewno dotkliwie bym to odczuła. To tylko dzieci, przed którymi jeszcze całe życie. Zasługują na to, aby doświadczyć wszelkich jego radości i trudów.

No i Nina. Moja kochana siostra, na którą zawsze mogę liczyć, która zawsze mnie wspiera i znosi moje humory. Jak miałabym sobie bez niej poradzić? Przez całe życie jest dla mnie opoką, przyjaciółką i powierniczką. Jej strata chyba by mnie zabiła.

Potrząsam nerwowo głową, chcąc pozbyć się tych okropnych wizji. Nic takiego się nie dzieje – wmawiam sobie. To nie jest ten sam koszmar, który przeżyliśmy jedenaście lat temu. Teraz wszystko skończy się dobrze. Musi skończyć się dobrze.

Siedzimy z mamą chwilę w ciszy, każda pogrążona w swoich myślach. Jedynie Marysia nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji i zapalczywie miętosi w buzi kołnierz bluzki mamy. Chyba wciąż wychodzą jej zęby.

I znowu te cholerne święta!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz