19 grudnia, poniedziałek

237 28 12
                                    

– Czy ciebie Bóg opuścił?! – krzyczę na całą klatkę schodową, widząc stojącego w progu Kubę. – Na cholerę mi ten iglasty badyl!

Sam widok brata na pewno nie wzbudziłby we mnie tak gwałtownych emocji. Co innego żywy świerk, czy tam sosna, który stoi tuż obok niego i już postanowił zgubić na wycieraczce kilkanaście igieł. Nie dość, że to trzeba ubrać i poić, to jeszcze po tym sprzątać. Normalnie jak z dzieckiem.

– Oj, czuć, że święta już blisko – śmieje się Kuba. – Twój poziom świątecznej nienawiści zaczyna osiągać kulminacyjny poziom. To znak, że Wigilia tuż, tuż!

Prycham pod nosem, ale wpuszczam brata do środka. Choinka nie jest równie mile widzianym gościem, ale zanim zdążam poinformować o tym Kubę, drzewko już jest w moim salonie.

– Wiesz, że nie uznaję tradycji strojenia choinki – mówię, kiedy brat rozgląda się za najlepszym miejscem do ulokowania iglaka. – Nie mam nawet żadnej bombki.

– To sobie kup – radzi, próbując wcisnąć drzewko w kąt obok komody z telewizorem. – Tata mówił, że święta bez choinki to nie święta. I miał rację.

Na wspomnienie ojca ściska mnie w okolicach serca. Zwłaszcza teraz, w okresie świątecznym, każda myśl o nim jest jakby boleśniejsza. Niezmiennie od ponad dziesięciu lat.

– Gdyby nie to cholerne przekonanie, pewnie wciąż byłby z nami – rzucam cierpko.

Kuba obraca się w moją stronę i posyła mi wymowne spojrzenie.

– Majka, odpuściłabyś już – mówi z westchnieniem. – Minęło tyle czasu.

– I co z tego? – naskakuję na niego. – Czas nie zmienia faktu, że przez pogoń za idealnymi świętami straciłam najbliższą mi osobę.

Cała rodzina wie, że ten temat działa na mnie jak płachta na byka, więc stara się go nie poruszać. A przynajmniej nie w grudniu. Wszyscy udajemy, że nie lubię świąt, bo po prostu ich nie lubię, a nie dlatego, że kojarzą mi się z najboleśniejszą stratą, jakiej w życiu doświadczyłam. Tak jest po prostu łatwiej.

– Naprawdę wszystkim nam jest ciężko, ale trzeba żyć dalej – oznajmia Kuba. – Ja wierzę w to, że tata chciałby, abyśmy cieszyli się Gwiazdką. I dlatego co roku ubieram choinkę. Bo on na pewno by to zrobił.

Rozumiem, co brat chce mi przekazać, ale jest we mnie zbyt wiele żalu, aby podzielić jego tok myślenia. Tak, wiem – minęła dekada, powinnam się tego żalu już dawno pozbyć. Nie potrafię jednak tego zrobić, bo w dużej mierze mam go też sama do siebie. A sobie wybaczyć najtrudniej.

– Dobra, lepiej powiedz, kto wpadł na cudowny pomysł uraczenia mnie tym wiecheciem? – zmieniam temat, aby przypadkiem nie wkroczyć na zbyt grząski grunt. – Ty czy matka?

– Drzewko jest ode mnie. Mieli promkę na drugą choinkę, aż żal było nie wziąć. A to masz od mamy. – Podaje mi plastikowe pudełko spożywcze, które wyciąga z plecaka. – Farsz do pierogów, które masz zrobić.

Aha. Fajnie, że mama raczyła mnie poinformować o zadaniu, które mi wyznaczyła. Czyżby obraziła się po ostatnim telefonie i uznała, że przekaże mi wytyczne przez pośredników? Aż dziw, że nie zadzwoniła chociażby tylko po to, aby spytać, czy mam już prezenty. W końcu zostało tylko pięć dni do Wigilii! A ja, notabene, wciąż tych prezentów nie mam. Jutro obowiązkowo czeka mnie wątpliwa przyjemność wyprawy do galerii handlowej.

W chociaż jednej kwestii matka postąpiła rozsądnie – z przygotowanym przez nią farszem do pierogów ewentualność zatrucia pokarmowego spada o jakieś siedemdziesiąt procent. Może uda mi się nie zepsuć ciasta i wyjdzie z tego całkiem zjadliwe danie.

I znowu te cholerne święta!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz