Ledwo przekraczam próg mieszkania, kiedy rozdzwania się mój telefon. Rzucam reklamówkę z zakupami na kanapę i zaczynam szukać komórki w torebce. Kiedy w końcu ją znajduję, wydaję z siebie zduszony jęk. Mama.
Wzdycham ciężko i przeciągam zieloną słuchawkę. Wiem, że nie uniknę tej rozmowy, więc chcę mieć ją jak najszybciej z głowy.
– No, co tak długo nie odbierasz? – Słyszę zamiast „dzień dobry".
– Bo właśnie weszłam do domu – odpowiadam, rozglądając się po salonie.
Panuje tutaj niezły bałagan. Po stole i dywanie walają się ścinki, kolorowe kartki, mulina i inne artykuły papierniczo-rękodzielnicze. Oto efekt ślęczenia nad prezentem do Błażeja do późnych godzin nocnych. A dzisiaj czeka mnie jeszcze ciąg dalszy. Mam nadzieję, że efekt mu się spodoba. Nawet jeśli to nie będzie artystyczne arcydzieło.
– Ale przecież jest już prawie dziewiętnasta – zauważa mama. – A pracę kończysz o szesnastej.
No tak. Mam dwadzieścia osiem lat, od czterech mieszkam sama, a matka wciąż próbuje kontrolować moje życie. To jest po prostu żenujące.
– Byłam na zakupach – wyjaśniam.
– Świątecznych?! – pyta z przerażeniem.
– Spożywczych – odburkuję, choć to tylko częściowa prawda.
Mama nie musi wiedzieć, że dopiero dziś kupiłam prezent dla Niny, a pozostałe zaledwie wczoraj. Przecież to nie ma wpływu na jakość tych podarunków. A czego matka nie wie, tego nie będzie mi wypominać.
Niestety nie znalazłam ulubionych perfum siostry, mimo że szukałam w czterech różnych drogeriach. Zamiast tego kupiłam inne z tej samej firmy. Mam nadzieję, że przypadną jej do gustu. A na te różane najwyżej spróbuję zapolować przy urodzinach Niny.
– Ale prezenty już masz? – dopytuje nerwowo.
– Tak, mam – potwierdzam z westchnieniem, przechodząc do kuchni. – Jeśli dzwonisz, żeby się upewnić, że zostawię coś pod choinką, to możesz spać spokojnie.
W sumie i tak jestem pod wrażeniem, że wytrzymała półtora tygodnia bez bombardowania mnie telefonami. W zeszłym roku dobijała się niemal codziennie, aby upewnić się, że dostanie ode mnie prezent.
– Dzwonię po to, Majeczko, aby ci przekazać, że twój chłopak może czuć się zaproszony na naszą wigilię.
Słysząc to, o mało co nie zakrztuszam się łykiem pozostawionej rano na kuchennym blacie kawy. Od zawsze wiedziałam, że mama ma parcie na moje zamążpójście, ale to już jest naprawdę przegięcie!
– Ale ja nie mam chłopaka! – wypalam pierwsze, co ślina mi na język przyniesie.
– Jak to nie? – dziwi się mama. – Ninka mówiła, że się z kimś spotykasz.
Czasami naprawdę mam ochotę udusić moją kochaną siostrę.
– No właśnie, spotykam się – podkreślam dwa ostatnie słowa. – Nie jesteśmy jeszcze parą.
Uznaję, że nie ma sensu zupełnie zaprzeczać istnieniu Błażeja. Wiedzą o nim Nina i Krzysiek, wie też Kuba. No i teraz wie również mama, a ona nie odpuszcza. Bezpieczniej więc jest utrzymywać, że coś jest na rzeczy, ale to nic pewnego. Bo przecież i tak jest w rzeczywistości. Spotkaliśmy się dwa razy poza pracą i to przez kompletny przypadek. Trudno więc nazwać te spotkania randkami. Skłamałabym jednak, gdybym powiedziała, że na nią nie liczę. Postanawiam sobie, że na firmowej wigilii, kiedy będę wręczać Śliwińskiemu prezent, zaproponuję wspólne wyjście, które będzie można uznać za randkę z prawdziwego zdarzenia.
CZYTASZ
I znowu te cholerne święta!
General FictionMajka Wronkowska nie znosi Bożego Narodzenia. Może nie tyle samych świąt, co związanej z nimi otoczki. Na samą myśl o sprzątaniu, nerwowym krzątaniu się po kuchni i kupowaniu prezentów zaczyna ją boleć głowa. I to już na początku grudnia. Sprawy nie...