4 grudnia, niedziela

298 23 25
                                    

Mój weekendowy święty spokój zostaje zaburzony w niedzielny wieczór. Właśnie szykuję się do długiej, relaksującej kąpieli, kiedy rozdzwania się telefon. W pierwszej chwili mam ochotę go zignorować, bo o takiej porze z dużym prawdopodobieństwem dzwoni matka, a z nią rozmawiać nie mam zamiaru. Wiem, że kiedyś będę musiała to zrobić, ale w okresie przedświątecznym Małgorzata Wronkowska jest najbardziej upierdliwą wersją samej siebie. A że upierdliwa jest z natury, to w grudniu samo jej „co tam, córciu, kupiłaś już prezenty?" działa na mnie jak czerwona płachta na byka.

Na szczęście to nie ona się dobija, ale mój młodszy brat. W tym przypadku decyduję się odebrać, bo wiem, że Kuba nie zajmie mi więcej niż kilka minut. To konkretny facet - mówi, co chce, i się rozłącza, a nie pieprzy o głupotach. Tak więc kąpiel nie odwlecze się na długo.

– No cześć, młody – witam się, szukając w szafce pod umywalką aromatycznej soli do kąpania.

– Hejo, siostra. Sprawę mam. – Kuba jak zwykle nie bawi się w zbędne uprzejmości.

– Co tym razem zmalowałeś? – pytam zaczepnie.

Swego czasu z Kubusia było niezłe ziółko. I to zwykle ja ratowałam go z opałów, kryjąc przed mamą.

– Wiesz przecież, że wyrosłem już z różnych dziwnych akcji. – Brat wcale nie wydaje się obruszony, że podejrzewam go o najgorsze. - Chciałem tylko, żebyś w najbliższym czasie poszła ze mną na zakupy. Chcę kupić Marcie coś ekstra na święta i potrzebuję kobiecej rady.

Oddycham w duchu z ulgą, że nie chodzi o nic naprawdę problematycznego. Zakupy to jeszcze nie taka wielka tragedia. Tyle że mamy grudzień. A to oznacza tłumy w centrach handlowych wypełnionych świątecznymi ozdobami i świątecznymi piosenkami.

Na samą myśl aż się wzdrygam.

– Wiesz, że nie znoszę szwendania się po galeriach handlowych w czasie przedświątecznym – przypominam łagodnie.

– No tak, ale naprawdę cię potrzebuję - mówi proszącym tonem. – Mamy nie chcę w to angażować, bo tylko się nasłucham litanii pretensji i nic nie kupię. A Nina jest zajęta domem i dzieciakami, więc nie chcę zawracać jej głowy.

– No jasne, najlepiej zwrócić się do tej siostry, która jest samotna i nie ma absolutnie żadnego życia osobistego – stwierdzam z lekkim sarkazmem.

– Oj, wiesz, że nie o to chodzi – broni się Kuba. – Po prostu masz najbardziej podobny gust do Marty i wiem, że najlepiej mi doradzisz.

Nie znam dziewczyny mojego brata zbyt dobrze, ale faktycznie zauważyłam, że podobają się nam podobne rzeczy. Marta zwykle stawia na prostotę i elegancję. Osobiście dodałabym do tego zestawu nutkę ekstrawagancji, ale generalnie jest szansa na to, że jeśli mnie coś wpadnie w oko, to Marcie też powinno przypaść do gustu. Rozumiem więc, dlaczego Kuba właśnie do mnie zwrócił się o pomoc.

– A masz już chociaż coś konkretnego na oku? – pytam.

Jeśli zajrzymy do jednego czy dwóch sklepów ze sprecyzowanym planem na zakup, to sprawa powinna zostać załatwiona dość gładko. Gorzej, jeżeli mielibyśmy się tułać od sklepu do sklepu, rozglądając się za wszystkim i za niczym. Wtedy chyba dostałabym nerwicy.

– Spokojnie, pomysł już jest, więc to będzie szybki szpil[1] – zapewnia mnie brat. – Chcę tylko, żebyś doradziła mi w wyborze konkretnego modelu.

Brzmi to dość poważnie, ale nie mam zamiaru ciągnąć go za język, bo wiem, że i tak nic mi nie powie. A już na pewno nie przez telefon. Spróbuję go podpytać, jak się spotkamy.

– No dobra – kapituluję. – Tylko błagam, nie w weekend. Nie zdzierżę tej bezmyślnej człowieczej masy przeciskającej się przez pasaż handlowy.

Kuba śmieje się głośno.

– Spoko, siostra, nie narażę cię na taką traumę. Dzięki, na ciebie zawsze mogę liczyć.

Ze względu na to, że jestem środkowym dzieckiem, całkiem nieźle dogaduję się z cztery lata starszą Niną i trzy lata młodszym Kubą. Między tą dwójką więź nie jest już tak silna, więc to ja od zawsze stanowię łącznik między nimi. Z tego też względu wiem, że jeśli któreś z nich potrzebuje pomocy, w pierwszej kolejności zwrócą się do mnie. A ja zwykle nie odmawiam. W końcu poza pracą nie mam w zasadzie żadnych zobowiązań, co skutkuje dużą ilością wolnego czasu.

– Kupiłaś już coś dzieciakom na mikołajki? – pyta nagle brat. – Ja nie dam rady wpaść do nich we wtorek, ale może uda mi się pod koniec tygodnia. Chłopakom kupiłem zestaw klocków Lego, ale nie mam jeszcze nic dla Marysi.

Cholera. Szósty grudnia. Mikołajki. To już pojutrze! A ja jestem matką chrzestną sześcioletnich bliźniaków, którzy na pewno będą obrażeni, jeśli nie odwiedzę ich z prezentami. Po prostu cudownie.

Nie chcę krytykować metod wychowawczych siostry, ale według mnie zdecydowanie za bardzo rozpieściła Jasia i Stasia. Przyzwyczaili się do tego, że wszystko im wolno, że wszyscy się nimi zachwycają i interesują. Aż niecały rok temu niespodziewanie pojawiła się Marysia. Nina i Krzysiek raczej nie planowali trzeciego dziecka, ale musieli stawić czoła zaistniałej sytuacji. Tylko niestety nie przygotowali zbyt dobrze na zmiany swoich synów, którzy wcale nie skaczą z radości z powodu pojawiania się młodszej siostrzyczki. Wręcz przeciwnie - robią matce na złość, a ta wychodzi z siebie, próbując walczyć z niesfornymi sześciolatkami i uciążliwymi kolkami Marysi.

Nie zazdroszczę Ninie ani trochę. Może odrobinę współczuję. Są jednak takie momenty, kiedy pluję sobie w brodę, że dałam się wmanewrować w bycie matką chrzestną. I kiedy przychodzi do kupowania prezentów tym nicponiom, to właśnie jeden z nich.

Wcale nie chciałam być chrzestną, a już na pewno nie dla więcej niż jednego dziecka. Nina jednak wybłagała mnie, abym przygarnęła chociaż jednego bliźniaka. Widziałam, że jej na tym zależało, więc się zgodziłam. A potem wtrąciła się nasza matka. Nawrzeszczała na mnie, że bliźniaki muszą mieć jednych rodziców chrzestnych, a jako siostra ich matki mam psi obowiązek zanieść ich przed ołtarz. Wywiązała się z tego wielka awantura, którą oczywiście przegrałam, i z podkulonym ogonem pobiegłam do kościoła z oboma becikami. Uległam presji rodziny i naprawdę czasami tego żałuję.

Dobrze, że mamy brata, bo gdyby nie Kuba, moje grono chrześniaków powiększyłoby się pewnie też o Marysię.

– Nie, nic jeszcze nie kupiłam - odpowiadam z westchnieniem. – Ale jutro wybieram się do Silesii[2].

– Zapomniałaś, prawda? – Kuba bez problemu odgaduje prawdę.

– No – przyznaję z lekkim wstydem. – Tylko nie mów Ninie, dobra?

Siostra nigdy nie powiedziała mi tego wprost, ale dawała lekkie sugestie, że mogłabym trochę bardziej interesować się chłopcami. Zwłaszcza teraz, kiedy to Marysia wymaga większej uwagi. A ja, no cóż, nie przepadam za dziećmi, więc unikam opiekowania się nimi, jeśli to tylko możliwe.

– Spoko, nic nie pisnę – zapewnia Kuba. – Chociaż wiesz, ciotką roku o ty nigdy nie będziesz.

– O, odezwał się superwujek – ironizuję.

– Dobra, muszę kończyć, bo zaraz wychodzimy z Martą na kręgle. Odezwę się jeszcze w sprawie konkretnego terminu tych zakupów.

– Jasne, bawcie się dobrze.

Rozłączamy się, a ja z ponurą miną spoglądam na pustą wannę. Przeszła mi już ochota na tę kąpiel.

Jestem samotna, sfrustrowana i zaniedbuję rodzinę. Tak posumowałaby mnie matka. I miałaby rację. W tej chwili bardziej martwi mnie jednak coś innego. Co ja, do cholery, kupię tym małym łobuzom? I jak przetrwam pierwsze w tym roku zakupy w świątecznej atmosferze?

*********************************************************

[1] Szpil (śląska gwara) - dosłownie: mecz, rozgrywka. „Szybki szpil" to potoczne określenie oznaczające szybkie załatwienie jakiejś sprawy.

[2] Silesia City Center - największa katowicka galeria handlowa.

I znowu te cholerne święta!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz