Jak co sobotę od dziewiątej rano zabieram się za sprzątanie. Nie znoszę tego, ale niestety nie mam nikogo, kto by mnie wyręczył w ścieraniu kurzy i odkurzaniu moich ciasnych, ale własnych trzydziestu sześciu metrów kwadratowych. A że lubię żyć we względnym porządku, to jestem zmuszona sama ogarnąć bajzel, który w ciągu tygodnia wokół siebie tworzę.
Moi bliscy wiedzą, że w sobotę przed południem jestem zajęta sprzątaniem, więc lepiej wtedy do mnie nie wydzwaniać, bo zapewne jestem w podłym humorze. I stosują się do tego wszyscy, z jednym niereformowalnym wyjątkiem.
Ledwo odpalam odkurzacz, a rozdzwania się mój smartfon.
Nie muszę nawet zerkać na ekran, aby wiedzieć kto to. Są tylko dwie możliwe opcje – telemarketerzy albo moja matka.
Ignoruję pierwsze połączenie, skupiając się na walce z dywanem, który pomimo intensywnego szorowania po nim odkurzaczem, wciąż wygląda, jakby dawno nikt się nad nim nie zlitował. Eh, co mnie podkusiło, żeby kupić to kudłate cholerstwo, na które nie działa nawet największa moc ssania odkurzacza? No dobra, jest mega cieplutki, więc w zimę nie marzną mi stopy, ale to niestety jedyna jego zaleta. I chyba powinnam się poważnie zastanowić, czy warta cotygodniowej mordęgi.
Druga próba połączenia następuje niecałe trzy minuty później. Tę też najchętniej bym olała, ale skoro matka się zawzięła, to już nie odpuści i będzie wydzwaniać do skutku. Z westchnieniem frustracji wyłączam odkurzacz i sięgam po telefon.
– Stało się coś? – burczę po przeciągnięciu zielonej słuchawki.
– Tak, moja córka nie raczy odebrać telefonu od matki. – Słyszę równie obruszony ton po drugiej stronie.
– Jest sobota przed południem – przypominam. – Sprzątam.
– Myślałam, że sprzątasz w piątki. – Mama wydaje się zaskoczona.
– W piątki chodzę do pracy.
– Ach, no tak – odpowiada, jakby naprawdę zapomniała, że mam dwadzieścia osiem lat, a od czterech mieszkam i utrzymuję się sama. – No, ale skoro już odebrałaś, to chyba mogę ci zająć chwilkę, prawda?
Mam ochotę powiedzieć, że nie, ale oczywiście gryzę się w język. Przypominam sobie, że nie rozmawiałam z mamą ponad miesiąc, więc niegrzecznie byłoby ją teraz zbyć. Zresztą jej wcale nie da się tak łatwo spławić. Dlatego też opadam ciężko na kanapę ze świadomością, że czeka mnie co najmniej godzina tortur pod postacią wysłuchiwania ciągłych przytyków i aluzji do mojego życia. Oczywiście przykrytych płaszczykiem troski i historyjek dorosłych dzieci jej koleżanek, które zdążyły się ustatkować.
– Kupiłaś już prezenty na święta? – pyta, a ja mam ochotę zgrzytać zębami.
– Jeszcze nie – odpowiadam zgodnie z prawdą. – W tym tygodniu ogarniałam prezenty dla dzieciaków na mikołajki.
– Faktycznie, chłopcy mówili, że dostali od ciebie jakieś świecące patyki. A od Kubusia klocki Lego. Takie naprawdę fajne zestawy. Na pewno składanie tych modeli pozwoli rozwinąć ich kreatywność i zdolności manualne.
Nie mówi tego wprost, ale to oczywiste. Kuba kupił wartościowy prezent, a ja jakiś chłam. Tak właśnie wyglądają szpile, które wbija moja matka. Niby cię nie skrytykowała, ale pochwaliła kogoś innego, przez co i tak czujesz się jakbyś dostał burę. Powinnam do tego przywyknąć, bo podobne komentarze słyszę przez całe życie, ale i tak za każdym razem czuję ukłucie żalu. Chyba nigdy się tego nie wyzbędę.
– Najważniejsze, żeby prezenty podobały się chłopcom – oznajmiam, mając nadzieję, że to ukróci dyskusję.
Zapisuję sobie jednak w pamięci, aby pod choinkę kupić im coś ambitniejszego. Najlepiej grę edukacyjną. To mama na pewno doceni. Choć bliźniaki raczej niekoniecznie. Nie żeby brakowało im inteligencji, ale z tego, co zauważyłam, nie bardzo ciągnie ich do nauki.
CZYTASZ
I znowu te cholerne święta!
General FictionMajka Wronkowska nie znosi Bożego Narodzenia. Może nie tyle samych świąt, co związanej z nimi otoczki. Na samą myśl o sprzątaniu, nerwowym krzątaniu się po kuchni i kupowaniu prezentów zaczyna ją boleć głowa. I to już na początku grudnia. Sprawy nie...