5 grudnia, poniedziałek

264 25 16
                                    

– Puk, puk! – Zza drzwi wyłania się blond głowa recepcjonistki Moniki odziana w mikołajkową czapkę. – Czas na losowanie! – woła radośnie, potrząsając trzymaną w dłoniach miską wypełnioną małymi, złożonymi karteczkami.

Ożeż cholera, jeszcze to.

Kompletnie zapomniałam o tym kretyńskim procederze, który w tej chwili jeszcze bardziej dobija mój i tak już wisielczy nastrój. Jest poniedziałek, piąty dzień grudnia, dziewiąta rano. Przez trzy godziny, od których jestem na nogach, wpadłam na ulicy w centrum na czterech świętych mikołajów, byłam świadkiem wieszania na froncie budynku naszej firmy miliona świątecznych lampek oraz usłyszałam w radiu trzy świąteczne piosenki: „All I want for Christmas is you", „Merry Christmas everyone" i „Santa Claus is coming to town". I to wszystko już z samego rana wykończyło mnie psychicznie. A gdzie tam jeszcze! Wciąż czekają mnie popołudniowe zakupy, okupione zapewne mnóstwem wątpliwych, świątecznych atrakcji. Na samą myśl o tym wszystkim, mam ochotę zakopać się w łóżku pod kołdrą i obudzić trzydziestego grudnia. Świętowaniem sylwestra nie pogardzę, ale Boże Narodzenie chętnie bym przespała.

Wiem, że Patrycja już ma dość mojego podłego humoru, ale przez te kilka lat nauczyła się, że w grudniu lepiej mnie nie drażnić i nie reagować na moje złośliwości. Inni niestety nie są tak wyrozumiali, więc zanim Monika podchodzi do naszych biurek, Pati posyła mi znaczące spojrzenie, mówiące, abym nie wyładowywała swoich frustracji na tej biednej dziewczynie. Niby wiem, że recepcjonistka nie jest niczemu winna, ale jej pojawienie się niezwykle działa mi na nerwy. Zwłaszcza że jest tak irytująco podekscytowana, jakby wręcz nie mogła się doczekać Gwiazdki.

– Cześć, Monia. – Patrycja bierze na siebie ciężar prowadzenia rozmowy. – Co tam? Od rana robisz karteczkowy obchód?

– Tak, pan Wiktor prosił, żebym załatwiła to jak najszybciej – odpowiada recepcjonistka. – W końcu musimy sami wykonać prezenty, a na to potrzeba czasu – dodaje, podsuwając Patrycji pod nos miskę z karteczkami.

Cholera, o tym też prawie udało mi się zapomnieć. Przez weekend przekonywałam samą siebie, że nie ma się czym przejmować, dopóki nie będę wiedzieć, komu mam ten prezent sprawić. Za chwilę jednak ta wymówka nie będzie już miała racji bytu. A moje zdolności manualne wciąż pozostają na zatrważająco żenującym poziomie i raczej nie zdołam tego zmienić w ciągu trzech tygodni.

Pati z skupieniem wymalowanym na twarzy miesza ręką w misce. Wygląda, jakby się nad nią modliła. Może prosi los o łaskawe losowanie. W moim przypadku to raczej nie ma sensu, bo bez względu na to, na kogo trafię, i tak będę w czarnej dupie.

Moja przyjaciółka w końcu wyciąga jedną z karteczek i otwiera ją z wyraźnym zniecierpliwieniem. Zaraz potem jej mina rzednie.

– To się, kuźwa, nie dzieje naprawdę! – warczy, po czym obraca świstek zapisaną stronę w moim kierunku, na którym widnieje znienawidzone przez nią nazwisko.

Nikt bardziej nie drze ze sobą kotów w naszej firmie niż Patrycja Raczek i Andżelika Spyrka. Panie nie lubią się od pierwszego spotkania, kiedy to Andżela wylała czarną jak smoła kawę na ulubione, zamszowe, jasne szpilki Pati. Nie byłoby może takiej dramy, gdyby Spyrka przeprosiła, ale ta uparcie twierdziła, że to wina poszkodowanej, bo weszła jej pod nogi, a nie tego, że to ona gapiła się w telefon, zamiast przed siebie. Konflikt eskalował do niebotycznych rozmiarów kilka tygodni później, kiedy to Andżelika odbiła Patrycji Rafała z działu reklamy. Co prawda Pati nie wiązała z tą znajomością wielkich nadziei i szybko pocieszyła się Filipem, swoim obecnym narzeczonym, ale jej duma została poważnie urażona. Zwłaszcza że prawie cała firma plotkowała o tym, jak to nowa, młodsza koleżanka z powodzeniem zarzuciła sidła na jej faceta. W odwecie moja przyjaciółka naskarżyła na Andżelę szefowi, że ta zamiast porządnie pracować, co chwila robi sobie przerwy – a to na kawusię, a to na papieroska, a to na ploteczki. Nie mijało się to z prawdą, ale skarżypyctwo nie jest mile odbierane przez współpracowników. I tak było też tym razem, w wyniku czego kilka koleżanek z naszego działu analiz znacznie ograniczyło kontakty z Patrycją.

Od tamtej pory minęły trzy lata, a dziewczyny wciąż darzą się najczystszą formą nienawiści i nie przepuszczają żadnej okazji do wzajemnych uszczypliwości. Nie ma się więc co dziwić, że Pati podniosło się ciśnienie, kiedy zobaczyła nazwisko swojej nemezis.

– Nie będę niczego kupowała tej wrednej wywłoce! – oznajmia z oburzeniem. – Żądam powtórnego losowania!

Pati już wyciąga rękę w stronę miski, ale Monika szybko cofa naczynie poza jej zasięg i kręci głową z dezaprobatą.

– Po pierwsze to nie kupować, tylko zrobić własnoręcznie – przypomina. – A po drugie nie ma ponownego losowania ani wymieniania się karteczkami – dodaje, podsuwając miskę w moją stronę. – Wszystko mam spisywać na kartce i potem przekazać ją pani Wiktorowi.

Z tylnej kieszeni spodni wyciąga złożonych na cztery kilka kartek rozmiaru A4. Dostrzegam na nich dwukolumnowe tabelki. W lewej kolumnie znajdują się wydrukowane nazwiska pracowników, a kolumny z prawej strony częściowo są puste, częściowo wypełnione schludnym, odręcznym pismem. Nie no, to już jest naprawdę przegięcie. Szefu serio będzie sprawdzał, czy każdy dostanie prezent od tego, od kogo powinien? Paranoja. Integracja-srajca.

– Monia, no bądźże człowiekiem – błaga Patrycja. – Przecież prezenty mają być prosto z serca. A ja tej pindzie to co najwyżej mogę podarować kołek prosto w to jej obłudne serce.

Pati robi minkę zbitego szczeniaczka, ale na recepcjonistce nie robi to najmniejszego wrażenia. Może i jest z reguły słodką, średnio rozgarniętą blondynką, ale potrafi też postawić na swoim.

– Przykro mi, musimy trzymać się zasad. Takie zarządzenie pana prezesa. – Monika wzrusza bezradnie ramionami.

– No, Pati, nie jęcz nam tu – zwracam się do przyjaciółki jej ulubionym powiedzonkiem, którym raczy mnie przynajmniej raz dziennie. – Tak chciał los i nic na to nie poradzisz.

Uśmiecham się słodko, a Patrycja wymownie pokazuje mi środkowy palec. Wie, że się z niej nabijam, ale jej wcale nie jest do śmiechu. Wizja sprezentowania Andżelice czegoś, co nie będzie obelgą, wyraźnie ją rozsierdza.

Nie chcąc przedłużać tej farsy, sięgam do podstawionej przez Monikę miski. W przeciwieństwie do Patrycji nie gmeram w karteczkach, tylko wyciągam pierwszą lepszą. Bez względu na to, kogo wylosuję i tak nie będę skakać z radości.

– Błażej Śliwiński? – Unoszę brew, wpatrując się w świstek papieru. – Kto to w ogóle jest? Nie znam człowieka.

Spoglądam na Patrycję, ale ta tylko wzrusza ramionami. Przenoszę więc wzrok na Monikę w nadziei, że ona mnie poratuje. Jako recepcjonistka zwykle jest na bieżąco z firmowymi ploteczkami.

– Chyba go kojarzę – oznajmia. – To jeden z tych nowych z działu SEO. Przyjęli go jakoś na początku września. Ale rzadko pojawia się w firmie, bo pracuje głównie zdalnie.

Och, cudownie. Może w takim razie na wigilii też się nie pojawi i będę miała problem z głowy. To byłoby piękne, ale pewnie nierealne. Znając życie i naszego szefa, Wiktor każe się stawić wszystkim pod groźbą oficjalnej reprymendy dotyczącej jawnej niechęci do pracowniczej integracji.

Tak więc czeka mnie wykonanie czegoś, póki co niezidentyfikowanego, dla faceta, którego w życiu nie spotkałam i nie spotkam przed tym, jak to coś będę musiała mu wręczyć. Spoko, sprawa do ogarnięcia. Pod warunkiem, że wcześniej te całe święta mnie nie wykończą.

– I co, dalej uważasz, że jakoś to ogarniemy? – pytam zaczepnie Patrycji, kiedy Monika zapisuje nasze nazwiska przy Andżelice i Błażeju.

Przyjaciółka posyła mi wrogie spojrzenie, wyrażające mniej więc tyle co „nie mów do mnie teraz". Jej świąteczny entuzjazm znacznie opadł, ale mnie to odpowiada. Teraz będziemy się frustrować we dwie.

– Głowy do góry, dziewczyny – pociesza nas kierująca się do wyjścia Monika. – W końcu idą święta!

Ta, cudowne, cholerne święta. 

I znowu te cholerne święta!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz