– Ciociu, to nie są moje łyżwy, tylko Staśka! – krzyczy Jasiek, kiedy próbuję wcisnąć mu łyżwę na prawą stopę.
– Skąd to wiesz? Przecież one są identyczne. – Wskazuję na drugą, leżącą obok parę. Obie są granatowe z jakimiś białymi bohomazami.
– Wcale nie! Na moich jest naklejka z Kapitanem Ameryką, a Stasiek ma Iron Mana!
Przyglądam się łyżwie, która miała wylądować na Jaśkowej stopie, i faktycznie dostrzegam na niej niewielką czerwono-złotą naklejkę. Dobra, czyli jednak się czymś różnią.
Boże, jeśli kiedyś popełnię ten błąd i zdecyduję się na dziecko, spraw, aby to nie były bliźniaki. Ani trojaczki czy inne wieloraczki. Nie miałabym nerwów oznaczać ich rzeczy tak, aby wszyscy mieli to samo, ale jednak każdy inne.
Wzdycham ciężko i sięgam po właściwą parę, tę z czerwono-srebrno-niebieską tarczą. Okej, pierwszy kryzys zażegnany.
Niestety chłopcy kompletnie nie współpracują w kwestii wciśnięcia im łyżew na nogi. Operacja trwa chyba z dziesięć minut i już jestem cała umordowana i mokra, a nawet nie wyjechałam jeszcze na lód. Czułam, że to popołudnie z bliźniakami wypompuje ze mnie wszelką energię, ale nie sądziłam, że nastąpi to tak szybko.
Na koniec pozostaje mi jeszcze samej założyć łyżwy, ale do tego muszę ściągnąć kurtkę, bo inaczej się po prostu ugotuję. Przyglądam się sprzętowi, który dostałam pod choinkę jako nastolatka. W czasach szkoły średniej i studiów często z nich korzystałam, wybierając się na lodowisko ze znajomymi. Przez ostatnie kilka lat nie miałam jednak na to czasu, więc łyżwy wylądowały na dnie szafy, skąd wygrzebałam je dzisiaj rano. W końcu czas na to, aby dać im drugie życie.
Mimo że dawno nieużywane, łyżwy wyglądają całkiem nieźle. Rozmiarowo na pewno będą pasować, obawiam się jedynie o to, czy technicznie nadają się do jazdy. Przy lodowisku znajduje się co prawda wypożyczalnia, ale postanawiam zaryzykować. Najwyżej zaliczę kolejną glebę na lodzie. W końcu nie byłaby to pierwsza w tym tygodniu.
– Ciociu, pospiesz się! – Słyszę, więc odrywam wzrok od moich łyżew i rozglądam się za chłopakami. Ku mojemu przerażaniu zamiast czekać grzecznie obok, już znajdują się na tafli.
– Nie możecie wchodzić sami na lód! – krzyczę, kuśtykając do barierki z jedną stopą odzianą w łyżwę, a drugą w samą skarpetkę. Stojący obok ojciec z dzieckiem posyła mi zdziwione spojrzenie, które ignoruję. – Gdzie jest Stasiek? – pytam nerwowo, widząc w pobliżu tylko jednego z siostrzeńców.
– Pojechał do Zosi – mówi Jasiek, wskazując na przeciwległy koniec lodowiska.
Cholera jasna! Na chwilę spuścić ich z oczu i już same kłopoty. Te trzy godziny to będzie jakaś mordęga.
Wołam niesfornego chrześniaka po imieniu, ale on kompletnie na to nie reaguje. Kurde, przecież to lodowisko nie jest aż tak duże, żeby mnie nie słyszał. A może tylko udaje, że nie słyszy, bo jest zajęty lansowaniem się przed swoją koleżanką. Zalotów mu się, cholera, zachciało.
– Stój tu – nakazuję Jaśkowi, po czym wracam na ławeczkę, szybko wkładam drugą łyżwę i upycham nasze buty i moją torebkę do szafki na szyfr.
Rezygnuję z ponownego zakładania kurtki, bo szanowny Stanisław tak podniósł mi ciśnienie, że mimo niskiej temperatury na zewnątrz w środku cała się gotuję. Ta jednak nie mieści się już do szafki, więc zostawiam ją na ławce z nadzieją, że nikt się na nią nie pokusi.
Naprawdę zaczynam żałować, że dałam się wmanewrować w tę opiekę nad bliźniakami. To będzie cud, jeśli uda mi się oddać ich rodzicom w jednym kawałku.
CZYTASZ
I znowu te cholerne święta!
General FictionMajka Wronkowska nie znosi Bożego Narodzenia. Może nie tyle samych świąt, co związanej z nimi otoczki. Na samą myśl o sprzątaniu, nerwowym krzątaniu się po kuchni i kupowaniu prezentów zaczyna ją boleć głowa. I to już na początku grudnia. Sprawy nie...