1. Uroczysta Kolacja

2.7K 130 223
                                    

Na początku wrócił zmysł słuchu. Wibrujący brzęk sztućców uderzających o talerze. Delikatne kroki. Obojętne głosy prowadzące niezobowiązujące konwersacje. Choć nie potrafiłam do końca zrozumieć, o czym dywagowały.

Wszystkie moje mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Nie zdołałam podnieść nogi, ręki, czy nawet powieki. Jedynym, co mogłam zobaczyć, była całkowita ciemność.

Wtedy pojawił się zapach. Krwistej woni mięsa towarzyszyły świeże warzywa i słodycz ciast owocowych. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio jadłam. Całe moje ciało zapragnęło spróbowania tego, co pachniało jak obfita uczta.

Z czasem zaczęłam powoli wyczuwać nierówności, na których leżałam. Niektóre wbijały mi się w plecy, powodując ból — na początku ledwo wyczuwalny, lecz pogarszający się z każdą sekundą. Po chwili moje ramiona podrażnił metaliczny chłód. Gdzie się znalazłam?

Dopiero gdy łzy uciekły spod moich powiek, usłyszałam czyjeś słowa. Były one o wiele donośniejsze i wyraźne niż przyciszone konwersacje, które jak dotąd docierały do moich uszu.

— Może powinieneś ją wreszcie wybudzić? — zapytał jakiś chłopak ze zniecierpliwieniem.

— Nie lepiej poczekać, aż skończymy? — odpowiedział mu ochrypły, głęboki głos.

— Biedaczka ewidentnie się męczy, daj jej odetchnąć. — Tym razem przemówiła kobieta. Ona jednak również nie zdawała się być zbytnio przejęta całą sytuacją.

— Niech wam będzie. A liczyłem na przyjemny, rodzinny posiłek.

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki moje oczy się otworzyły. Od razu oślepił mnie blask zdobnych żyrandoli. Mimowolnie przekręciłam głowę i przysłoniłam źródło światła osłabionymi dłońmi. Musiałam kilka razy zamrugać, zanim mój wzrok wrócił do normalności. Pierwszym, co zobaczyłam, było idealnie czerwone jabłko wepchane w ryj pieczonej świni.

Niemalże natychmiast podniosłam się na łokciach. Chciałam krzyknąć, lecz z mych ust wydarł się jedynie słaby jęk. Nie wiedziałam, gdzie byłam. Kim byłam. Nie pamiętałam niczego poza jednym słowem — imieniem.

— Jak się nazywasz, kochanie? — odezwała się ta sama kobieta, która mówiła wcześniej.

Tym razem mogłam na nią spojrzeć. Siedziała przy jednym z końców podłużnego stołu, wyglądając niczym postać z obrazu. Lśniące, ogniste włosy falami spływały wzdłuż krągłej figury, finezyjnie współgrając z nieskazitelną cerą. Za to jej złote oczy spoczywały na mnie ze współczuciem.

Dopiero w tamtym momencie zorientowałam się, że leżałam tam całkowicie naga.

— Camille — szepnęłam, kuląc się.

— Jak słodko. A teraz wstańże z tego stołu. Przydałoby się zorganizować ci jakieś okrycie.

Niemalże natychmiast pojawiła się przy niej ledwo widzialna ludzka sylwetka, niosąca ciemną, długą tkaninę. Kobieta z gracją ją odebrała i podeszła do mnie. W tym samym momencie sylwetka, niczym cień, dyskretnie sunęła w kierunku wyjścia.

— Ja mam na imię Lilith. — Wyciągnęła do mnie rękę, a ja niepewnie ją przyjęłam.

Lilith. Gdzieś już wcześniej o niej słyszałam. I na pewno nie w pozytywnym kontekście. Jednakże, pomimo usilnych prób, nie potrafiłam sobie przypomnieć, kiedy i co dokładnie.

Gdy tylko dotknęłam bosymi stopami zimnej posadzki, kobieta okryła moje ramiona ciemną narzutą. Otoczyłam nią całe ciało, zapewniając mu ochronę zarówno przed chłodem jak i spojrzeniami wszystkich zebranych.

Narzeczona DemonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz