7. Lenistwo

967 66 89
                                    

Segenam zaprowadził nas do pomarańczowych drzwi.

— Możecie się czuć zaszczyceni. Zazwyczaj to Obserwatorzy prowadzą uczestników do wyzwania, tłumaczą im zasady, cel i potem oceniają wynik. — Zgadywałam, że mówił o zakapturzonych postaciach przybranych w szarość. — Ja będę ci się przyglądał osobiście, a oni potem jedynie potwierdzą moją decyzję.

Pokiwałam głową i blado się uśmiechnęłam. Nie chciałam rzucać żadnego sarkastycznego komentarza, żeby go do siebie nie zniechęcać.

Devlin stał z boku i przyglądał się nam ze skrzyżowanymi rękoma. Nie potrafiłam odczytać wyrazu jego twarzy.

— A więc w komnacie za drzwiami znajduje się ogromny skarb. Góry złota, klejnotów, pieniędzy, ubrań, dzieł sztuki, wszystko co możesz sobie wyobrazić! — opowiadał niczym zaprawiony bajkarz. — Twoim zadaniem jest wypełnienie dwóch wielkich worków tym skarbem i wyniesienie ich, zanim wróci ich właściciel.

Słuchałam go uważnie i od razu wyłapałam możliwy haczyk.

— Właściciel? Czyli to kradzież? A więc w ogóle nie powinnam brać skarbu?

Kątem oka zauważyłam, że Devlin uniósł brew. Segenam za to się skrzywił.

— Nie, to nie... eh... jest to skarb... potężnego smoka czy... czegoś tam. Tak czy inaczej, nie musisz się martwić, że to kradzież. Twoim zadaniem jest wypełnienie worków i wyniesienie ich za jednym razem z powrotem przez te drzwi. I pamiętaj, że masz limit czasu zanim ten... smok powróci.

— Jaki jest ten limit? — zapytałam, ponownie analizując zadanie.

— Gdybym ci powiedział, zepsułbym zabawę. — Rozłożył ramiona. — Ale spokojnie. Wydajesz się bystra, więc pewnie sobie poradzisz.

Westchnęłam. Jak bycie bystrą miało mi pomóc w przenoszeniu skarbów? Był tylko jeden sposób, żeby się przekonać.

— Możemy zaczynać — powiedziałam, a Segenam pstryknięciem palca otworzył pomarańczowe drzwi.

— W takim razie, zapraszam do środka.

Z udawaną pewnością wkroczyłam do pomieszczenia. Spróbowałam jeszcze zerknąć na Devlina, lecz gdy tylko lekko odwróciłam głowę, drzwi się za mną zamknęły. Na ułamek sekundy otoczyła mnie ciemność.

A potem nagle w komnacie z nieznanego źródła pojawiło się światło. Zaraz pode mną znajdowały się strome schody, które prowadziły do niewielkiej kamiennej powierzchni otoczonej przez czarną jak smoła wodę.

Przy brzegu dostrzegłam niewielką, drewnianą łódź z parą wioseł, swobodnie dryfującą na zdradliwej cieczy.

Zeszłam po schodach najszybciej jak potrafiłam i od razu doskoczyłam do łodzi. Przyciemnione światło miało swoje źródło po drugiej stronie jeziora. Wydawało mi się, że w odległości kilkuset metrów znajdował się ląd, który, jak miałam nadzieję, był skarbcem.

Bez zastanowienia zaczęłam wiosłować, lecz szybko zrozumiałam, że moje ramiona nie były przyzwyczajone do podobnego wysiłku. Już po kilku minutach zaczęłam odczuwać ból w mięśniach. Zacisnęłam szczęki i wiosłowałam dalej. Nie mogłam tracić czasu.

Widziałam, jak moje przedramiona się trzęsły, gdy pomimo powolnej utraty sił, wciąż zmuszałam swoje ręce do ciężkiej pracy.

Jeszcze tylko kilka metrów.

Kilka metrów więcej.

Parę razy musiałam się zatrzymać, by móc zaczerpnąć oddechu i dać swoim mięśniom odpocząć przynajmniej na moment. Na moje szczęście dość szybko ponownie nabierałam sił.

Narzeczona DemonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz