Rozdział 11

1.5K 113 8
                                    

– Susie! – krzyczałam raz po raz. – Błagam, nie rób sobie żartów, nie teraz!

W myślach prosiłam wszechświat, by to wszystko jednak okazało się nieśmiesznym żartem. Moja przyjaciółka czasem miewała dziwne pomysły, więc miałam nadzieję, że to jeden z nich.

Zatrzymałam się pośrodku oświetlonego placu. Ustawione w równym rzędzie latarnie, oświetlały poboczne ulice, co pozwoliło mi uważnie przyjrzeć się otoczeniu. Lustrowałam go wzrokiem centymetr po centymetrze, próbując wypatrzeć jakikolwiek ruch. Wszystkie moje wysiłki szły na marne. Nie potrafiłam się na niczym skupić, nie myślałam trzeźwo i racjonalnie. Panika zaczęła przejmować kontrolę nad moim ciałem.

– Boże – szepnęłam. – Proszę. – Mój głos powoli stawał się cienkim piskiem, połączonym ze szlochem. Próbowałam nadal przyglądać się okolicy, ale oczy zaczęły zachodzić mi łzami. Nic nie widziałam.

Osunęłam się na ławkę, którą dostrzegłam w ostatniej chwili przed upadkiem.

A potem bez namysłu, sięgnęłam dłonią po telefon. Był moją ostatnią deską ratunku. Kilka chwil zajęło mi odszukanie urządzenia w torebce, ale w końcu go poczułam. Obraz przed oczami nadal rozmazywał mi się przez spływające łzy, ale wiedziałam, że musiałam zebrać się w sobie i zacząć myśleć trzeźwo. Tylko to mogło nas uratować.

Wybrałam numer do Susie, po czym od razu przyłożyłam telefon do ucha. Wstałam z ławki i podbiegłam w stronę miejsca, gdzie ostatni raz byłyśmy razem.

Nasłuchiwałam upragnionego odgłosu telefonu przyjaciółki, jednocześnie tonąc w otaczającej mnie ciemności. Zawsze drażnił mnie dźwięk jej dzwonka, ale w tamtej chwili wręcz marzyłam, by go usłyszeć.

– Susie! – krzyknęłam kolejny raz. Ponowny brak jakiejkolwiek odpowiedzi jeszcze bardziej mnie przygnębił.

Odpaliłam latarkę w telefonie, mając nadzieję, że pozwoli mi dostrzec jak najwięcej szczegółów. Kiedy wychodziłyśmy z hotelu, lekko mżyło, dzięki czemu na mokrym podłożu pozostawały ślady obuwia. Bez problemu rozpoznałam swoje adidasy z odciśniętym niewielkim logiem. Wróciłam dokładnie w miejsce, gdzie ślad po przyjaciółce się urwał. Moje serce zamarło, kiedy kątem oka zauważyłam pudełko z bucikami, które w tamtej chwili leżały już rozrzucone pod niewielkim krzewem. Wlepiałam w nie nieprzytomne spojrzenie.

– Nie – szepnęłam sama do siebie. – Muszę wziąć się w garść.

Nie było czasu na analizowanie sytuacji. Liczyła się każda sekunda. Gdyby przyjaciółka chciała mnie wkręcić, już dawno zrezygnowałaby z tego pomysłu. To trwało zbyt długo i byłam już niemal pewna, że stało się coś złego.

Kolejny raz zbliżyłam telefon do ucha. Po pierwszym sygnale zamarłam. Gdzieś w oddali usłyszałam stłumiony dźwięk.

Nie czekałam długo.

Od razu pobiegłam w stronę, skąd dobiegał cichy dźwięk. Po kilku sekundach zamilkł, a w telefonie usłyszałam komunikat: „Abonent niedostępny".

Nie pozwoliłam, by panika przejęła nade mną kontrolę. Biegłam. Kilka razy potknęłam się o wystające korzenie, ale nie przeszkodziło mi to w dotarciu do celu.

Okazała się nim wąska, ciemna uliczka. Nie było tu żadnej latarni. Nie słyszałam też żadnych odgłosów. Wydawała się całkowicie opustoszała.

Byłam jednak pewna, że kilka chwil temu słyszałam stąd dźwięk telefonu mojej przyjaciółki. Z duszą na ramieniu postawiłam pierwszy krok w stronę ciemności. Latarka z telefonu oświetlała niewielki fragment chodnika, więc widziałam przynajmniej, gdzie stawiałam kroki. Czułam rosnące przerażenie. Mój żołądek cały czas pozostawał ściśnięty, a przełykanie śliny było coraz trudniejszym zadaniem.

Na zawsze, Panie ProfesorzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz