Chris
Mark Twain pisał, że w życiu człowieka są tylko dwa najważniejsze dni. Ten, w którym się urodził i ten, w którym zrozumie, po co się urodził.
Niesamowicie mocno chciałem pojąć to drugie. Z dnia na dzień coraz mocniej odczuwałem brak jakichkolwiek dobrych bodźców w otoczeniu. Żyłem z dnia na dzień, zupełnie jakbym nie miał żadnego celu. Ktoś powiedziałby pewnie, że moim celem była nauka. Tak – i co mi z tego? Wbrew temu, co myślałem kilkanaście lat temu, nie wnosiło to do mojego życia nic dobrego.
I to coraz mocniej oddalało mnie od zrozumienia słów Twaina.
– Moi drodzy, czas egzaminu dobiegł końca – powiedziałem do studentów, wyrywając się z zadumy. Ostatnio coraz częściej odbiegałem myślami gdzieś o wiele za daleko. – Proszę złożyć kartki na moim biurku.
– Jeszcze chwila – jęknął któryś ze studentów.
Próbowałem odszukać go wzrokiem, ale nie potrafiłem dopasować ich głosów do twarzy. Byli dla mnie nieznajomymi, z którymi nic mnie nie łączyło. Kompletnie nic – nawet doza naukowej ciekawości. Różnili się od studentów z Montany.
– Nie – odparłem stanowczo, lekko podnosząc głos. – W tej chwili proszę, by wszystkie egzaminy znalazły się tutaj. – Wskazałem palcem na róg swojego biurka, delikatnie w niego stukając.
Studenci niechętnie wstali, wydając przy tym stłumione jęki. Widziałem, jak rozglądali się po sobie, rzucając znaczące spojrzenia. Nie przepadali za mną.
A mnie zupełnie na tym nie zależało. Chciałem wzbudzać w nich respekt, nie sympatię.
Wyszli z sali i w końcu mogłem odetchnąć z ulgą. To ostatnie dzisiejsze zajęcia. Przetrwałem kolejny dzień. Zegar wskazywał już prawie dziewiętnastą, co oznaczało, że powinienem już zbierać się do wyjścia. Choć w sumie... Czy była jakakolwiek różnica w poprawianiu egzaminów w domu, czy tutaj?
I tak nie miałem żadnych innych planów. Spojrzałem na leżące przede mną kartki.
Chwilę zajęło mi uporanie się z egzaminem, ale przynajmniej miałem to już z głowy. Ponownie spojrzałem na zegar. Dochodziła dwudziesta. Czas do domu.
Zebrałem z biurka książki i schowałem je do torby. Ostatni raz rozejrzałem się po sali, upewniając się, że nie została tu żadna zbłąkana dusza i zamknąłem drzwi na klucz.
– Chris, przyjacielu! – Usłyszałem niemal od razu po wyjściu. – Widzę, że nie tylko ja spędzam tu całe dnie.
Obejrzałem się za siebie. Jack Fledgehammer, główny prowadzący filologii angielskiej, wpatrywał się we mnie z uśmiechem. Odpowiedziałem tym samym. Był w porządku, lubiłem z nim rozmawiać.
– Poprawiałem egzaminy – odpowiedziałem, czując się w obowiązku to wytłumaczenia sytuacji. – A ty co robisz tu o tej porze?
– Och, w moim wieku po godzinach w pracy zostaje się już z innych powodów niż obowiązki zawodowe. – Zaśmiał się głośno, zwracając tym samym uwagę innych osób na korytarzu. – Mam tu zdecydowanie więcej odpoczynku niż w domu przy mojej szanownej małżonce.
Puścił do mnie oczko, po czym usłyszałem jego serdeczny śmiech. Był dobrym człowiekiem. Nigdy nie wyczułem od niego złych intencji, w przeciwieństwie do reszty kadry.
– Rozumiem – odparłem, choć wcale nie rozumiałem, o czym mówił. Oddałbym wszystko, by móc wrócić do domu, w którym ktoś na mnie czeka. – W pewnym sensie też tutaj odpoczywam.
– Jak ci tutaj? – zapytał charakterystycznym dla siebie tonem zatroskanego rodzica. – Minęło już trochę czasu od twojego przyjazdu, ale cały czas mam wrażenie, że coś cię tutaj przytłacza.
![](https://img.wattpad.com/cover/293335891-288-k387359.jpg)
CZYTASZ
Na zawsze, Panie Profesorze
Storie d'amoreKontynuacja historii Chrisa i Alex - "Dzień dobry Panie Profesorze". Miłość jest największym błogosławieństwem, jakie może spotkać ludzi. Dla Christophera i Alex ich miłość, choć była dla nich najpiękniejszym uczuciem, dającym siłę do walki z całym...