Rozdział 16

1K 73 14
                                    

Obudziłam się po dwunastej. Późno. Zupełnie jak przed wyprowadzką. Chyba tak działał na mnie rodzinny dom – czułam się tu wyjątkowo bezpiecznie. Nic nie mąciło mojego spokoju. No, przynajmniej podczas snu.

Od razu po otworzeniu oczu i upewnieniu się, że nie było przy mnie Chrisa ani mamy, pod powiekami poczułam wypływające łzy. Moje dłonie powędrowały w stronę brzucha. Nieświadomie. Tak jak zawsze.

Stało się to dla mnie rytuałem. Każdego poranka, kiedy tylko miałam okazję być sama, myślami wędrowałam gdzieś daleko. Do nicości. Tam, gdzie znajdowało się moje dziecko. I choć w pewien sposób przynosiło mi to ukojenie, dla mojego serca było przeżywanym w kółko dramatem. W ciągu dnia czasem wydawało mi się, że zdołałam się z tym uporać, że wszystko sobie przepracowałam. Przynajmniej w jakiejś części. Później przychodził kolejny poranek, a wraz z nim niekończąca się historia.

Błędne koło. Pełne bólu.

Zastanawiałam się, czy wspominać o tym terapeutce. Kiedyś nawet byłam już bliska tego momentu, ale zrezygnowałam w ostatniej chwili. Bałam się i choć zamykanie się we własnej ciemności powodowało, że cierpiałam, czułam, że było mi to w jakiś sposób potrzebne. Może było też pewnego rodzaju karą? Wiedziałam, że nie byłam gotowa, by komukolwiek o tym powiedzieć. Nie znalazłabym zrozumienia.

– Skarbie. – Chris cicho wślizgnął się do mojej sypialni. Zupełnie zapomniałam, że przecież przyjechaliśmy tutaj razem. Mama miała jednak swoje zasady i nie chcąc powodować niezręcznych sytuacji, mój ukochany spał w pokoju gościnnym. – Twój płacz słychać nawet w salonie.

Szybko się otrząsnęłam. Przejechałam dłonią po policzku, próbując pozbyć się łez. Przełknęłam głośno ślinę.

– Obudziłam ich? – zapytałam, całkowicie zapominając, że mamy już porę obiadową.

– Nie – szepnął, zajmując miejsce w moim łóżku. – Nie ma ich w domu, ale ja nie mogę tego dłużej słuchać.

– Przepraszam.

Poczułam się niezręcznie. Nie chciałam, by ktokolwiek wiedział o moich chwilach załamania. Nawet jeśli był to Chris.

– Nie przepraszaj – wydusił. – Tylko ja mogę cię przepraszać. Za wszystko, co się stało. Nie jesteś niczemu...

– Przestań – syknęłam od razu. – Nie traktuj mnie, jakbym była dzieckiem. Dobrze wiemy, że to moja wina. Powinnam być na miejscu, iść do lekarza, reagować na każdy możliwy niepokojący objaw, nawet jeśli w rzeczywistości by ich nie było. A co zrobiłam? Wycieczkę do innego stanu. W dodatku wprost do paszczy lwa. Nosząc w sobie nasze dziecko!

Zagryzłam wargę. Czułam, że wpadam w otchłań. Nie chciałam do tego dopuścić. Nie przy nim. To byłby mój koniec.

Wstrzymałam oddech, oczekując na jego reakcję. Najpierw przyszła ta fizyczna. Delikatnie zacisnął obie dłonie na moich ramionach. Na moment znieruchomiał, podświadomie wysyłając mi takie samo polecenie. Leżeliśmy bez żadnego ruchu, z zamkniętymi oczami. W mojej głowie nie było wtedy żadnej myśli.

Spojrzałam na Chrisa i kiedy tylko dostrzegłam, jak wiele kosztowały go moje wcześniejsze słowa, od razu ich pożałowałam. Jego skóra zmieniła odcień. Był blady, zupełnie jakby nie płynęła w nim kropla krwi. Usta zaciskał w cienką linię. Lekko drgały, tak samo jak przymknięte powieki.

Czasem zapominałam, że on też stracił dziecko. I choć starał się być silny, każde wypowiedziane na głos na ten temat słowo, przynosiło mu ból. Wcale nie mniejszy niż mi.

– Nie chcę rozmawiać z tobą o jakiejkolwiek i czyjejkolwiek winie. To niedorzeczne w tej sytuacji – powiedział w końcu. Jego głos brzmiał inaczej niż zwykle. Był chłodny, zdystansowany i... Pusty. – Ale jeśli ty zamierzasz doszukiwać się, kto zawinił w tej sytuacji, to sprawa jest dość prosta.

Na zawsze, Panie ProfesorzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz