– Szczoteczka, ręcznik... – mruknęłam pod nosem, wsuwając do torby ostatnie rzeczy znajdujące się w szpitalnej sali. Rozglądnęłam się po pomieszczeniu, lustrując wzrokiem każdy przedmiot.
–Książki! – krzyknęłam sama do siebie, uradowana, że przypomniałam sobie o nich w ostatnim momencie. Miałam jeszcze kilkadziesiąt minut na spakowanie wszystkich swoich rzeczy, co nie wydawało mi się już tak długim czasem.
W końcu wracałam do domu. Nasz stan był już stabilny. Dziecko rozwijające się w moim brzuchu musiało odbywać regularne kontrole, dwa razy w miesiącu. Był to jedyny warunek opuszczenia przeze mnie szpitala. Nigdy nie lubiłam wizyt u lekarza. Pamiętam je jako jeden z najgorszych koszmarów z dzieciństwa.
W tamtym jednak momencie szczęście przepełniało mnie od środka na samą myśl, że to już koniec mojego zadręczania się w szpitalnej sali. Żadne obowiązkowe wizyty nie potrafiły zakłócić uczucia ulgi, jakie mi towarzyszyło. Przynajmniej na jakiś czas... Za pięć miesięcy miałam opuścić ten budynek, ale już w liczbie mnogiej. Nadal nie docierało do mnie, że zostanę matką, choć na samą myśl o moim dziecku, odczuwałam miłość, która rozpierała całe moje ciało.
– Gotowa? – Mama i Susie weszły do sali z kubkiem kawy. Przez czas mojego pobytu w tym miejscu zdążyły się zaprzyjaźnić. Przynajmniej takie miałam wrażenie.
Uśmiechnęłam się szeroko. Naprawdę byłam szczęśliwa, choć gdzieś w środku kiełkowało we mnie uczucie, że to wszystko powinno wyglądać inaczej. Powinien być przy mnie. Przy naszym dziecku...
– Gotowa jak nigdy. – Ostatni raz rzuciłam okiem na szpitalną salę. Biel jej ścian przypominał o wszystkich dniach spędzonych na rozmyślaniu o przeszłości, jak i o przyszłości. Przymknęłam oczy, przez chwilę normując oddech.
Zabrałyśmy wszystkie rzeczy. Nie spodziewałam się, że aż tyle zdążyło się ich nazbierać. Weszłyśmy do taksówki, która podjechała prosto pod moje mieszkanie. Mama przez długi czas mojego pobytu w szpitalu nalegała, żebym wróciła do rodzinnego domu, żebym zamieszkała z nią i z jej nowym partnerem. Uznałam jednak, że nie będzie to najlepsze rozwiązanie. Potrzebowałam spokoju i odpoczynku. Musiałam przemyśleć tak wiele spraw...
– To my uciekamy, buziaki! – Susie krzyknęła w stronę mojej mamy, podając mi dłoń. Lekko zdziwiło mnie jej zachowanie, ale postanowiłam porozmawiać z nią o tym później. Sus i mama pożegnały się szerokimi uśmiechami. Kątem oka zauważyłam, że moja przyjaciółka skinęła lekko głową, jakby ukrywając w tym geście sekretny przekaz. A może tylko mi się wydawało? Przytuliłam mamę, obiecując, że będę na siebie uważać.
Taksówka odjechała, odwożąc mamę na dworzec. Wiedziałam, jak wiele kosztowała ją ta decyzja. Wiele razy powtarzała, że chciałaby być przy mnie, szczególnie w tej sytuacji. Nadal byłam jej małą dziewczynką...
– Dziękuję, Susie. – Spojrzałam w stronę dziewczyny. W jej oczach widziałam zrozumienie i troskę.
Kiwnęła głową, jakby rozumiejąc moje myśli.
– Nie masz za co dziękować. O ile zostanę matką chrzestną – zachichotała.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Nie docierało do mnie, że rozmowy o dziecku powoli stają się realną kwestią. Za kilka miesięcy będę mogła ją... lub jego przytulić. Na samą myśl w oczach zbierały mi się łzy. Czyżby słynne ciążowe hormony?
Przez kilka godzin Susie pomagała mi w doprowadzeniu mieszkania do porządku. Było w tragicznym stanie, od tygodni nikt nie ścierał tutaj kurzu.
– Patrz na to – wyszeptałam w stronę przyjaciółki, trzymając w ręku powiędłe, zielono-żółte listki. – Nie potrafię się nawet zająć kwiatkami. Jak mam zadbać o żywą istotę? – Mój głos zaczął się załamywać, choć sama nie rozumiałam, skąd ta nagła zmiana nastroju.
CZYTASZ
Na zawsze, Panie Profesorze
RomanceKontynuacja historii Chrisa i Alex - "Dzień dobry Panie Profesorze". Miłość jest największym błogosławieństwem, jakie może spotkać ludzi. Dla Christophera i Alex ich miłość, choć była dla nich najpiękniejszym uczuciem, dającym siłę do walki z całym...