Rozdział 21

626 45 11
                                    

Dopiero kolejnego dnia tak naprawdę dotarło do mnie to, co się wydarzyło. Decyzja zapadła. Nie było już odwrotu. Miałam spotkać się z Lorraine. Kobietą, która skrzywdziła nas do tego stopnia, że przez moment straciłam wolę życia. Kobietą, która odebrała nam coś najcenniejszego... Teraz właśnie nadszedł czas, by zmierzyć się z osobistą traumą, a raczej jej źródłem. Wiedziałam, że czekała mnie jedna z najcięższych rozmów, jakie miałam stoczyć w całym swoim życiu.

– Uważaj na siebie – szepnęłam do Chrisa, który właśnie szykował się do wyjścia. Jak stwierdził, sam musiał najpierw zbadać teren. Nie chciał dopuścić do tego, bym spotkała się z niestabilną emocjonalnie Lorraine. Ja sama tego nie chciałam. – Zadzwoń, jak dojedziesz.

– Oczywiście. – Cmoknął mnie w policzek, na moment przed otwarciem drzwi. – Jak zawsze będę cię o wszystkim informował.

Tamtego dnia od samego rana towarzyszył mi mocny niepokój. Obudziłam się oblana potem. Już od jakiegoś czasu męczyły mnie koszmary i obiecałam sobie, że będzie to mój kolejny temat do przepracowania na terapii. Z jakiegoś nieznanego powodu obawiałam się jednak, że ten dzień mógł przynieść jeszcze więcej zła.

Nie umiałam znaleźć dla siebie miejsca. Krążyłam po domu, próbując znaleźć sobie jakiekolwiek zajęcie, ale ciągle czegoś mi brakowało. W głębi duszy dobrze wiedziałam, czego, a raczej kogo brakowało mojemu sercu.

Z lekkim zawahaniem sięgnęłam po telefon, odszukując w kontaktach imię swojej jedynej przyjaciółki. Długo nie rozmawiałyśmy i miałam wrażenie, że nasza więź trochę osłabła. Czułam się okropnie. Bałam się, że choć nie chciałam, skrzywdziłam Susie.

Na szczęście już po pierwszych jej słowach, wszystkie negatywne myśli ustąpiły. Była niezawodna.

– Wyślij mi dokładny adres, zaraz u ciebie będę.

Susie jak zwykle z niczym się nie patyczkowała. Kiedy tylko usłyszała o moim nastroju, postawiła sprawę jasno i tym oto sposobem, zmobilizowała mnie do sprzątania domu. I to w ekspresowym tempie.

Wiedziałam, że dla niej słowo „zaraz" oznaczało maksymalnie pół godziny. Oczywiście mnie nie zawiodła.

– A więc to tutaj uwiłaś gniazdko z profesorkiem – szepnęła, rozglądając się po naszym domu. – Przyznaj, że kwiaty były twoim pomysłem. Christopher nie wygląda mi na kogoś, kto umiałby o nie tak zadbać.

– Zgadłaś. – Uśmiechnęłam się, przytulając ją do siebie. – Chociaż jest najbardziej odpowiedzialnym facetem, jakiego znam, zdecydowanie nie powierzyłabym mu kwiatów. Pewnie wieczorami zacząłby im czytać lektury socjologiczne.

Usiadłyśmy do stolika, gdzie przygotowałam już kawę i ciasteczka. Na stoliku porozstawiałam też ulubione świeczki o zapachu wanilii z kardamonem. Zależało mi, by Susie czuła się tu dobrze. Nie jak w domu swojego profesora, a jak w domu swojej przyjaciółki. Jak w moim dawnym mieszkaniu, za którym przez moment nawet zatęskniłam.

– Słuchaj. – Susie wzięła głęboki oddech. – Nie odzywałam się do ciebie, ale to nie tak, że o tobie nie myślałam. Chciałam dać ci... wam przestrzeń do uporania się z tym wszystkim.

– Mogłabym ci powiedzieć dokładnie to samo. Strasznie mi głupio, że się do ciebie nie odzywałam – westchnęłam ciężko, powracając myślami do wcześniejszych obaw. – A co do naszej straty... Z tym nigdy nie da się uporać.

– Wiem. – Przerwała mi. – Ale da się to przepracować. Pewnie jeszcze nie dziś ani nie jutro, ale kiedyś się da. Naprawdę w to wierzę.

– No właśnie – westchnęłam, głośno wypuszczając z siebie powietrze, tym samym szukając poczucia ulgi. – O tym chciałam z tobą porozmawiać.

Minęło blisko pół godziny, zanim zdążyłam opowiedzieć jej o wydarzeniach z ostatniego czasu. Zaczęłam dość niewinnie. Opowiadałam jej o terapii, o tym, że przyniosła mi wiele dobrego i że pozwoliła nawet na zmianę pewnych cech charakteru. Później przeszłam do tego, co poniekąd z tej terapii wynikło, czyli pomysł o rozmowie z Lorraine. Już wtedy widziałam na jej twarzy przerażenie, co trochę wyprowadziło mnie z równowagi.

Przeszłam do dalszej opowieści. Przyjemnie mówiło mi się o tym, jak Chris próbował różnymi aktywnościami zrestartować mój umysł. Opowiadałam o jeździe konnej, spacerach i wizytach u mamy.

I w końcu nadeszła chwila, której w naszej dyskusji bałam się najbardziej. Na chwilę zamilkłam, próbując zebrać w głowie wszystkie myśli. Nie miałam pojęcia, jak zabrzmią moje słowa wypowiedziane na głos.

Zebrałam się w sobie i opowiedziałam przyjaciółce o ostatecznej decyzji, którą podjęliśmy wspólnie z Chrisem, po długich przemyśleniach. O czekającym mnie spotkaniu z Lorraine.

– Jezu – syknęła, podrywając się z sofy. – Czyli on tam teraz jest? W szpitalu?

– Tak – odpowiedziałam, upewniając się, że odpisałam na jego wiadomość z potwierdzeniem, że już dotarł. – Dojechał tam jakąś godzinę temu.

– Ile może mu to zająć?

– Nie wiem – odparłam szczerze. – Miał sprawdzić, w jakim ona jest stanie. Czy naprawdę jest tak, jak stwierdził lekarz i czy nie będzie nam groziło jakieś... niebezpieczeństwo.

Susie skrzywiła się przy ostatnim wypowiedzianym przeze mnie słowie. Przez chwilę na jej twarzy pojawiło się zawahanie. Zmarszczyła czoło.

– Czyli pewnie mamy jeszcze trochę czasu – mruknęła pod nosem. – Masz wino?

– Tak, ale...

– Nie ma „ale", przecież i tak dzisiaj już tam nie pojedziesz. Twojego faceta jeszcze nie ma, a już zaczyna się ściemniać. W szpitalu psychiatrycznym raczej nie organizują wieczornych spotkań z gośćmi. – Zmarszczyła brwi, badając moją reakcję.

Spoglądnęłam za okno. Rzeczywiście słońce już chyliło się ku zachodowi, malując na ścianach salonu złote smugi.

Pokiwałam głową, przyznając jej rację i już za chwilę relaksowałyśmy się przy dwóch kieliszkach napełnionych różowym, musującym płynem. Alkohol, który zaczynał krążyć w mojej krwi, wyzbywał się we mnie hamulców, które skutecznie blokowały prawdziwe emocje. Maska silnej Alex opadła, a z moich oczu nagle zaczęły płynąć łzy.

– Boję się, że spotkanie z nią twarzą w twarz nie przyniesie mi ulgi, rozumiesz? – zapytałam, pociągając nosem. – Boję się, bo to moja jedyna szansa. Nic innego nigdy nie przyszło mi do głowy. Boję się... Wszystkiego.

– Jeśli chodziłoby o kogoś innego, pewnie stwierdziłabym, że spotkanie z Lorraine to największa głupota świata – przyznała. – Ale w twoim przypadku jestem pewna, że to dobra decyzja. Niebezpieczna, ale dobra.

Spojrzałam jej głęboko w oczy, szukając w nich potwierdzenia jej słów. Szybko je znalazłam. Była pewna tego, co przed momentem powiedziała.

– Nie boję się o bezpieczeństwo – odparłam drżącym głosem. – Boję się, że nie otrzymam odpowiedzi, której szukam od samego początku. Chciałabym, by to spotkanie przyniosło mojej duszy ukojenie.

– Wiem. Wiem – powtórzyła, wzdychając. – Ciężko mi nawet postawić się na twoim miejscu.

– Ale? – zapytałam, wyczuwając pod koniec jej wypowiedzi wahanie.

– Ale gdybym była w twojej sytuacji, czułabym się dokładnie tak samo.

Susie wstała i lekko oparła dłoń na moim ramieniu. Uspokajająco mnie pogłaskała.

– Cokolwiek by się nie stało, nigdy nie będziesz z tym sama. – Spojrzała za okno, gdzie w oddali mignęły światła podjeżdżającego pod dom samochodu Chrisa. – Masz przy sobie kogoś, kto już niejednokrotnie udowodnił, że zrobiłby dla ciebie wszystko. To największe szczęście, jakie może spotkać człowieka. 

Na zawsze, Panie ProfesorzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz