Wiedziałam, że odejdziesz.
Wszyscy odchodzą.
Każda ze wspólnych dróg musi kiedyś dobiec końca.
Każde radosne wspomnienie pokrywa się z czasem grubą warstwą kurzu.
Każdy śmiech przeradza się niegdyś w ciche łkanie.
Pustka.
Wyglądam nocą przez okno i przypominam sobie o tobie.
Nie.
Skłamałam.
Ja nigdy nie zapomniałam.
Po prostu próbuję wmówić sobie, że nigdy nie istniałaś.
Bo tak łatwiej.
Bo tak mniej boli.
Ocieram samotną łzę toczącą się po moim policzku i przymykam oczy.
Widzę cię.
Widzę płomyki ognia tańczące w zieleni twoich tęczówek.
Słyszę cię.
Słyszę twój wesoły śmiech odbijający się echem od moich uszu.
Uśmiecham się smutno na samo wspomnienie i opieram głowę o zimną szybę.
Chłód przeszywa moje ciało od środka.
Zdaje się, jakby wnikał wgłąb serca.
Otwieram oczy.
Już cię nie widzę.
Już cię nie słyszę.
Już cię nie czuję.
Ogarnęła mnie pustka.
Dlaczego odeszłaś?
Przecież miało być na zawsze.
Miało być na wieki.
Odeszłaś, zabierając ze sobą nieba błękit.
Odeszłaś, zostawiając samotnie na życia męki.
Nie tęsknisz chwilami za dawnymi czasami?
Nie myślisz o mnie cichymi nocami?
Nie przykro ci z powodu naszej rozłąki?
Gdy razem odkrywałyśmy świata zakątki?
Bo utracona miłość boli tylko przez moment.
Lecz stracona przyjaźń bodzi w serce dozgonnie.