18- Trening

122 10 30
                                    

   Następnego dnia była sobota. James od samego rana grał na skrzypcach. Z rechotu duo usłyszał, że dziś także jest trening... Całkiem spodobał mu się tamten, dlatego teraz też chciał pojechać. Poszedł do ich pokoju i nawet zapukał.
- Czego, Percy?- usłyszał od razu.
- To ja! James! Mogę na moment wejść?- zapytał uprzejmie.
- Tak!- usłyszał zarechotany głos Charliego.
Wszedł ostrożnie i zapytał:
- M...Mogę z wami jechać?
Chłopcy popatrzyli po sobie.
- Ale gdzie? - zapytał Stanley.
- No...Na...Trening? Spodobało mi się ostatnio.

Charlie miał taką minę jakby usłyszał najlepszą wiadomość w życiu, a Stan aż zakrztusił się z wrażenia chipsem.

- Nasz najmłodszy braciszek? Nasz najmłodszy braciszek artysta?!- zapytał Charlie patrząc na niego ze zdziwieniem.

- No...Jeśli nie mogę...No to trudno...- spuścił głowę.
- Ale dasz sobie radę na pełnowymiarowym treningu?- zapytał go Stan.
- Masz rację...Nie poradzę...- westchnął niby do siebie, ale tak głośno, aby go usłyszeli- Jestem za gruby aby dać sobie radę...

Charlie zaniósł się powietrzem jak księżniczki w filmach, a Stanley powiedział:
- Nie, nie, nie...Powiem ojcu! Jutro wyjeżdża i zdąży Ci przemówić do rozumu...Co to, to nie! Ty ?! Ty gruby?!- prawie się na niego wydarł.
- No to mogę iść? Myślicie, że dam sobie radę?- zapytał patrząc na nich błagalnym wzrokiem.
- Jak odwołasz swoje słowa. Jesteś chudziutki jak patyk.- zarządził Stanley.
- No dobra...Odwołuję...- udawał smętny głos, ale wewnętrznie strasznie się cieszył.

Stanley zbiegł z nim na dół i zawołał do siedzących na kanapie ojca i Peecyego:
- Starzy! James jedzie z nami na trening!- wołał zadowolony.
- Co?!- zapytał oburzonym głosem Percy.
- No niedźwiedziu... Niedźwiedziu no proszę... Jamesio sam chciał!- prosił go klękając przed nim na kolanach- Przecież wiesz, że nie damy mu nic zrobić?- mówił do niego z maślanymi oczyma.
- Niech jedzie.- zarządził ojciec na co Percy próbował zmrozić go wzrokiem. Widać było jednak, że na ojca to nie działało... Popatrzył na niego z nad okularów i się uśmiechnął.
- KUBUSIU! ZA DWIE GODZINY MASZ BYĆ GOTOWY! - krzyknął Stanley zadowolony, wybiegając na górę.

Potem w pokoju znalazł chyba dziesięć opakowań z nowymi szczękami. Uznał, że im też by się przydały nowe, dlatego sobie też wziął jedną. Były personalizowane w taki sposób, że jak Stan się uśmiechał to wyglądało jakby miał zęby rekina.

- Kierunek czajnik! Musimy zrobić Ci szczenę!- zawołał Stanley, lekko klepiąc Jamesa po policzku. W kuchni standardowo była pani Swieta.
- Ciociu, zagotujesz nam wodę?- zapytał Charlie.
- Herbaty dla paniczów? Ja zrobię...
- Nie herbaty ciociu. Robimy szczęki!- pochwalił się Stanley, wyrzucając na stół zawartość kieszeni.

Ciocia wlała wrzątek do miski i uprzedziła ich, aby się tylko nie poparzyli. Stanley wrzucił trzy szczęki do miski i wyciągnął jedną widelcem. Osuszył ją ręcznikiem papierowym i powiedział do Jamesa:
- Otwieraj buzię.

- Co?! Co mam zrobić?!- przestraszył się, że się poparzy.
- No otwieraj !- popędził go Charlie.

Stanley wsadził mu szczękę do ust i docisnął jego dolną szczękę do górnej. Po chwili sam wziął jedną z nich do ust.

- T'z...'ż...'wy'sygnie.- seplunił.

James trzymał ją w ustach tak długo, aż nie wyjął jej Stanley.

- No i pięknie!- popatrzył na niego Stan.

      Po południu wszyscy Verumesowie zebrali się w salonie. Tata chciał ładnie pożegnać całą siódemkę.
- No moi mili...Jak wiecie wyjeżdżam do stanów...Na trzy tygodnie. Nie wiele...Do prawdy. Potem moje wyjazdy nie będą już tak częste...Wynagrodzę wam cały ten stracony czas najlepiej jak będę umiał. - uśmiechał się do siódemki siedzącej na kanapie.- Jutro rano jadę na lotnisko... Powodzenia w szkole kochani moi i co...Spędźmy ten dzień razem.

Pamiętnik Jamesa Verumes IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz