49- Kołysanka

113 10 21
                                    

     Następnego dnia Jamesa obudzono z samego rana. Kręciły się obok niego pielęgniarki, cały czas coś zpisywały i odchodziły. Zegar pokazywał godzinę ósmą, a równo o dziewiątej James miał mieć operację.
- Proszę. Łyknij to i poczujesz się... Trochę zakręci Ci się w głowie.- powiedział tata, dając mu jakąś niebieską tabletkę. James wziął ją, ukrywając trzęsące się ze stresu ręce i tak na prawdę to całe ciało mu drżało...

W szpitalu panował poranny harmider. James zdąrzył się do niego przyzwyczaić. Codziennie rano były wiezione dzieci na operację, było pełno rodziców, którzy przyjeżdżali, aby je wspierać... Przy Jamesie cały czas siedział tata za co był mu wdzięczny. Dziwiło go jednak, że dał radę wyprosić drugiego niedźwiedzia z pokoju... Rzeczywiście trochę zakręciło mu się w głowie, ale nie jakoś mocno. Czuł się...Całkiem normalnie. Stres go jednak nie opuszczał... Nie chciał jednak dać tego po sobie poznać. Najchętniej uciekłby z budynku i nie dał się wywieźć na stół, a z drugiej to tak bardzo nie mógł się doczekać... Te emocje były tak sprzeczne...

Zobaczył na dyżurze ciocię Kasię i od razu uleciało z niego troszkę stresu. I Percyego! Miał dziwną minę i płaszcz na sobie, pomimo, że pogoda za oknem była wyśmienita. Zapukał do sali i powiedział:
- Dzień dobry. Jak się czujesz?
- Całkiem dobrze...- odpowiedział.
- Przyszedł Cię ktoś odwiedzić...- powiedział, pokazując mu wnętrze swojego płaszcza, które od zawsze było ulubionym miejscem Zenka.
- Zenuś! Przywieźliście go tutaj?!- zapytał biorąc kotka na ręce.
- No tak wyszło... Ciocia nie chciała się nim zająć, bo w ostatniej chwili stłukł jej trochę kubków...- powiedział Percy.
James patrzył prosto w dwa różne ślepia kota. Jedno niebieskie, a drugie brązowo-zielone. Nagle do pokoju przyszła ciocia Kasia.
- Hello my swetheart!- zawołała.
Percy szybko stanął przy łóżku, aby zasłonić Zenka i chciał go zabrać, ale kot miał inny plan i zeskoczył z łóżka.
- What a cute kitty!- zawołała kobieta, biorąc go na ręce.-It's yours?  I will take care of him...- powiedziała, od razu pieszcząc się z Zenkiem- What is his name?
- Zenek.- odpowiedział James, lekko się uśmiechając.
- Zenek! Idziesz ze mną Zenku! Pomachaj ładnie Jamesowi! - powiedziała unosząc jego łapkę tak, aby wydawało się, że macha chłopcu- Zenek will sleep in my armchair, because you are already going to sleep.- powiedziała, wychodząc z kotem.
- To uprowadzenie!- chciał zażartować Percy.

James nie miał nastroju na żarty. Chyba te całe leki nie działały, albo on był tak zestresowany, że bez nich to wymiotowałby ze stresu.

- Ile to będzie trwało?- zapytał.
- Mamy... Ósmą czterdzieści, Jimmi... Za moment Cię wezmą... Z narkozą, ze wszystkim będziesz tu około trzynastej.- powiedział tata.

James popatrzył jeszcze na komórkę. Dostał słowa otuchy od chłopaków, a nawet od Poli, która musiała pisać je na lekcji, co nie zdążało jej się prawie nigdy... Wtedy ponownie przyszła ciocia Kasia.

- It's time to go, young men.Everything is waiting for you.- powiedziała.

James tak bardzo nie chciał. Nie już! Tak się bał jak nigdy wcześniej. Nie pozwolił sobie jednak na ani jedną łzę.
- Jak Królowa Elżbieta... Widzisz? Nie musisz chodzić czterech pięter.- powiedział Harry.
- Elżbieta nie żyje.- odpowiedział Percy.
- Percy!- warknął do niego- Ja tu próbuję zażartować, a Ty mi mówisz, że nie żyje...

A co jak James wyląduje jak królowa Elżbieta?! Co jeśli on też pojedzie do kostnicy? Ręce mu się trzęsły, ale ukrył je pod kołdrą.

Ustali przed drzwiami z wielkim, czerwonym napisem ,,Operating room.  Entrance prohibited" . James prawie zapłakał wiedząc, że jeśli coś się nie uda to może widzieć ich po raz ostatni...
- Trzymaj się.- powiedział tata, podając mu rękę po męsku- Bądź dzielny, chłopie.
- Powodzenia...- powiedział Percy, zarzucając swoim płaszczem w bok i o dziwo całując go w czubek głowy.

Za momenty James już nie widział najdroższych mu w życiu osób... Pielęgniarki krzątały się przy nim i za moment wjechał na ogromną i bardzo zimną salę. Pomogły wejść mu na specjalnie przygotowany stół i zaczęły przypinać mu jakieś dziwne rzeczy. Mózg Jamesa już nawet nie tłumaczył sobie tego co do siebie i do niego gadały ze stresu. Kiedy jednak jedna z nich powiedziała coś o tym, aby zaczął odliczać do spania James zaczął panikować i płakać, zasłaniając ręce, aby nic mu nie podano. Wszyscy próbowali go uspokoić, ale James cały czas błagał o przyjście taty... A więc przyjście taty było nieuniknione. W mgnieniu oka pojawił się i profesor Verumes we własnej osobie.

- Jimmi... Jestem tu...
- Boję się...- szlochał.
- Wiem, wiem... Jełopy. Mówiłem końska dawka wyciszających? Mówiłem... Ale nigdy te pielęgniarki nie słuchają... No nic. Nie płacz kochany. Spróbuj się wyluzować...- mówił, głaszcząc go po włosach- Możemy zaczynać?- zapytał.
James niepewnie pokiwał głową.
- Ale ja się boję...- powiedział, starając się nie płakać.
- Nie zaśniesz, dopóki nie dostaniesz ostatniego... Magicznego mleka o którym Ci mówiłem...- powiedział- Mogę podawać Ci je stopniowo ja, jeśli to coś pomoże.

Może to głupie, ale James się zgodził.
- Teraz podam Ci narkozę, dobrze? Twoim zadaniem jest głęboko, głęboko oddychać.- mówił tata, a anastazjolog przystawił mu maskę z jakimś fazem do twarzy.
Kiedy tata podał wszystko James zaczął robić się ospały, światła migały i kręciło mu się w głowie.
- Befere you go to sleep... Say a little prayer...Every day and wvery way is's getting better and better... Beautiful, Beautiful boy...- zaczął nucić mu tata i wtedy film mu się całkowicie urwał.

Obudził się sam nie wiedział czemu. W pomieszczeniu było tak jasno, że nie próbował nawet otwierać oczu... Bolało. Bolała go klatka piersiowa, dlatego cicho jęknął, bo na nic głośniejszego nie mógł się zdać. Chciał coś powiedzieć, ale nie umiał. Poczuł, że ma coś w gardle. Zaczął też słyszeć ciche pikanie... Czy już po wszystkim?

Leniwie otworzył ciężkie powieki i zobaczył na sali ciocię Kasię, która chyba na prośbę taty była na sali wybudzeniowej.
- Hello Honey...You were very brave.  How do you feel?  For now, don't say anything... I'm pulling the tube out of you now.  It may not be pleasant...- powiedziała gładząc jego włosy, które na pewno były w nie ładzie.

Ciocia wyciągnęła z niego tę rurkę i założyła mu maskę z tlenem. James poszedł spać ze zmęczenia. Nie było się czego tak bardzo bać...

Obudził się ponownie, ale już nieco przytomniejszy. Cały czas kręciło mu się w głowie co powodowało lekkie mdłości, ale dało się wytrzymać. Klatka piersiowa go mocno piekła i czuł się, jakby ktoś mu przyłożył.
- Cześć!- tym razem po polsku powiedziała ciocia Kasia- How fo you feeling?- zapytała- Zaraz idziesz do tata!

- Fifty fifty...- powiedział.

Nie mógł za bardzo się ruszyć, ani ruszyć rękoma, bo przy każdej próbie tego zrobienia czuł ogromny ból. Na nogach miał obcisłe skarpetki oraz ciepłe na stopach. Przybrany był już w swoją piżamę z rozpinanymi guzikami oraz długie, niebieskie spodnie w kratę. Zauważył, że z pod piżamy wystają dwie rureczki z małymi pojemnikami w których zbierał się czerwony płyn.

Ciocia wyjechała jego łóżkiem na korytarz. Czuł się okropnie. I czemu nie może ruszyć rękoma? Czy to normalne? Zobaczył tatę w sali z książką. Najlepszy widok życia! I Percy! I Ethan! Chciał ich wszystkich wyściskać, ale nie mógł podnieść rąk.

- Witamy naszego dzielnego wojownika!- powiedział Harry, odkładając gazetę na bok.
James chciał podnieść ręce, aby im pomachać, ale nie mógł... To go niepokoiło.
- Tato?- zapytał, kiedy podłączono go do wszystkiego w pokoju.
- Tak synku?
- Czemu nie mogę ruszać rękoma?- zapytał mając nadzieję na normalną odpowiedź, która go uspokoi typu ,, To normalne synku", ale Harry popatrzył najpierw na niego z przerażeniem, a potem na resztę najstarszych rodu. Kiedy James zobaczył ich miny wiedział, że coś chyba poszło nie tak...

Hej! Jak się macie? Mam nadzieję,  że dobrze;) Do zobaczenia w kolejnym rozdziale kochani!

Pamiętnik Jamesa Verumes IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz