21- Słoneczko

138 12 51
                                    

      Następnego dnia James czuł się o wiele lepiej, ale Percy zaś dziwnie wyglądał.
- Ja się wyśmienicie czuję... Idę do pracy...- powiedział do Freda, który miał zostać z Jamesem w domu. Percy nie pozwolił mu iść do szkoły.
- Ta? Bo jesteś czerwony jak burak...- bąknął pod nosem Fred, patrząc na niego z uwagą.
- Nie jestem... Daj spokój, Fred.- powiedział, zakładając na siebie płaszcz.
- Nigdzie nie idziesz! Dawaj te swoje lotnisko...- powiedział dotykając jego czoła dłonią. Percy przekręcił oczami- Przecież one jest gorące jak lotnisko po starcie kilku samolotów! Zostajesz w domu!
- A moi pacjęci?- zapytał Percy mrucząc z niezadowolenia.
- Nie uciekną... Są zamknięci w lodówkach. Po drugie nie Ty jedyny jesteś tam pracownikiem...- mruknął Fred, udając jego głos i ściągając z brata płaszcz- A teraz zapraszam pana do łóżka, pod kołdrę i spać...
- Daj mi spokój...- warknął Percy, rozpinając pierwszy guzik koszuli i poluzowując krawat.
- Spokój? Pomyliłbuś nerkę z wątrobą i co? Zaraz go dostaniesz, ale ja zapraszam pana do łóżeczka.

    Na górze James zdziwił się, że widzi tam dwóch bliźniaków, a nie jednego. Przez moment wydawało mu się, że majaczy.
- Ja mam temperaturę? Was jest tu dwóch?- zapytał przecierając oczy.
- Dwóch.- odpowiedział mu Fred.- Percy dziś zostaję w domku, bo jest chory...
- To...Zdrowia... Ja już myślałem, że mi się w oczach rozdwaja...- zaśmiał się James idąc na dół, po herbatę.

   Kiedy wchodził na górę usłyszał jak Percy warczy jak jakiś rotwailer.
- Poszedł mi z tym!
- Doktor Verumes, boi się igieł?!- pytał głos drugiego z bliźniaków.
- Idź mi z tym! Jestem zdrowy!
- Percy, do prawdy...
- Nie!- warczał głośno.
- Percy... A jak posmaruję żelikiem znieczulającym?
- Sam się posmaruj... Jestem zdrowy i nie potrzebuję żadnych badań.

James zaczął się lekko śmiać. Nigdy nie posądziłby Percyego o lęk przed igłami... Poszedł do siebie do pokoju i zaczął oglądać serial, sącząc herbatę. Dalej z pokoju Percyego dochodziły wściekłe warkoty. Nagle James usłyszał jak drzwi do niego się otwierają, a obok jego drzwi przebiega jeden z braci.

- Gorzej jak z duo...- mruknął sam do siebie. Nie miał za bardzo nawet siły się śmiać, bo był tak zmęczony... Na nic nie miał siły psychicznej.

   Na dole zaś dwa niedźwiedzie toczyły bitwę. James wyjrzał z pokoju, kiedy usłyszał głos spadających na ziemię poduszek...
- Odsuń się odemnie duszo nieczysta...- warczał Percy, który był w kuchni. Prawie wpadł na panią Swietę, która gotowała ogromny gar rosołu... James jeszcze nigdy nie widział ich dwóch w akcji. Percy kojarzył mu się raczej z arystokratycznym zachowaniem... A nie lataniem jak dziecko po całym domu, bo Fred trzymał w ręku jego własną saszetkę z igłami i lekami...
- Ciocia go trzyma i nie wypuszcza! - śmiał się Fred.- Jeszcze z taką temperaturą to Cię nie widziałem...
- Odejdź z tym...- mruczał Percy, kiedy Fred się do niego zbliżał. Obszedł biedną panią Swietę.
- To chodź na górę. Tam jest cicho...Spokojnie... Wtedy od Ciebie odejdę.- mówił spokojnie, ale po chwili się zaśmiał-  Po drugie odezwał się! Tobie wystarczy katarek do zrobienia badań krwi, a ja chcę, abyś wyzdrowiał szybciej... Idziemy.- powiedział prowadząc go na górę.

Na swojej drodze spotkali Jamesa, który udał, że nic nie widział i idzie do Willa po jakąś książkę, a nie podgląda całą akcję z ukrycia. Aż uszy mu poczerwieniały, kiedy go zobaczyli.
- Nie śpisz? Widziałeś wybryki niedźwiedzia?- zapytał go Fred.
- Nie śpię...Szłem po książkę...Do...Willa.- odpowiedział. Zorientował się, że nie brzmiał zbyt wiarygodnie, bo zwrócony był w stronę swojego pokoju...

Tymczasem Fred w pokoju Percyego walczył ze swoim bratem o założenie wenflonu.
- Nie...Idź mi z tym...
- A to ja Ci posmaruję kremikiem... Nic nie będzie bolało... Percy, bądź niedźwiedziem za jakiego Cię postrzegają... - mówił wsmarowując w jego dłoń jakiś krem i zaklejając go jakąś folijką- Wytrzymałeś tatuaże, a tego nie wytrzymasz?- zapytał go, zdejmując z niego koszulę. Ręce Percyego były bardzo dobrze umięśnione, pomimo, że mężczyzna nie spędza wiele czasu na siłowni... Fred naciągnął na nie zadowolonego z traktowania go jak dzieciaka brata rozpinaną piżamę i zdjął folijkę. Przetarł z jego ręki krem i powiedział, odwracając jego uwagę:
- Pamiętasz jak uczyliśmy się na sobie wkłuć? A bardziej na tacie? Biedny... Chodził z masą strupków na rękach... A pamiętasz jak szyliśmy na bananach na czas? To były czasy... Tęsknię czasem za tym szczęśliwym Percym, który się czasem uśmiechał...
- Ale ja się czasem uśmiecham.- odpowiedział mu.
- Zdecydowanie za żadko...
- Nie prawda... Uśmiecham się, kiedy są do tego powody...- kontynuował.

Pamiętnik Jamesa Verumes IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz