13.

116 7 11
                                    

Kraków

Zajęła się wieczornym karmieniem. Była już trochę zmęczona po pierwszym dniu turniejowych zmagań, ale czuła, że nie zaśnie, dopóki nie wykorzysta gdzieś emocji, które wciąż się w niej tliły. Zaoferowała się więc, że zajmie się kolacją. Taczkę miała napakowaną sianem i widłami przerzucała porcje dla każdego zwierzęcia. W stajni było nerwowo, konie dreptały po boksach, wyczekując posiłku, niektóre podgryzały się nawzajem, grzebały kopytem w ziemi, uderzając przy tym o drzwi, parę z nich nawet zaczęło rżeć.

- Już - powiedziała - Bądźcie wy cierpliwi. Zaraz każdy dostanie.

Zamachnęła się i kolejny koń dostał pachnące siano. Od razu dało się usłyszeć jego łakome przeżuwanie. I czyjeś kroki.

- Nie przeszkadzam?

Odwróciła się gwałtownie, prawie wywracając trzymaną taczkę. Do stajni wchodził właśnie Wilhelm, przyglądając się koniom.

- To... Nie jest najlepszy moment na odwiedziny - zaczęła niepewnie - Właśnie dostają kolację i bywają dosyć... Nerwowe. Ojciec zabrania wtedy wstępu obcym. Dla bezpieczeństwa - dodała.

Zatrzymał się. Utwierdził się już w tym przekonaniu, gdy jeden z koni próbował go ugryźć.

- W takim razie poczekam przed stajnią - wskazał za siebie i tam też się udał.

Maciejówna patrzyła chwilę za nim, ale mocny kopniak kopytem w boks przywrócił ją do pracy. Sprawnie dała reszcie siano, odłożyła taczkę i widły i dopiero wtedy mogła w spokoju pomówić z Wilhelmem. Czekał na nią nieopodal budynku. Ruszył w jej stronę, kiedy tylko ją zobaczył.

- Teraz możemy rozmawiać, panie - uśmiechnęła się lekko.

- Chciałem się tylko zapytać, czy będziesz jutro na turnieju?

- Muszę być. Razem z ojcem jesteśmy na arenie w razie potrzeby - wyjaśniła.

- Będziesz mi kibicować?

- Potykasz się jutro?

Przytaknął z uśmiechem. Widziała też w jego oczach, że bardzo się tym ekscytował, nie mniej, niż ona wczoraj podczas pokazów.

- W takim razie będę cię wypatrywać, panie - również uniosła kąciki ust.

- Wypatruj konia z bordowo-czarną kapą. Gniadosza - podpowiedział.

Skinęła głową. On niespodziewanie ujął jej dłoń w swoje i przysunął bliżej ust. Drgnęła.

- Również będę cię wypatrywać, Jagno... - zniżył odrobinę głos.

Potem musnął wargami wierzch jej dłoni. W brzuchu poczuła stado motyli, przyjemnie łaskoczące jej trzewia. Spuściła wzrok, rumieniąc się. To nie ten mężczyzna powinien całować ją w dłoń.

***

Następnego dnia

Tak jak obiecała, wyglądała bordowo-czarnej kapy na gniadym koniu. Kilka rund już minęło, zmagania powoli dobiegały końca. Zaczynała wątpić, że się pojawi. A jeśli go nie rozpoznałam? Albo stchórzył? Wtedy z drugiego końca korytarza nadjechało dwóch kolejnych zawodników. Rycerz na siwku z granatową kapą i drugi na gniadoszu z bordowo-czarną. Na nim się skupiła.

Panowie okrążyli arenę, by zaprezentować się widowni i pokłonić królowi. Ustawili się na swoich miejscach, a prowadzący zmagania przedstawił obu śmiałków. Po ostatnich wiwatach nastała cisza. Nie było nic słychać, nawet świstu wiatru. Konie zaczęły się denerwować i tańczyły w miejscu. Zbroje zabrzęczały. Znów zapadła cisza. W jednym momencie kłęby kurzu wzniosły się w górę, głuchy tętent poniósł się po arenie. Przeciwnicy wymierzyli w siebie kopie. Jagna zastygła, uważnie obserwując pojedynek. Jedna z kopii trafiła w metalową pierś, drewno się roztrzaskało, a potem do jej uszu dotarł głuchy łoskot. Ktoś spadł z konia. Ludzie wyciągnęli szyje, by cokolwiek dostrzec. Gdy kurz opadł, Jagna zauważyła leżącego na ziemi. Przed oczami mignął jej zwycięzca rundy i zamarła, gdy kolor kapy zarzuconej na wierzchowca był granatowy. Nie bordowy. Więc strącony był Wilhelm. Serce podeszło jej do gardła. Nie był pierwszym, który tego dnia spadł z konia, ale jego poprzedników w ogóle nie znała. Bawarskiego rycerza zdążyła polubić.

Córka KoniuszegoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz