15.

100 7 15
                                    

Kraków

Obudził się dziwnie wystraszony. Sam nie wiedział dlaczego. Sen miał miły. Bardzo miły. Podniósł się do siadu, ale bardzo powoli, żeby nie sprawić sobie większego bólu. Jego wzrok padł na stojący bok stół. Chleb, konfitura i ser. Musiał długo spać, skoro śniadanie już na niego czekało. Ostrożnie obrócił się na sienniku i wyciągnął ręce po posiłek. Stęknął, gdy poobijane żebra dały o sobie znać. Położył tacę na kolanach. Zaciągnął się zapachem słodkich owoców. Odłamał kawałek chleba i zamoczył w gęstej cieczy. Posmakował w tutejszej kuchni. Może nie do końca w kiszonej kapuście, a w potrawach, które przyrządzała pani tego domu. Chrupkie pieczywo przegryzał serem i co jakiś czas maczał w konfiturze.

Smaczne śniadanie od razu dodało mu sił. Doszedł już do siebie, teraz po prostu zostały mu ślady po nieszczęśliwym upadku. Tamtego dnia aż do wieczora leżał u medyka, a potem przeniesiono go tutaj. Pierwszej nocy prawie nie zmrużył oka. Nie miał poważnych ran, jeno drobne zadrapania i dużo sińców. Nie umiał spać na plecach, na brzuchu też, bolała go głowa i kark, nogi miał wiotkie, że nie potrafił nawet siedzieć. Dzień po wypadku spędził na leżeniu i patrzeniu w sufit. Koło południa odwiedził go medyk, obejrzał i zalecił aplikować maść dwa razy dziennie. Z racji, iż on sam nie potrafił, pomagały mu przy tym córki gospodarza. Poznał je już wcześniej, ale tylko z widzenia. Drugiego dnia to one przyniosły mu śniadanie i zaoferowały pomoc. Wtedy cała sytuacja trochę go przytoczyła i być może dlatego uległ dwóm niewiastom, które ewidentnie były nim zauroczone. Musiał zagłuszyć wyrzuty i poczucie winy. A kobiece ramiona były do tego idealne. Trzeciego dnia już czuł się lepiej. Zdołał normalnie usiąść, nawet przespacerował się parę razy po komnacie. Zioła, które parzyła gospodyni, wracały mu dawny wigor i siłę. Wierzył, że wkrótce będzie mógł wyjść na świeże powietrze.

Nie spodziewał się, że już dzisiaj najdzie go ochota na wolność. Gdy skończył jeść, podniósł się ostrożnie z łoża i podszedł do okna. Otworzył je na oścież, by wpuścić trochę życia do cichego pokoju. Od razu uderzył go delikatny powiew wiatru i bukiet wszelkich miejskich zapachów zaatakował jego nozdrza. Przymknął oczy i wziął głęboki wdech. Rozchylił na nowo powieki i przyjrzał się widocznej panoramie. W oddali widział zabudowania Wawelu. Rżenie konia, dochodzące gdzieś z ulicy, przypomniało mu o pewnej osóbce, która tam mieszkała. Nie. Ciągle o niej pamiętał. Tak naprawdę cały swój okres powrotu do zdrowia o niej myślał. O jej płomiennych włosach. Ilekroć słyszał na schodach kroki, liczył, że to ona przyszła go odwiedzić. Nic jednak podobnego się nie wydarzyło. Pewnie ma dużo pracy. Jak to ona... Robota przy takim turnieju, to ciężki orzech do zgryzienia... W głowie zaświtała mu jedna myśl. Uśmiechnął się.

***

Oporządzała akurat królewskie konie, które tego dnia brały udział w turnieju. Wróciły zgrzane i zmęczone, toteż schłodziła je lekko wodą, a gdy uspokoiły tętno - napoiła. Maciej został jeszcze na arenie, ale córkę posłał już na zamek, by zajęła się zwierzętami. Później rozczyściła sklejoną od potu sierść, sprawdziła kopyta i ewentualnie obtarcia, a następnie przywiązała do długiego koryta, gdzie mogły w spokoju się posilić. Otrzepała ręce o spódnicę i ruszyła w kierunku stajni. Było mało ludzi, więc od razu go dostrzegła. Szukał kogoś, zwrócony do niej plecami.

- Nie powinieneś odpoczywać, panie? - zbliżyła się do niego.

Odwrócił się szybko w jej stronę i od razu rozpromieniał, choć trochę skrzywił się przez ból w plecach.

- Dosyć już mam tego leżenia - wyżalił się - Poza tym, nic wielkiego mi się nie stało - rozłożył ręce i popatrzył po sobie.

- Co nie znaczy, że możesz z powrotem potykać się na kopie.

Córka KoniuszegoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz