16.

132 6 8
                                    

Kraków

Jeszcze parę chwil trwali tak przytuleni do siebie, dopóki Jagna całkowicie nie ochłonęła. Kilku ludzi zdążyło wyjść z karczmy i dopiero do niej zawitać. Nie zwracali na nich uwagi. Głaskał ją po zwichrzonych włosach, szeptał słowa uspokojenia, nawet pozwolił sobie dotknąć wargami jej rozpalonej skroni. Myślał gorączkowo, co może zrobić, by szybko zapomniała o tym incydencie i nie wpisała tego wyjścia na listę gorszych. O tej porze już nie opłacało się iść do innej karczmy, bo pijaków było tam na pęczki. W środku nocy Kraków żadnych atrakcji nie oferował. Pozostał zatem spacer.

- Lepiej? - oderwał się od niej i czujnym wzrokiem zbadał jej twarz.

Kiwnęła głową. Piwo musiało już całkowicie wyparować z jej umysłu.

- Może się przespacerujemy? Na rynek? - zaproponował - Pokażę ci, gdzie mieszkam.

Uniosła na niego swoje piękne oczy. Wydawały się trochę znużone jak oczy dziecka, które chciało już usnąć w swoim łóżku. Kiwnęła głową.

- Jeśli jesteś zmęczona...

- Nie - przerwała mu cicho - Nigdy nie chodziłam po mieście nocą - przyznała.

Zaoferował jej ramię, które z chęcią przyjęła. Wciąż miała na sobie jego płaszcz, o czym zapomniała. On nie. Trochę ciągnął się po ziemi, ale przymykał oko. Przecież może go później wyprać, prawda? Szli w milczeniu, zerkając tylko na siebie. Emocje po spotkaniu z pijakiem opadły, teraz wracały wspomnienia sprzed tego wydarzenia. Miłe wspomnienia.

- Mówiłaś, że ojciec wybrał ci już narzeczonego - zaczął rozmowę - Kogo?

Maciejówna westchnęła. Liczyła, że tego wieczora o nim zapomni.

- Syn jego dawnego przyjaciela - odparła wreszcie - Jan.

- Spotkałaś go już?

- Jego ojca i ciotkę też - nieświadomie się do niego zbliżyła, przykrywając swoją dłoń, spoczywającą na jego ramieniu, drugą - Ojciec mówi, że jeszcze nic nie postanowił, ale wszyscy zachowują się, jakby to było już dawno ustalone.

- Chcesz tego ślubu?

- Muszę. Kiedyś muszę.

Nie zamierzał naciskać. Słychać było, że nie jest to przyjemny temat, a przecież miało być przyjemnie. Upomniał się w duchu za swoją dociekliwość. Zapadła między nimi niewygodna cisza. Szli jedną z bocznych uliczek, na końcu której widać było rozległy plac - rynek. Gdy się na nim znaleźli, oświetlił ich blask księżycowej tarczy, która o tej porze była już wysoko na rozgwieżdżonym niebie. Dookoła panowała cisza, jakby rynek okalała niewidzialna powłoka, przenosząca do innego świata. Jagna nie znała Krakowa od tej strony. Z ciekawością wodziła oczami po kamienicach, przyjrzała się sukiennicom, uniosła oczy na kościół mariacki.

- Urocze miasto - skomentował Wilhelm, widząc jej niemy zachwyt.

- Hm? - odwróciła głowę w jego stronę.

- Urocze miasto - powtórzył - Inne, niż Monachium.

- Zapewne - przytaknęła - Choć Monachium jest pewnie ładniejsze i schludniejsze.

- Jest tam więcej bruku - przyznał - I ulice są trochę szersze. I ludzie drą się po niemiecku.

Zachichotała. Ucieszył się, że zdołał ją rozweselić. Poprowadził ją w kolejną uliczkę odchodzącą od rynku. Nie wiedziała, gdzie idą, nie znała aż tak dobrze Krakowa.

- Na turnieju... Bardzo się wystraszyłeś, gdy spadłeś? - odważyła się spytać.

- Nie mam pojęcia. Podobno leżałem bez przytomności. Obudziłem się dopiero następnego dnia.

Córka KoniuszegoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz