Rozdział 1

775 47 10
                                    

Agata

Zmęczona siedziałam nad kubkiem, chłodnej już, kawy i nawet nie starałam się myśleć. Do pracy miałam jeszcze chwilę, ale i tak nie opłacało mi się kłaść spać. Obracałam na stole telefon, a gdy się zatrzymał, skrobnęłam paznokciem popękaną szybkę.
–Kochanie, co tu robisz o tej porze? – Głos ciotki wyrwał mnie z zamyślenia i od razu ubrałam się w spokojny uśmiech.
–Kawkę piję. Zrobić ci? – Bez czekania na odpowiedź podniosłam się z krzesła, ale ciocia położyła dłoń na moim ramieniu i pokręciła głową.
–Nie mogę, najpierw leki. – Odwróciła się w stronę szafki i wyjęła z niej swój codzienny arsenał. – To mi wystarczy nawet za śniadanie.
–Jak ty się czujesz ostatnio?
–Ja świetnie. – Spojrzała na mnie i wypiła trochę wody ze szklanki. – A ty, kochanie? Franek nie sypia po nocach?
–Nie.
–Czemu mnie nie budzisz? – W końcu się do mnie przysiadła, a ja zwiesiłam głowę.
–To moje dzieci. Muszę się jakoś zebrać w sobie.
–Kochanie, ty pracujesz, nie sypiasz, daj sobie pomóc.
–Chora jesteś, słaba, a to jest dwójka ruchliwych stworzeń. – Udawałam dobry humor, ale byłam zdruzgotana, że nie mogłam liczyć sama na siebie.
–Agatko, kochanie – westchnęła i pokręciła głową. – Bóg nie dał mi dzieci. Mam tylko ciebie i ich. Dziwnie to się układa, ale tak musi być. Trzymając cię do chrztu, nie tylko przysięgałam pomoc w twoim wychowaniu, ale obiecałam sobie i Bogu, że będę ci drugą matką. Starałam się nią być.
–No. – Przytaknęłam i zaraz miałam łzy w oczach. – Zawsze mogłam na ciebie liczyć. Byłaś mi bardziej mamą niż moja mama.
–Niech jej ziemia lekką będzie – wtrąciła się ciocia. – To są kochane dzieci i nawet jeśli w ciągu dnia będę musiała odpocząć, to mi na to pozwolą. Dlatego w nocy budź mnie bez zastanowienia, tyle, żeby czuwać przy łóżku dam radę, a w dzień odeśpię.
–Nie wiem co się dzieje, te leki na astmę w ogóle nie pomagają, mam wrażenie, że jest gorzej. – Oparłam łokcie o stół i potarłam palcami oczy.
–Bierze je bardzo krótko, poczekaj jeszcze.
–Nie mam wyjścia. Kolejna wizyta za pół roku. – Zerknęłm na zegarek, chcąc urwać temat moich finansów. – Pójdę pod prysznic.
Miałam wrażenie, że ciocia dobrze wiedziała, że to nie chęć odświeżenia się, tylko popłakania, by nikt mnie nie widział. Zamknęłam się w kabinie i kiedy tylko woda zaczęła szumieć, wyrzuciłam z siebie żal. A takie miałam ambitne plany. Studia, ślub i piękne życie z mężem i dziećmi. Z tego wszystkiego pozostały mi jedynie dzieci. Dzieci samotnej matki i nieznanego ojca. Byłam żałosna i musiałam to przyznać sama przed sobą. Gdyby nie ciotka, to nawet dachu nad głową bym nie miała. Po prysznicu, owinięta grubym szlafrokiem wróciłam do kuchni i zastałam na stole śniadanie. Może nie wypasione - o takich już dawno zapomniałam - ale smaczne. Były tu jajka w majonezie, wędlina i serek topiony. Bez słowa uśmiechnęłam się do cioci, która podpierając się jedną kulą, postawiała koszyk z wczorajszym pieczywem i usiadła naprzeciwko mnie.
–Zrobię dziś zakupy – odezwałam się cicho i wzięłam kromkę chleba.
–Jeszcze mamy…
–Spokojnie, mam parę groszy. Może kapustę, co? Do tego kluski ziemniaczane.
–Kochanie, kup cokolwiek. – W odpowiedzi kiwnęłam tylko głową i było mi coraz bardziej wstyd.
Po śniadaniu zebrałam się do pracy i zanim wyszłam z domu, przyszła opiekunka. To młoda dziewczyna bez większego doświadczenia, ale przynajmniej mało brała. Zresztą była tylko na trzy pierwsze godziny, żeby ogarnąć dzieci, bo z tym ciocia, chodząca o dwóch kulach, sobie nie radziła. Szybkim krokiem poszłam w stronę przystanku tramwajowego i wyjęłam z portfela kartę miejską. Odruchowo spojrzałam, ile zostało mi pieniędzy, ale widok mnie nie ucieszył, nie miałam nawet dwudziestu złotych. Zawiedziona wrzuciłam portfel do torebki i wsiadłam do tramwaju. W drodze do pracy rozmyślałam o sobie i dzieciach. One dawały mi jako takie szczęście. Nie planowałam ich i nie chciałam, zwłaszcza po rozstaniu z ich ojcem.
Nie zauważałam upływającego czasu i w ostatnim momencie zorientowałam się, że stoimy na moim przystanku. Szybko wybiegłam na zewnątrz i po przejściu na drugą stronę ulicy poszłam do swojego ulubionego biurowca. Na wejściu pokazałam legitymację pracowniczą i po przywitaniu się z ochroniarzem, weszłam na piętro do szatni. Miałam jeszcze chwilę, więc nie musiałam się spieszyć. Przebrałam się i poszłam do magazynku po swoje narzędzia pracy, czyli wózek, szczotki, mopy i ścierki. Nie wiedziałam, czy dziewczyny z wczorajszej wieczornej zmiany uzupełniały mydło i papier, dlatego zabieram zapas i gotowa ruszyłam do boju.
Tego dnia moim miejscem były korytarze i toalety. W ciągu dnia nie sprzątałyśmy ani biur, ani sal konferencyjnych. Nie wiedziałam, czy koleżanki mnie lubią, ale czasem myślałam, że się ze mnie śmieją. Może dlatego, że nie byłam taka towarzyska jak one. Wolała nie spoufalać się z nikim i nie przyjaźnić.
Nucąc piosenkę pod nosem, zmywałam podłogę w damskiej toalecie i usłyszałam za plecami szybkie kroki.
–O, Agata! – Od razu rozpoznałam głos swojej koleżanki i odstawiłam mop. – Pani Jola kazała ci przekazać, żebyś ogarnęła konferencyjną, bo spotkanie się już skończyło, a za godzinę jest nastepne.
–A co, aż tak naświnili, że trzeba sprzątać? – Zakpiłam z jej dumnie wypiętej piersi, bo wyglądała, jakby była tu prezesem, a nie sprzątaczką.
–Nie interesuj się, tylko idź.
–Ty nie możesz? – Zrobiłam z ust podkówkę, na co ona tylko prychnęła i pokazowo zarzuciła włosy na ramię. Kto wie, patrząc jak się malowała i ubierała, może właśnie liczyła na posadę, może nie prezesa, a jego nowej narzeczonej. Nie chciałam z nią dyskutować i wybrałam na telefonie numer mojej bezpośredniej szefowej. Nie odbierała, a ja sama nie wiedziałam, co robić. Nigdy nie przekazywała mi zadań przez koleżanki, a jednak jak bym nie poszła, a okazałoby się, że miałam iść, to wyleciłabym przed fajrantem. Spakowałam wszystko na swój wózek i wjechałam windą na piąte piętro. Już po wyjściu z windy wzrok wszystkich był skupiony na mnie. Niepewnie szłam między oddzielonymi ściankami stanowiskami i trochę im zazdrościłam tej pracy. Cisza, spokój i przede wszystkim wdychali mniej chemi. Mój widok był dla nich zaskoczeniem, bo na co dzień nie widywało się tu ekipy sprzątającej. Nie zwracałam na nich uwagi i miło się do wszystkich uśmiechałam. Nie chcąc przedłużać, popchnęłam drzwi swoim wózkiem i z niemałym hałasem wtoczyłam się do sali pełnej ludzi. Zamarłam w pół kroku i kolejno spoglądałam na każdego z elegancko ubranych mężczyzn. Ostatnim był prezes. Facet stał z jakimiś kartkami w dłoni i patrzył na mnie z mordem w oczach. Nawet poruszyć się nie umiałam. Otwierałam kilkukrotnie usta, ale nawet przepraszam z siebie nie wydusiłam.
–Może łaskawie zostawisz nas na chwilę? – odezwał się prezes, a ja tylko się gapiłam. – Chyba że chcesz dołączyć, to proszę. – Wskazał mi wolny fotel. – Tylko nie wiem, czy cokolwiek z tego zrozumiesz. – Na jego słowa wszyscy zebrani zaczęli się śmiać, a mnie szczypały policzki ze wstydu.
–Bardzo przepraszam. – Zwiesiłam głowę i próbowałam jak najszybciej wyjść. Niestety wózek zaklinował mi się w drzwiach i nie mogłam go ani pociągnąć, ani pchnąć. Szarpałam się jak idiotka, wystawiając na coraz to większe pośmiewisko. Przepraszająco spojrzałam na prezesa i ostatni raz popchnęłam z całej siły wózek. Ponownie wpadłam z nim do sali, na co panowie wybuchli gromkim śmiechem. Już nawet nie zerkałam na prezesa. Uważając na sprzęt wybiegłam z sali i kryjąc się przed innymi pracownikami, poszłam do windy. Już teraz wiedziałam, dlaczego to ja miałam iść tam sprzątać. Zostawiłam na korytarzu swój wózek i wpadłam do jednej z toalet, skąd usłyszałam znajome głosy. Łzy w moich oczach pokazały dziewczynom, że ich plan wypalił i nawet śmiechu nie kryły. Bez słowa wyszłam i wróciłam do pracy.
Nie minął kwadrans, jak dopadła do mnie szefowa i nie zwracając uwagi na przechodzących niedaleko ludzi, zaczęła na mnie wrzeszczeć.
–Gośka powiedziała, że kazała pani iść do konferencyjnej i…
–Gośka tu nie rządzi tylko ja! Ja ci nie kazałam!
–Dzwoniłam do pani, nie odbierała pani telefonu. – Broniłam się, choć byłam na straconej pozycji. – Pomyślałam…
–Nie jesteś tu od myślenia, od tego są mądrzejsi! – Uniosła dumnie głowę. – Masz szczęście, że prezes nie kazał cię zwolnić, ale o premii nie myśl.
–Ale…
–Co ale?
–Miałam dużo nadgodzin. – Prawie błagałam. – Chciałam wziąć dziś zaliczkę.
–No ty sobie chyba żartujesz! – Znów krzyczała. – Dziewczyno, weszłaś na zebranie zarządu, przerwałaś spotkanie i o mały włos nie musieliby sami pomagać ci wyjść. Wiesz co to oznacza?
–Przepraszam, to się nie powtórzy. – Stałam przed nią jak przedszkolak po wybiciu szyby piłką.
–Mam nadzieję, a teraz rusz się. I pamiętaj, że nikt nie będzie cię tu na siłę trzymał! – zawołała już za moimi plecami, a ja uważałam, by się nie rozpłakać.
Specjalnie poszłam na koniec korytarza i chowając się we wnękę, kucnęłam pod ścianą i zaczęłam wyć. Chowałam twarz w rękach, żeby nikt mnie nie usłyszał, ale głosów w mojej głowie nikt nie uciszył. Nie mogłam siedzieć tu w nieskończoność i po otarciu twarzy wyjrzałam na korytarz. Na szczęście nikogo nie było i mogłam spokojnie wrócić do swoich obowiązków.
Po pracy miałam iść na zakupy, jednak bardzo miałam z czym. Nie chciałam mówić cioci, że mam aż takie kłopoty, bo na pewno by od kogoś pożyczyła, a ja nie chciałam takich długów. Idąc w stronę przystanku mijałam niewielkie sklepy, ale moją uwagę przykuł lombard. Przed wejściem do środka dyskretnie się rozejrzałam i nie widząc dla siebie innego wyjścia, odpięłam z szyi łańcuszek z medalikiem. Za szybą siedział dość miło wyglądający starszy facet i uśmiechnął się na mój widok.
–Dzień dobry – odezwałam się pierwsza i po zsunięciu z łańcuszka Matki Boskiej, położyłam go na ladę. – Ile bym za to dostała?
Facet przez chwile mi się przyglądał, po czym wyjął spod lady małe szkło powiększające.
–Nie więcej jak siedem dych.
–Ile? – Nie dowierzałam.
–To nic nadzwyczajnego, nie dostanie pani za to kroci.
–Myślałam, że więcej – szepnęłam.
–A to? – Mężczyzna wskazał wzrokiem trzymany przeze mnie medalik.
–Tego nie sprzedam. – Zacisnąłam mocniej dłoń.
–Pani pokaże. – Mrugnął do mnie okiem i wyjął mi z palców złotą płytkę.
–Ładne, teraz już takich nie robią.
–Prawda, ale to jest…
–Za to dam sto pięćdziesiąt, z łańcuszkiem będzie dwieście dwadzieścia.
–Nie chcę tego sprzedawać, to ważna pamiątka.
–Ok. – Odłożył wszystko na blat i usiadł na niedużym taborecie. – To może pani zastawić. W ciągu trzech tygodni będzie do wykupienia, późnej jest moje. Hmm?
–Trzech? – W odpowiedzi facet kiwnął głową i w końcu odpowiedziałam mu tym samym.
Na ulicę wyszłam bez biżuterii, za to z dwiema stówami i umową zastawu. Nie sądziłam nigdy, że rodzinne pamiątki będę sprzedawać. Na szczęście miałam czas na wykup.
Zakupy robiłam prawie z kalkulatorem w ręce. Musiałam kupić dużo za niewielkie pieniądze. Stawiałam na promocje i duże opakowania, bo to się najbardziej opłacało, ale nie oszukujmy się, dwieście złotych to i tak bardzo niewiele na czteroosobową rodzinę. Nie potrafiłam się oprzeć, by nie kupić dzieciom choćby małego rarytasu, na który zazwyczaj nas nie stać. Dla mnie i cioci też coś się znalazło. Do domu weszłam z torbami i od progu przywitałam się z dziećmi. Ciocia od razu poinformowała mnie, że są po obiedzie, dlatego dostały swoje czekoladowe chrupki i poleciały do naszego pokoju.
–Majątek wydałaś. – Ciocia od razu zajrzała do toreb i wyjęła leżące na wierzchu pączki serowe.
–Coś nam się należy – odpowiedziałam szybko i nie pozwalając ciotce wstać z krzesła, sama nalałam sobie zupę. Zaczęłam opowiadać co w pracy, oszczędzając jej szczegółów, ale moja paplanina nie była normalna i od razu poznała, że coś się stało.
–Oj kochanie, znam cię za dobrze, żeby uwierzyć, że nie ma problemu. Zmień pracę, to obóz nie zakład.
–Chciałabym, ale nigdzie indziej mnie nie chcą. Z samą maturą mam do wyboru sprzątanie w tym obozie albo ulic. W obozie przynajmniej mam cały rok ciepło.
–Dziecko, znajdziesz coś. Może sklep?
–Chcą doświadczenia i szkoleń na kasę.
–To może… – Urwała i dziwnie mi się przyglądała. – Sama nie wiem.
–Ciocia… – Odsunęłam od siebie talerz i pochyliłam się w jej stronę. – Uwierz, byłam wszędzie. Może po prostu mam pecha, bo nie wierze, że wszystkie baby w tym mieście mają studia. Coś jest we mnie, że mnie nie chcą. – Podniosłam głos. – Zresztą co ja się dziwię, nawet Piotrek mnie nie chciał!
–Ach, ten to w ogóle! – Machnęła dłonią i poprawiła się na krześle.
–Dostanę wypłatę i wszystko jakoś powoli wróci na swoje tory. Jeszcze dwa tygodnie.
Ciocia pokrzepiająco ścisnęła moją dłoń i przysunęła mi talerz. Miałam już dość zup. Marzył mi się kawał porządnego kotleta, ale od jakiegoś czasu nie było nas na to stać. Wieczór spędziłam z dziećmi i drzemiącą w fotelu ciotką. Franek próbował na siłę dopasować dwa puzzle, a Basia ubierała swoje lalki. Ubierała to za wiele powiedziane, wybierała ubranka, a ja je zakładałam. Gdybym ich nie miała, byłoby mi sporo łatwiej, martwiłabym się tylko o siebie, a tak muszę jeszcze udźwignąć matkowanie bliźniakom.
O dwudziestej był czas na kąpiel i od dwudziestej pierwszej byłam już teoretycznie wolna. Praktycznie sprawdzałam ogłoszenia o pracę, bo wbrew temu, co mówiłam ciotce, wierzyłam, że jest gdzieś wolne miejsce właśnie dla mnie.
Po nocy spędzonej bardziej na czuwaniu niż na samym śnie, ogarniałam się do pracy i tęsknym wzrokiem przyglądałam się swojemu dekoltowi bez łańcuszka. Było mi dziwnie goło. No nic, musiałam to jakoś zasłonić, żeby ciotka nie dopytywała.
Piątek w naszej firmie to zazwyczaj dom wariatów. Wszyscy biegali, krzyczeli i spieszyli się, żeby zdążyć ze wszystkim przed weekendem. Ja robiłam swoje i nie oglądałam się na nikogo. Starałam się nawet nikogo nie słuchać. Około trzynastej z biur wychodzili ci najważniejsi, którzy nie musieli czekać do ustawowych ośmiu godzin w pracy. Przepuściłam w drzwiach kilka elegancko ubranych pań i nie reagowałam na ich szydercze spojrzenia. Kiedy korytarz świecił już pustką, poszłam do windy. Kiwając głową na boki w rytm lecącej w głośniku melodyjki, czekałam na ostatnie piętro. Niespodziewanie usłyszałam piknięcie sygnalizujące otwarcie drzwi i do windy wszedł prezes. Świetnie, dokładnie ten sam, który wczoraj widział moją walkę z wózkiem. Udawałam, że na niego nie patrzę, ale to było trudne, skoro stał naprzeciwko mnie. Był dość młody. Objął rządy po ojcu i udawał, że na wszystkim się zna. Słyszałam kiedyś, jak jego współpracownicy skarżyli się, że muszą za niego pracować, bo jest leniwy. Nic dziwnego, przyszedł na gotowe i na tym polega jego kariera.
–Pani też na ostatnie? – odezwał się nagle, ale nie odwrócił wzroku od telefonu.
–Tak, na ostatnie, panie prezesie. – Zaczęłam z nerwów poprawiać ścierki przewieszone przez uchwyt. Jedna spadła na podłogę i szybko się po nią schyliłam. Niestety upadła jakoś dziwnie i żeby ją sięgnąć, popchnęłam lekko wózek.
–Ej! – zawołał prezes i dopiero teraz zobaczyłam, że najechałam mu kółkiem na but.
–Przepraszam bardzo. – Tłumaczyłam się i miałam ochotę wytrzeć mu ten but. – Nie zablokowałam kółek.
–Zauważyłem – burknął niezadowolony i po poprawieniu mankietów wskazał mi otwarte drzwi windy. – Pani pierwsza.
–Nie, proszę, niech pan…
–Idzie pani! Nie mam zamiaru pobrudzić sobie marynarki.
Szybko kiwnęłam głową i stając plecami do wyjścia, próbowałam wyciągnąć wózek. No przecież nie mógł normalnie wyjechać. Najpierw zahaczyłam o zamykające się drzwi windy, a kiedy drzwi odbiły, zablokowało mi się jedno kółko. Kolejny raz mocno pociągnęłam i w tym momencie kółko odpuściło, a ja wylądowałam jak długa na podłodze.
–Nic pani nie jest? – Pierwszy raz prezes odezwał się do mnie jak do człowieka i podszedł bliżej. Natychmiast wstałam, nie chcąc robić z siebie gorszej ofiary niż byłam i otrzepałam ubranie.
–Nie, przepraszam pana. – Uniosłam dłonie i nie patrząc nawet w jego stronę, uciekłam w stronę biur. Nie miałam zamiaru wchodzić z nim w dyskusje, bo jego huczne zwalnianie ludzi za samo krzywe spojrzenie było tu legendą. Wózek zostawiłam na korytarzu i upewniając się, że pomieszczenie, które mam sprzątnąć jest puste, weszłam do środka.

Sobie na złość [ZAKOŃCZONA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz