Rozdział 25

304 40 7
                                    

Agata

Od rana byłam na nogach. Przygotowałam dzieciom ubrania i śniadanie, po czym podeszłam do szafy. Mój wzrok sam zatrzymał się na czarnej sukience z cienkiej dresówki. Pogoda była iście wakacyjna, a to była najlżejsza czarna rzecz jaką miałam. Sięgała mi za kolano, więc nie musiałam zakładać rajstop, żeby ukryć bliznę na nodze. Kiedy przyszła Alina, wsunęłam stopy w czarne trampki i wyszłam z domu.
Żeby zacząć cokolwiek załatwiać, musiałam najpierw odebrać dokumenty ze szpitala. Nie spotkałam Karola i nie wiedziałam, czy to przypadek, czy po prostu nie było go w pracy. Miałam ochotę do niego zadzwonić i poprosić o wsparcie. Lubiłam jego towarzystwo, tak po prostu.
Rozmowy z księdzem i pracownikiem zakładu pogrzebowego były istną męczarnią. Płakałam prawie cały czas, ale nikogo to nie dziwiło, a przynajmniej nikt nie zwracał na to szczególnej uwagi, dla nich to dzień jak każdy inny.
Siedziałam przy biurku, skubiąc palcami kawałek papierowej chusteczki i patrzyłam na zdjęcia wieńców pogrzebowych. Żaden nie był wyjątkowy, a ja bardzo chciałam, żeby kwiaty były piękne.
–Ciocia uwielbiała słoneczniki – odezwałam się po chwili milczenia. – Chciałabym, żeby było ich dużo.
–Oczywiście. – Siedzący naprzeciwko mnie mężczyzna przełączył zdjęcia w folderze i powiększył jedno z nich.
–Podoba mi się. – Uniosłam kącik ust.
–Czy jakaś szarfa do tego?
–Tak. – Zawahałam się. – Nie wiem, może… Hmm… – westchnęłam. – Kochanej matce chrzestnej, Agata z dziećmi? Zresztą co za różnica, ona i tak będzie wiedziała. – Znów zaczęłam płakać. Facet czekał aż się uspokoję i pokazał mi projekty na szarfy. Cholera, czy to naprawdę takie ważne czy szarfa będzie z czarnym czy złotym szlaczkiem? Zmęczona zgadzałam się na każdą propozycję, bo miałam już naprawdę dość i jedyne czego chciałam, to wrócić do domu.
Kiedy tylko przekroczyłam próg mieszkania, przybiegły dzieci. Nie mówiłam im co się stało, ale one wiedziały, że coś jest nie tak jak zawsze. Przyglądały mi się uważnie, zwłaszcza wtedy gdy popłakiwałam. Myślałam, że tego nie zauważają, a jednak kilka razy mnie przyłapały. Po pożegnaniu Aliny usiadłam na kanapie z kawą i ponownie zadzwoniłam do Wernera. Znów nie odebrał, ale oddzwonił nim minął kwadrans. Tym razem ja nie odebrałam od razu, ale nie zdążył się rozłączyć, jak podniosłam słuchawkę do ucha.
–Tak? – odezwałam się cicho i jak na zbawienie czekałam na jego głos.
–Przepraszam, chyba coś mi telefon szwankuje, nie słyszałem, że dzwoniłaś i dopiero zobaczyłem, że dzwoniłaś też wczoraj.
–Tak.
–Coś się stało? – Nie wiem czy był tak przejęty, czy dobrze udawał.
–Nie, to znaczy tak. – Przymknęłam oczy i nie chcąc mówić przy dzieciach, wyszłam szybko do kuchni. – Od razu mówię, że nie chciałam dzwonić. Ciocia mnie prosiła, a ja nie mogłam odmówić.
–No dobre i to – zaśmiał się. – Chyba kupię jej za to kwiaty.
–Chyba nie.
–Co taka smutna jesteś? Stało się coś?
–Ciocia zmarła wczoraj po południu. Powiadomienie pana, było jej ostatnią wolą.
Przez chwilę słyszałam tylko jego oddechy.
–Co ty mówisz?
–Przed śmiercią prosiła, abym pana poinformowała, tylko dlatego to robię.
–Bardzo mi przykro – szepnął szczerze smutny. – Potrzebujesz pomocy? Może przyjechać posiedzieć z tobą, żebyś nie była sama?
–Nie, ale dziękuję za propozycję.
–Kiedy pogrzeb? – Tego pytania się obawiałam. Nie chciałam mu mówić, bo bałam się, że przyjdzie. Z drugiej strony ciocia, prosząc mnie o powiadomienie go, właśnie tego chciała. – Agata, jesteś?
–Tak, przepraszam. Pogrzeb pojutrze o jedenastej w kościele przy Karowej.
–Pozwolisz, że przyjdę?
–Nie mogę panu zabronić.
–Wiem, że nie chcesz mnie widzieć, poznaję po głosie.
–A czego się pan spodziewał? Że padnę na kolana i będę błagać o pana uwagę? Nie potrzebuję jej. Na szczęscie są na świecie osoby, które poświęcają mi swój czas, bo tego chcą, a nie dlatego że wypada.
–Nie robiłem tego, bo wypada.
–A dlaczego? – Zamilkłam gwałtownie i czekałam na każde jego słowo. Nie odezwał się i to kolejny raz utwierdziło mnie w przekonaniu, że zabawa ludźmi to jedne, na czym mu zależy. – Mógł pan skłamać, nie obraziłabym się. Nie będę więcej zawracać panu głowy. Jeśli ma pan ochotę przyjść pożegnać ciocię, to zapraszam w jej imieniu.
–Agata, zaczekaj chwilę.
–Coś jeszcze?
–Powinienem cię przeprosić. – Chyba czekał aż się odezwę. – Uwierz mi, że nie miałem w planach tego wszystkiego. W ogóle nie miałem ciebie w planach – urwał nagle. – To znaczy miałem w planach, ale nie takich. To znaczy… Byłaś i jesteś fantastyczną dziewczyną, zasługujesz na wszystko, co najlepsze i na pewno nie powinienem cię zwodzić. Zrobiłem to nieświadomie, nie zauważyłem tej cienkiej granicy między dobrą zabawą a twoimi oczekiwaniami.
–Moimi oczekiwaniami? – powtórzyłam za nim. – A skąd pomysł, że ja miałam oczekiwania?
–Nie miałaś?
–Chyba za bardzo jest pan w sobie zakochany. Serio uważa pan, że dla każdej dziewczyny jest pan bożyszczem? Otóż nie. Wiem, w pańskim świecie każda laska ślini się na pana widok, ale normalne kobiety mają swoją godność, coś o czym pan zapomniał. Dla pana liczy się zysk, prawda? Dla mnie nie. Dla mnie ważne było, jak ze sobą rozmawialiśmy, jak na siebie patrzyliśmy. Lubiłam słuchać pańskiego głosu i tego z jakim zapałem mówił pan o rozwoju firmy. Tak, podobało mi się to, pan mi się podobał. Teraz wiem, że to był błąd, nie pierwszy, który w życiu popełniłam. – Sama nie wiedziałam, skąd ten wybuch, ale nie mogłam tego dalej w sobie dusić. – Miałam oczekiwania, oczekiwałam szacunku, oczekiwałam szczerości, a pan wolał ukrywać swoje intencje, bo to było wygodniejsze. I niech mi pan teraz nie opowiada bajek, jak to zasługuję na szczęście i kogoś lepszego niż pan. Ja to wiem. Dojrzałam w końcu do tego, by samej sobie to powiedzieć. Zasługuję na pewność drugiego człowieka, dlatego bardzo pana proszę, żeby ta rozmowa była naszą ostatnią.
–Masz rację. To było niepotrzebne, lubiłem patrzeć jak się denerwowałaś, kiedy na złość tobie załatwiałem ci albo zwolnienie, albo pracę. Grałem na twoich uczuciach, żeby pokazać, może nie swoją wyższość, ale dominację. Nie będę zwalał tego na wychowanie i środowisko. Robiłem to bo chciałem, chciałem tym sposobem mieć na ciebie wpływ, ale nie dlatego, żeby tobą manipulować, ale żeby nie stracić kontaktu. Głupio, ale tak, igrałem z twoimi uczuciami. Jest mi wstyd i bardzo cię za to przepraszam.
–Nie musisz – chyba pierwszy raz powiedziałam mu po imieniu, wiedząc, że mnie słyszy. – Nie mam żalu.
–Powinnaś go mieć.
–Powinnam, ale uświadomiłam sobie, że szkoda tracić życie na żal. Trzeba iść dalej, korzystać z szansy, którą się dostało. Ja znajomość z panem traktuję jako lekcję.
–Rozumiem. To co? Do widzenia?
–Raczej żegnaj – odpowiedziałam przez zaciśnięte zęby. Natychmiast się rozłączyłam i zacisnęłam dłoń na ustach. Wybuchłam i tak. Szybko zamknęłam drzwi kuchni i oparłam się o nie plecami. Nie mogłam się uspokoić. Brałam głębokie oddechy i spojrzałam w górę. – O to ci chodziło, ciociu? – Osunęłam się i usiadłam na podłodze. Było mi źle. Było mi źle bez niego i bez szansy na powrót. Sama nie wiedziałam czy chciałam powrotu, bo zbyt dobrze wiedziałam czym by był, wiecznym stresem, że mu nie dorównam, że jestem z tego gorszego sortu, który nie może pochwalić się osiągnięciami. Miałam ogonek w postaci dzieci nieznanego ojca, w jego kręgach byłby pośmiewiskiem, długo by tego nie zniósł i albo by odszedł, albo byłby ze mną tylko z obowiązku. Nie chciałam żadnego z tych rozwiązań.
Cały następny dzień nie wychodziłam z domu. Wieczorem ktoś zapukał do drzwi i owinięta szlafrokiem poszłam otworzyć. Za drzwiami zastałam Karola z papierową torebką w ręce. Nie odezwałam się. Byłam zapłakana i opuchnięta, do tego od rana nie zdążyłam się nawet uczesać. Wyglądałam koszmarnie, a jednak Karol uśmiechnął się na mój widok.
–Kolacji też pewnie nie miałaś jak zrobić. – Przeszedł przez próg, zanim się odezwałam.
–Dzieciom zrobiłam kaszę z sokiem.
–A sobie?
–Nie mam apetytu.
–Ani nastroju, co? – Nie odpowiedziałam. Pokręciłam tylko głową, a moje usta same wygięły się w podkówkę. – No już. – Karol odstawił torbę i mocno mnie do siebie przytulił. Nie broniłam się. Potrzebowałam kogoś, kto mnie rozumie i kto nie pyta jak się czuję. Gdy tylko się uspokoiłam, Karol oparł dłoń na mojej szyi i spojrzał mi w oczy. Nie było w nich tego ognia co w oczach Wernera, były zwyczajne. Lekko się do mnie nachylił, ale w porę zareagowałam i dotknął ustami tylko mojego policzka. Nie wyglądał na zawiedzionego. Z czułym uśmiechem pocałował mnie drugi raz, tym razem w czoło, po czym za rękę poprowadził mnie do pokoju. – Kupiłem kolację. – Posadził mnie w fotelu i sam wyjął z torby kilka pudełek.
–Nie trzeba było. I tak niczego nie przełknę. – Odsunęłam pudełko, które mi podał.
–Musisz coś zjeść, nie katuj się, bo to nie pomoże. Jutro zemdlejesz, będzie lepiej?
–Od wczoraj nie jestem w stanie niczego w siebie wmusić. – Z obrzydzeniem skrzywiłam usta.
–Nie jadłaś od wczoraj? – krzyknął na mnie, aż dzieci się obejrzały. – No ty chyba zwariowałaś! – Zostawił mnie samą, a po chwili przyniósł z kuchni sztućce. Podał mi widelec i otwarte pudełko. – Masz do wyboru zjeść albo kroplówki.
–Nie zrobisz tego.
–Chcesz się założyć? – Patrzył na mnie tak, że nie miałam wyboru. Miał rację, ale ja naprawdę nie mogłam jeść. Wszystko mi się skumulowało. Wbiłam widelec w kawałek papryki i patrzyłam na nią, jakbym bała się ją zjeść. W końcu ponaglona spojrzeniem Karola, wzięłam ją do ust. – Smakuje?
–Nie.
–Najlepsza chińszczyzna w mieście.
–To sam ją jedz – marudziłam jak małe dziecko.
–Wolę w twoim towarzystwie. – Wyszczerzył się głupio i usiadł na podłodze, a przy nim moje dzieci. Zabolał mnie ten widok. Ostatnio tak siedział z nimi Werner i wierzyłam, że tak już zawsze będzie. Często go wspominały i nie chciałam, żeby teraz przyzwyczaiły się do Karola.
Po kolacji dzieci zażyczyły sobie bajkę. Karol uprzedził mnie w spełnieniu tej prośby i bez pytania rozłożył fotel i przygotował go do spania. Dzieci w tym czasie poleciały do łazienki i po chwili przybiegły, wyszczerzając do kontroli zęby. Uśmiechnęłam się do nich i kiedy one gramoliły się pod kołdrę, ja spojrzałam na Karola.
–Co ty wyprawiasz? – spytałam grzecznie, ale chyba zabrzmiało to jak wyrzut, bo od razu się zatrzymał.
–Nie masz siły na to, połóż się albo idź pod prysznic. Ja się nimi zajmę.
–Nie musisz tego robić.
Karol kucnął przy moich nogach i przez chwilę nie odwracał ode mnie spojrzenia. Zawstydzał mnie tym i w końcu ja opuściłam wzrok.
–Chcę to robić. – Oparł podbródek o moją nogę. – Krótko się znamy, ale jesteś dla mnie kimś wyjątkowym. Szkoda że spotkaliśmy się w takich okolicznościach, ale i tak dziękuję losowi, że to się stało.
–Karol, posłuchaj… – Poprawiłam się tak, żeby mnie nie dotykał. – Bardzo cię lubię, zależy mi na tobie i bardzo bym nie chciała cię ranić, ale…
–Ty to traktujesz inaczej. – dokończył za mnie.
–Po prostu nie chcę tego traktować poważniej niż naprawdę czuję. Nie tak szybko. Boję się wyolbrzymiać uczucia.
–Masz złe doświadczenia? – Spojrzał na mnie tak, że poczułam ból brzucha.
–Mam. Kochałam w życiu dwa razy i dwa razy ktoś to wykorzystał.
–Do trzech razy sztuka? – Uśmiechnął się czule i pocałował moje kolano. – Poczekam, przecież donikąd nam nie pilno. – Podniósł się i bez żadnego uprzedzenia cmoknął mnie w usta. Skamieniałam, ale nie powiedziałam słowa. Nie poczułam niczego, żadnej przyjemności, czy iskry, która powinna towarzyszyć takim kontaktom. Wiedziałam, że nic z tego nie będzie, ale nie chciałam mu teraz o tym mówić. Potrzebowałam czasu, wierzyłam, że jeśli uda mi się zapomnieć o Wernerze, to znajomość z Karolem nabierze innego wymiaru.
Z przyjemnością przyglądałam się dzieciom, które zafascynowane słuchały opowieści o cudownym uzdrowieniu chorej dziewczynki i nieco wzruszona przytuliłam twarz do poduszki fotela. Cieszyłam się, że w tym ciężkim czasie mam kogoś takiego jak Karol. Przymknęłam oczy ze zmęczenia i słuchałam coraz ciszej opowiadanej historii. Domyślałam się, że dzieci zasnęły, ale ja nie miałam zamiaru spać.
Kiedy poczułam delikatny dotyk na ramieniu, podniosłam głowę. Przez chwilę nie wiedziałam ani co się dzieje, ani gdzie jestem. Rozejrzałam się po pokoju, w którym panował półmrok i nie poznawałam otoczenia.
–Gdzie jestem? – odezwałam się, a mój głos brzmiał dziwnie szorstko.
–Bo ja wiem – Karol pojawił się tuż przede mną. – Chyba w swoim domu.
–Gdzie? – Zacisnęłam powieki i ponownie je otworzyłam. Tym razem poznałam znajome meble i odruchowo odwróciłam się w stronę dzieci. Spały każde w swoim fotelu. – Zasnęłam.
–Zgadza się. Nie miałem sumienia cię budzić, ale skuliłaś się tak, że do rana to kręgosłup by ci nie wytrzymał.
–Co? – Nadal byłam trochę nieprzytomna.
–Kręgosłup ci… – Z uśmiechem pokręcił głową. – Nic. Wstań, pościelę łóżko i się położysz.
–Nie trzeba. – Powoli wstałam i musiałam przyznać, że już byłam połamana. – Dziękuję za pomoc.
–Nie ma za co. Mogę zostać.
–Nie mogę cię zatrzymywać.
–A chcesz? – Na to pytanie nie umiałam odpowiedzieć, bo z jednej strony nie chciałam zostawać sama, a z drugiej nie chciałam dawać mu złudnych nadziei na coś więcej. Nie czekał aż odpowiem. Odsunął mnie od kanapy i od razu ją założył. Za każdym razem kiedy chciałam to zrobić sama, zabierał mi wszystko i w niespełna minutę, łóżko było gotowe. Staliśmy przy nim jak nastolatki przed pierwszym razem. Czułam się zakłopotana, ale on nie. Bez słowa usiadł, podkładając sobie pod plecy poduszki i gestem dłoni wskazał mi miejsce obok siebie. Zawahałam się, ale tylko chwilę. Wciąż ubrana w szlafrok położyłam się po drugiej stronie kanapy. Karol stanowczym ruchem przyciągnął mnie do siebie  i objął ramieniem tak, że byłam przytulona do jego boku. Dobrze się przy nim czułam, tak swobodnie i spokojnie. Nie broniłam się, zamknęłam oczy i ostrożnie objęłam Karola ramieniem. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.
Obudziłam się i od razu usłyszałam przytłumione glosy. Nie bardzo wiedziałam czyje i dopiero gdy zobaczyłam, że łóżka dzieci są puste, zrozumiałam, że karol się nimi zajął. Poprawiłam na sobie szlafrok i poszłam cicho w stronę kuchni. Już w przedpokoju poczułam zapach naleśników i z uśmiechem oparłam się ramieniem o futrynę. Dzieci wcinały śniadanie, a Karol stał przy patelni. Kiedy odwrócił się do maluchów, dostrzegł mnie.
–Dzień dobry, śpiochu – odezwał się i podszedł bliżej, od razu dotykając ustami mojego policzka. – Śniadanie?
–Kawka.
–A później śniadanie.
–Później będę się szykować, do… – Spojrzałam na dzieci i machnęłam dłonią. Wiedziałam, że kiedyś będę musiała im o wszystkim powiedzieć, ale nie uważałam, że teraz był dobry moment.
–Nie wyjdziesz z domu bez śniadania. – Znów stanął przy patelni. – I beze mnie.
–Nie rozumiem. podeszłam bliżej.
–Wczoraj miałem zapytać, ale jakoś nie było okazji. Pozwolisz, że będę ci towarzyszył? Nie masz nikogo, a to trudny dzień.
–Jasne. – Oparłam dłoń na jego ramieniu. – Dziękuję, że o mnie pomyślałeś. – Karol odstawiła patelnię na kuchenkę i odwrócił się do mnie. Był przeciwieństwem Wernera, w jego twarzy nie było tej wyniosłości co w tamtym. Karol był ciepły i czuły, rodzinny. Nie odsunęłam się, kiedy się do mnie pochylił, a kiedy zbliżył się do moich ust, przymknęłam oczy. Czekałam na błysk, na znak, że to dobry wybór. Niestety nie doczekałam się. To nie był długi pocałunek, ale nawet on nie wzbudził we mnie emocji. Nie poczułam nawet ochoty, by zrobić to jeszcze raz.
Po śniadaniu, które w siebie wmusiłam, wypiłam łyk kawy i poszłam się szykować. W łazienkowym lustrze przyglądałam się czarnej sukience i nie wierzyłam, że ten dzień nastąpił. Nie malowałam się jakoś szczególnie, bo byłam pewna, że łzy i tak zmyją wszystko. Podkreśliłam jedynie rzęsy i dałam na kości policzkowe odrobinę różu, co by nie wyglądać tak blado. Usłyszałam trzaśnięcie drzwi i domyśliłam się, że przyszła Alina. Po założeniu sukienki ostatni raz przejrzałam się w lustrze. Było nieźle, ale na lepszy wynik nie liczyłam. Już w przedpokoju usłyszałam rozmowę Ali z dziećmi i weszłam do salonu.
–Cześć – odezwała się siedząca na podłodze dziewczyna. – Pan Karol poszedł do samochodu.
–Po co?
–Nie mówił.
Zanim się odezwałam, do mieszkania wszedł Karol. Trzymał w ręce wieszak, na którym zapewne wisiał garnitur, na to wskazywał pokrowiec.
–To tak, żeby od ciebie nie odstawać. – Wyglądał na zawstydzonego.
–Zawsze wozisz ze sobą komplet?
–Tylko tym razem. Miałem nadzieję, że mnie nie wygonisz.
–Nie miałabym serca – odparłam jakoś tak smutno. Ciocia chciała, żebym swoje życie połączyła z Wernerem, a na jej pożegnanie nie dość że przyjdziemy osobno, to każde z kimś nowym. Może gdyby żyła, to umiałaby nas zmobilizować do walki o siebie nawzajem, a tak każde z nas odpuściło i na złość drugiemu nie chce zmian.
Do kościoła dojechaliśmy razem z pracownikami domu pogrzebowego. Ciocia nie chciała być spalona i uszanowałam jej wolę. Kiedy trumna była już na miejscu, podeszłam bliżej i dotknęłam dłoni cioci. Była zimna i obca. Zupełnie inna niż ta, jaką zapamiętałam. Rozpłakałam się i poczułam jak Karol staje obok mnie. Od razu objął mnie ramieniem i cierpliwie czekał razem ze mną. Nie patrzyłam, kto wchodził do kościoła, poza tym nie spodziewałam się wielu osób. Kilka koleżanek cioci podeszło do trumny, a później do mnie z kondolencjami. Nie wiedziałam nawet co odpowiadać. Dziękowałam i czekałam, aż wszystko się skończy.
Na czas mszy usiedliśmy w ławce. Nawet nie słuchałam, o czym mówił ksiądz. Nie obchodziło mnie to. Rozmyślałam o cioci, o wspólnie spędzonych chwilach i czasie, który był jeszcze przed nami. Poczułam, że ktoś na mnie patrzy i uniosłam lekko głowę. Kątem oka dojrzałam, że to nie Karol i od razu przyszedł mi do głowy Werner. Nieznacznie się rozejrzałam, ale nie było go w pobliżu. Zaczęłam się zastanawiać, czy to już nie paranoja, bo wszędzie go widziałam, a nawet czułam.
Na koniec mszy, można było ostatni raz podejść do trumny. Zrobiłam to bez zawahania, a tuż obok mnie stanął Karol. Podchodzili sąsiedzi, dawni znajomi cioci i oczywiście Werner. Nie mógł powstrzymać się przed zmierzeniem mnie wzrokiem i oczywiście nie odpuścił też Karolowi. Przez chwilę walczyli na spojrzenia i wygrał Karol. Jakby wyczuwając intencje prezesa, najpierw objął moją talię ramieniem, a później oparł usta o moją skroń. Dopiero wtedy Werner się odwrócił i pożegnał ciocię. W samochodzie milczeliśmy oboje. Przed cmentarzem Karol zerknął na mnie i pokręcił głową.
–Twój były?
–Kto?
–Ten koleś z kościoła. – Karol zaparkował niedaleko bramy i odpiął pas. – Pewnie gdyby nie miejsce, to dostałbym po mordzie.
–Daj spokój. On nie jest aż tak wyrywny do bicia.
–Czyli jednak były.
–Znajomy. Kiedyś pracowałam w jego firmie, później widzieliśmy się kilka razy. Ciocia go lubiła i faktycznie chciała mnie z nim wyswatać, no ale najwyraźniej nie wszystkie jej pomysły są dopracowane.
–Żałujesz?
–W żadnym wypadku – odpowiedziałam chłodno i wysiadłam. Musiałam jakoś urwać temat. Na widok karawanu, poczułam przyspieszające serce, ale starałam się zapanować nad wzruszeniem. Karol podał mi swoje ramię i bez zawahania się na nim oparłam. Wśród kilkunastu osób idących z nami do miejsca spoczynku cioci był Werner z narzeczoną. Zabolał mnie ten widok, ale nie mogłam mu mieć tego za złe. Od razu porównałam swój wygląd z jej. Ona jak zwykle świeciła klasą i elegancją. Ja byłam zwyczajna. Ona miała na sobie piękny i drogi kostium, ja zwyczajną sukienkę. Ona błyszczała biżuterią, ja cienkim łańcuszkiem z medalikiem. Byłby głupcem, wybierając mnie. Ja nawet w drogich ciuchach bym tak dobrze nie wyglądała. Odwróciłam się, aby nie dać po sobie poznać porażki i poprowadzona przez Karola stanęłam przy grobie. Werner, chyba mi na złość, stanął po drugiej stronie i nie było możliwości, żebyśmy na siebie nie spoglądali. Roksana co chwilę raczyła mnie gardzącym, ale też zwycięskim spojrzeniem. Udawałam, że jej nie zauważam i że nie robi to na mnie wrażenia, jednak z każdą chwilą gorzej się czułam.
Gdy trumna opadła na dno grobu, wzięłam do ręki garść ziemi i podeszłam bliżej. Nie wrzuciłam jej od razu i nikt z przybyłych nie zrobił tego przede mna. Nie godziłam się z jej odejściem i nie chciałam jej żegnać. W końcu rzuciłam grudkę i cofnęłam się do Karola. Nie byłam w stanie znieść tego widoku, opuściłam wzrok i poczułam spływające po policzkach łzy. Nie dałam rady. Zacisnęłam dłoń na ustach, tłumiąc w ten sposób płacz, ale moje ciało trzęsło się coraz bardziej. Kiedy Karol mnie do siebie przytulił, nie odsunęłam się. Wcisnęłam się w niego, ile tylko mogłam i rozpłakałam w głos.

Sobie na złość [ZAKOŃCZONA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz