Rozdział 17

357 38 3
                                    

Agata

Zaraz po wyjściu Wernera, zwróciam uwagę na wpatrzoną we mnie ciotkę. W głowie już słyszałam to jej gadanie, że popełniam błąd. Stanęłam w progu, podobnie jak ona, i zaplotłam przed sobą ręce. Czekałam, bo nie spodziewałam się, że mi odpuści, ale ona tylko westchnęła i pokręciła głową.
–No co? – Nie wytrzymałam.
–Nic.
–Do spania – zwróciłam się do dzieci i powiodłam wzrokiem za ciotką, która poszła do kuchni.
Do rana prawie nie spałam, nie wiedziałam co myśleć o nim, co o sobie. Nie wiem, jaki miał cel w tym naszym wyjeździe, ale coś mi bardzo nie pasowało. Kiedy robiło się już szaro, zerknęłam na zegarek. Dochodziła siódma. Nie czekałam do budzika. Cicho wstałam i poszłam zrobić sobie kawy. Kiedy wychodziłam do pracy, reszta domowników jeszcze spała. Cieszyłam się, że powoli wychodziłam na prostą i nie zamierzałam psuć tego stanu znajomością z Wernerem. Nie wierzyłam ani w jego uczucia, ani w taką nagłą chęć spotykania się ze mną, gdzieś było drugie dno tej historii, ale ja go nie dostrzegałam. A może bałam się dostrzec, żeby nie patrzeć na prawdę, która boli. Sama już nie wiedziałam. Wiedziałam za to, że do niego nie pasuję. Uczucia naprawdę niewiele znaczą, jeśli ludzie nie mają o czym ze sobą rozmawiać, a jedyne co mają, to wieczne pretensje o to, że ktoś nie spełnia czyichś oczekiwań. Tam gdzie są oczekiwania, nie ma miłości. Z tą myślą popchnęłam drzwi i weszłam do hotelowego holu. Za recepcją stała jeszcze dziewczyna z nocnej zmiany i dopiero dziś przyszło mi na myśl, że jak dotąd nie miałam nocnej zmiany, pewnie prezes Werner uznał, że nie powinnam się przemęczać, cóż, kiedy mnie właśnie to jego wtrącanie się męczyło najbardziej. Bez słowa poszłam się przebrać i zastałam w szatni Ankę. Przywitałyśmy się jak zawsze buziakiem i gotowe zmieniłśmy koleżanki. Tego dnia, żadna z nas nie była za bardzo gadatliwa. W południe ruch się zwiększył, miałyśmy kilku nowych gości, kilku się wymeldowało, no i klasycznie jakieś szkolenia w salach konferencyjnych. Dziś pierwszy raz mogłam bez niczyjej pomocy meldować gości i byłam z siebie dumna, że wszystko mi wychodziło. Mój dobry nastrój minął wraz z pojawieniem się szefowej, i to chwilę przed fajrantem. Patrzyła na mnie bardziej przychylnie niż kiedykolwiek i wydawało mi się, że nawet się uśmiechała.
–Zapraszam obie. – Kiwnęła do nas głową. – Jak to się stało, że pracowałyście w każdą niedzielę? – Spojrzeliśmy na siebie z Anką i ponownie na panią Olgę.
–Tak się złożyło. – Ania pierwsza się odezwała.
–Złożyło? No to teraz złoży się, że macie wolne. – Zmrużyła oczy i pokręciła głową. – Obie do poniedziałku. Jak twój angielski? – Spojrzała na mnie.
– Uczę się, w miarę swoich możliwości – dodałam.
–Dobra, w poniedziałek zgłoś się do mnie po zakończeniu zmiany, musimy to jakoś przyspieszyć. Ania, ty od poniedziałku będziesz nadzorować Agatę, za dwa tygodnie ma być w stanie objąć samodzielnie recepcję.
–A ja? – Głos Ani zadrżał i wcale mnie to nie dziwiło.
–Przejdziesz na menedżerkę. Mamy ostatnio zawalone terminarze, Jolka sama nie ogarnia.
–Awansuję? – pisnęła zadowolona.
–A co ja przed chwilą powiedziałam? – Pani Olga z lekceważeniem przewróciła oczami i nie czekając, co powiemy, odeszła. Kiedy zniknęła w windzie, rzuciłyśmy się z Anką na siebie. Pisk był taki, że na bank goście nas słyszeli. Chyba żadna z nas się tego nie spodziewała. Tym razem nie miałam zamiaru dopytywać, skąd ten awans, wolałam nie wiedzieć i wierzyć, że to jednak moja zasługa, nie kolejny raz Wernera.
Do domu wróciłam w podskokach i z piskiem wbiegłam do domu. Dzieci przywitały się ze mną, a ciotka jak zwykle czekała, stojąc w drzwiach kuchni.
–Awansowałam, za dwa tygodnie obejmę samodzielne stanowisko! – zawołałam z łazienki.
–Brawo, będziesz prawdziwą recepcjonistką.
–Niepotrzebna złośliwość. – Mina mi zrzedła. – Nie zostanę z dnia na dzień milionerką.
–Wyjdź za milionera.
–Zaraz to ja wyjdę z siebie. – Minęłam ją w drzwiach i podpaliłam gaz pod garnkiem z zupą. – Nie będę słuchać o Wernerze. Nie będę słuchać o jego firmie, koneksjach, willi, psach, samochodach i majątku! Bokiem już mi ten facet wychodzi.
–Bokiem czy nie, no ale…
–Nie ma ale! – Odwróciłam się do niej. – Nie ma ale, nie dam się ugniatać jak plastelina, nie będzie mi mówił, jak żyć.
–Nie mówi.
–Otóż mówi. Skoro to on decyduje, jak spędzam czas, to tak, układa mi życie pod swój wzór ideału, a mój jest inny.
–Jaki?
Otworzyłam usta, ale nic nie powiedziałam. Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Prawdę mówiąc, nigdy nie zastanawiałam się, jak chciałabym, żeby wyglądało moje życie. Przede wszystkim nigdy nie myślałam, że będzie to życie z mężczyzną.
–No tak konkretnie to nie wiem.
–To wiele wyjaśnia. – Zaśmiała się ze mnie i poszła do pokoju.
Obiad zjadłam z dziećmi, one opowiadały mi historie z całego dnia i pokazywały swoje rysunki i właśnie wtedy mnie olśniło, że tak chciałabym żyć. Spokojnie, bez gnania przed siebie, bez tego zamartwiania się o wszystko. Mieć tyle, by opłacić rachunki, zrobić zakupy, co jakiś czas pozwolić sobie na coś przyjemnego. Może odłożyć na jakieś wakacje. Przede wszystkim żyć tak, by nawet spadający nagle problem nie był od razu tragedią. No właśnie, moja tragedia czekała na mnie w łazience. Odkąd nie było pralki, musiałam radzić sobie sama. Zrobiłam dzieciom podwieczorek, który dziś był kisielem z mrożonych owoców leśnych. Taki uwielbiały najbardziej. Kiedy usiedli do stołu, przebrałam się w wygodniejsze spodnie oraz top na ramiączkach i poszłam do łazienki. Perspektywa trzech wolnych dni była ewidentnym plusem przy tej hałdzie, która się uzbierała. Po rozdzieleniu rzeczy na kolory i rodzaje tkanin, wrzuciłam największą porcję do wanny z ciepłą wodą i proszkiem. Dałam się temu namoczyć, w międzyczasie wyprałam w misce rajstopy i staniki.
Pochylona nad wanną usłyszałam otwierane drzwi łazienki i mimowolnie odwróciłam się w ich stronę.
–Pralka potrzebna.
–Nie uwierzysz, ale wiem – mruknęłam nieprzyjemnie do Danki i odgarnęłam przedramieniem włosy z twarzy. – Będzie za tydzień.
–Kupiłaś?
–Nie. To znaczy trochę tak. – Wyprostowałam się. – Znalazłam ogłoszenie, że babka odda pralkę za darmo, tylko wyniesienie i transport we własnym zakresie. To i tak wyjdzie mi taniej niż kupić nową. Na jakiś czas wystarczy,  później kupię nową i z długą gwarancją.
–No proszę.
–Co? Nie stać mnie jeszcze na kupno, niestety. Przez tydzień będę prać to, co niezbędne ręcznie, a później już automatem.
Pukanie do drzwi przerwało naszą rozmowę. Ciocia uniosła dłoń i poszła otworzyć, a ja wróciłam do pracy. Wyżymałam spodnie Franka, gdy drzwi łazienki znów sie otworzyły. Niestety tym razem nie była to ciotka.
–Co ty robisz? – Werner spojrzał na mnie krzywo.
–No, cholera! – zaśmiałam się i zerknęłam czy dzieci nie słyszały. – Nie widać? Jem kremówkę! Panie prezesie, ja rozumiem, że gosposia myje panu toaletę i zaopatruje pana w mydło, no ale litości, serio nie wie pan, co to ręczne pranie?
–Wiem, przynajmniej teoretycznie, ale dlaczego pierzesz ręcznie?
–Boo…– Przeciągnęłam i wrzuciłam odciśnięte spodenki do miski z wodą do płukania. – Zepsuła mi się pralka.
–Ale zdaje się, ona się zepsuła jakieś dwa tygodnie temu.
–Więcej.
–I ty od tamtej pory pierzesz ręcznie? – odezwał się takim tonem, że aż się cofnęłam.
–A pana to jakoś szczególnie boli? – Otarłam nadgarstkiem czoło. – Nie wiem, jak ja tu piorę, to pan ma wtedy czkawkę, czy co, bo nie rozumiem.
–A to nie mogłaś kupić pralki?
–Mogłam i kupiłam, będzie za tydzień. – Coraz bardziej irytowała mnie ta rozmowa, zwłaszcza że wciąż nie poznałam przyczyny jego wizyty.
–Czemu za tydzień? Teraz sklepy dostarczając towar w jeden dzień.
–Temu, panie prezesie, że nie kupiłam jej w sklepie, tylko dostałam używaną i będzie wolna dopiero za tydzień, czy ta odpowiedź jest wystarczająca?
–Będzie, jeśli mi powiesz, czemu kupiłaś używaną. – No on se ze mnie jaja robił.
–Temu, że nie dostanę sprzętu na raty, a nie mam tyle gotówki, aby zapłacić. Wypłaty dostaje się co miesiąc, a mój miesiąc w Sawie nie minął, więc mam na najważniejsze wydatki, jeśli kupiłabym pralkę, musielibyśmy skrobać ściany i wpieprzać tynk. I uprzedzę pańskie pytanie, nie mogłam pana poprosić ani o pożyczkę, ani o kupno ratalne, ani o prezent w postaci pralki. Czy to wystarczy za wyjaśnienie? Mogę wrócić do pracy?
Wyszedł bez odpowiedzi. Nie wiem czy tylko z łazienki, czy z mieszkania również. Ciotka też już do mnie nie przyszła. Facet tak podniósł mi ciśnienie, że pranie poszło mi dość sprawnie. Po dwóch godzinach to, co najważniejsze miałam wyprane. Przełożyłam do miski tyle, bym mogła to udźwignąć i wyszłam z mieszkania. Na szczęście sąsiadka pozwoliła mi odwirować wszystko u niej, żeby nie schło tydzień. W czasie kiedy jedna tura się wirowała, ja szłam po następną i tak, po kilku rundach między piętrami, weszłam do pokoju z suszarką.
–A pan tu jeszcze jest? – spytałam na widok Wernera pijącego kawę z ciotką.
–Jestem. – Nawet na mnie nie spojrzał.
Wzruszyłam ramionami i zabrałam się za wieszanie prania. Nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć, że próbują rozmawiać na migi. Nie zwracałam na to uwagi, a może starałam się nie zwracać. Sama już nie wiedziałam ani czego chcę, ani czego nie chcę. Zawiesiłam się i potrzebowałam jakiegoś znaku z nieba.
–To co? Zbieramy się? – odezwał się Werner i od razu na niego spojrzałam.
–My?
–No, mieliśmy jechać nad morze.
–Pan miał jechać, nie my, to raz, a dwa, to zdawało mi się, że za tydzień. – Mocno strzepnęłam koszulkę i powiesiłam na suszarce.
–Plany się zmieniły.
–To niech pan jedzie dziś – mówiłam, stojąc do niego tyłem.
–Mieliście jechać ze mną.
–Pierwsze słyszę.
–Agatko… – odezwała się ciotka.
–Nie! Powiedziałam, że nie pojedziemy, to nie pojedziemy! Chcecie, jedźcie, ale mnie w to nie mieszajcie! – Stanęłam znów przodem do suszarki i dostrzegłam zawiedzione spojrzenia dzieci. Nie wiem, ile z tego wszystkiego rozumiały, ale czuły wystarczająco wiele. Serce mi pękało, gdy tak na mnie patrzyły i z jednej strony wiedziałam, że to szantaż emocjonalny, a z drugiej… Cholera, czy była jakaś druga strona? – Dziś już późno, nie jesteśmy spakowani.
–Jesteście – odezwała się ciocia i kulą popchnęła drzwi do jej pokoju. Stały tam dwie walizki.
–Nie wierzę – powiedziałam tym razem z żalem i usiadłam naprzeciwko cioci. – Wiedziałaś? Wiedziałaś i nie powiedziałaś? Po czyjej ty jesteś stronie, co?
–Kochanie, po twojej. Po waszej.
–Jasne. – Chciało mi się płakać. – Dobrze się bawiliście? – Tym razem spojrzałam na Wernera. Nie umiałam z jego spojrzenia wyczytać niczego. Był… Był inny, to na pewno. Był zaniepokojony? Chyba bardziej niepewny, jakby moja odmowa miała wywołać koniec świata. Patrząc mi w oczy, subtelnie się uśmiechnął i przechylił lekko głowę. Nie umiałam na to zareagować. Zwiesiłam tylko głowę.
–Niech będzie.
Wszyscy łącznie z dziećmi się cieszyli. Wszyscy poza mną. Ja nie wierzyłam, że to dobry pomysł.
–To co? Wezmę walizki? – Werner podszedł do drzwi i znów się uśmiechnął. W odpowiedzi kiwnęłam głową. Kiedy zniknął na klatce schodowej, ciotka mnie zatrzymała.
–No i czemu go tak traktujesz? Dobry chłopak, czego ty od niego chcesz, co?
–Właśnie niczego nie chcę.
–I do tego kłamiesz. – Znowu tylko westchnęłą i usiadła w fotelu. – Córcia, rozumiem, że boisz się ufać, że nie lecisz do niego na zawołanie. To świadczy o twojej dojrzałości, o tym, że potrafisz każdą decyzję dobrze przemyśleć, ale to jeszcze nie znaczy, że każdego, kto się do ciebie uśmiechnie masz traktować jak wroga.
–Nie traktuję.
–Tak? – Otworzyła szeroko oczy.
–Nie jak wroga, po prostu nie dam decydować za siebie.
–On cię nie wiezie do urzędu stanu cywilnego, chce spędzić z wami weekend. To jeszcze nie ślub, nawet nie zaręczyny – dodała po chwili i kryjąc uśmiech opuściła wzrok. – No chyba że uznał oświadczyny na plaży za bardziej romantyczne.
–No co ty mówisz! – Uniosłam się i spojrzałam na zaskoczone dzieci.
–Dobra. A tak serio, całkiem szczerze, to czemu tak bardzo go unikasz? – szepnęła, spoglądając czy Werner nie wraca.I co ja miałam jej powiedzieć, że się w nim zakochałam, że boli mnie, że nigdy z nim nie będę, że rozrywa mi serce, kiedy wyobrażam go sobie z inną? Nigdy tego nie przyznam, bo zaraz by mu doniosła, a ja paliłabym się ze wstydu za każdym razem, kiedy bym go widziała. Nie wierzyłam, że dla niego znaczyłam tyle, co on dla mnie. Ciocia chyba zauważyła moją niepewność, bo pochyliła się w moją stronę. – Nie chcesz z nim być, bo go nie kochasz, czy nie chcesz, bo właśnie go kochasz?
–Bo on nie chce być ze mną.
–Tak ci powiedział?
–Nie musiał, nie jestem ślepa. Zresztą chyba nie zniosłabym takich słów i zrobię wszystko, żeby nigdy nie musiał mi tego powiedzieć. Nie mam złudzeń, życie to nie telenowela – mówiłam coraz szybciej – nie zaproponuje mi wspólnej przyszłości, a tak zwanej przyjaźni nie chcę. To by znaczyło, że po prostu głupio mu przyznać, że jestem w jego życiu na przyczepkę. Taki niechciany pies przybłęda, wyrzucić żal, ale do domu nie wpuścić.
–Możesz mieć rację. On jest z tych, którzy uważają ludzi za swoją własność.
–Właśnie.
–Ale co jeśli się mylisz? Co, jeśli on naprawdę coś do ciebie czuje, tylko nie umie tego nazwać.
–A co on dziecko?
–No nie, ale spójrz, nigdy nie żył jak ty, miał inny start i inne środowisko wokół siebie. Ciebie życie nauczyło troski o innych, jego nauczyło wymagania od innych. Ty nie umiesz żyć inaczej i on też. Wymagasz od niego zmian, a sama nie bardzo chcesz się im poddać. On już się zmienił. To nie jest ta sama góra lodowa, która nosiła tu ziemniaki. To jest fajny, uśmiechnięty facet, który na ciebie bardzo działa i ty na niego. Nie każę ci lecieć na podciąganie biustu i wypełnianie ust, żeby zbliżyć się do obecnych ideałów atrakcyjności, ale skoro zaprosił cię na wyjazd, to dlaczego nie, nawet jeśli on zapłaci za wasz pobyt. A ty, jeśli będziesz czuła taką potrzebę, to też go gdzieś zaproś, może nie na luksusowy jacht, ale na spacer i kino. Każdy według możliwości.
Na to nie mogłam już odpowiedzieć, bo w drzwiach stanął Werner. Uśmiechnął się do cioci, a na mnie spojrzał tak, że poczułam na skórze dreszcz. Miałam coraz więcej obaw, jednak wpatrzone we mnie oczy były nieubłagane. Kiwnęłam głową i poszłam się przebrać. Po chłodnym pożegnaniu cioci zeszliśmy na dół. Werner sam posadził dzieci w fotelikach i dopiero na końcu otworzył mi drzwi. Nie pozwolił mi od razu wsiąść do auta. Zatrzymał mnie, obejmując mnie w pasie.
–Zła jesteś, co?
–Jestem. Takich rzeczy nie robi się za plecami.
–Miała być niespodzianka.
–Uważa pan, że powinien mi pan robić takie niespodzianki? To dla mnie bardzo niezręczna sytuacja nie tylko ze względów finansowych, ale też osobistych.
–Możemy o tych względach porozmawiać później? – Pochylił się lekko do moich ust, na co od razu się odsunęłam, wiedziałam, że przez okno podgląda nas Danka. – Możemy jechać? – Podał mi dłoń i pomógł usiąść. Nie powiem, bardzo na mnie działał. Jego dotych, jego zapach i spojrzenia robiły ze mną, co chciały.
W trakcie jazdy nie odzywaliśmy się do siebie. W tle leciała muzyka, a i rozmowy maluchów nie cichły. Komentowały wszystko, poczynając od fotelików, widoków za szybami, kończąc na kolorze tapicerki w aucie. Dopiero w połowie drogi szum i kołysanie ich uspokoiło. Obejrzałam się za siebie i uśmiechnęłam się na widok ich spokojnych buziek.
–Śpią – odezwałam się, ale nie liczyłam na żadną reakcję. Jak na zawołanie Werner włączył kierunkowskaz i zjechał na stację paliw. Nie odzywałam się. Byłam pewna, że będzie tankował, czy coś, ale on otworzył drzwi z tyłu i sięgnął ręką pod fotelik Franka. – Co pan robi?
–Można je kłaść – szepnął i pociągnął jakąś dźwignię. Fotelik płynnie zmienił pozycję na półleżącą, ale to nie był koniec niespodzianek. Prezes rozłożył niewielki koc i okrył nim mojego syna. Nie umiałam na to zareagować. Po prostu gapiłam się urzeczona tymi zwykłymi gestami, których przecież nie musiał robić, a jednak je robił i zdawało się, że sprawiają mu jakąś satysfakcję. Po położeniu fotelika Basi podszedł do moich drzwi.
–Ja nie będę spać. – Uniosłam dłonie, na co Werner zaczął się śmiać.
–A już liczyłem, że sięgnę ci pod fotel. – Podparł ramię o otwarte drzwi. – Mamy jeszcze dwieście kilometrów, chcesz kawy, coś zjeść?
–Może kawy. – Kiwnęłam głową i odruchowo wyjęłam portfel.
–Nie obrażaj mnie. – Przewrócił oczami i poszedł w stronę sklepu. Przyglądałam mu się z ogromnym zainteresowaniem. Każdy jego krok, każdy ruch ciała był idealny i dopracowany, jakby się tego uczył. Kołysał się w bardzo naturalny i cholernie pociągający sposób. Na sam jego widok czułam w brzuchu drżenie, a kiedy patrząc przez szybę sklepu, uśmiechnął się do mnie, miałam wrażenie, że niebo spadło mi na głowę. Zeszłam na ziemię wraz z dzwonkiem jego telefonu. Był przypięty do uchwytu na szybie i nie miałam zamiaru go dotykać, ale odruchowo na niego spojrzałam. Niby nic złego, ale imię Roksana trochę mnie zawiodło. Niczego nie mogłam od Wernera wymagać, a już na pewno nie tego, że dla mnie rzuci nagle wszystkich znajomych, a jednak coś mnie zakuło. Kiedy prezes wsiadł do auta, podał mi duży kubek, a swój odstawił w uchwyt.
–Telefon panu dzwonił – powiedziałam szeptem.
–Naprawdę nie możesz mówić mi po imieniu? No ile jeszcze będę cię prosił? Nie jestem już twoim szefem, nie chcesz, żebym ingerował w twoją pracę, no dobrze, ale nie traktuj mnie jakbym był nie wiadomo kim. Zapomnij na chwilę o tym, skąd mnie znasz, dobra?
–To nie jest takie łatwe.
–Dlaczego? – Znów zaczął dzwonić telefon i Werner bez emocji odrzucił połączenie.
–Niech pan odbierze.
–Ale to nic ważnego. – Wciąż na mnie patrzył.
–Skąd pan wie?
–Bo ta pani nigdy nie ma do powiedzenia niczego ważnego. No, dlaczego mówienie mi po imieniu nie jest łatwe? Chyba nie mam aż tak skomplikowanego imienia.
–Nie w tym rzecz. Ja się czuję przy panu nic nieznaczącym robaczkiem, którego może pan zdeptać w każdej chwili.
–Słucham?
–Życie nauczyło mnie, że jak ktoś wiele może dać, to też wiele może zabrać. Pan na razie tylko daje. Co mi pan zabierze? – Na to pytanie zmarszczył czoło i wydawał mi się jeszcze bardziej atrakcyjny. – Nie oszukujmy się, na jedno pana słowo i zapewne jeden szybki przelew, Olga wywaliłaby mnie na zbity ryj, Franek nagle nie mógłby się dostać do żadnego lekarza, leki ciotki dziwnym sposobem byłyby jeszcze trudniej dostępne, a ja nie znalazłabym pracy przez kolejne pięć lat. Nie mam racji, panie prezesie?
–Ja się zabiję – westchnął i nie odpowiadając nic więcej, wyjechał z parkingu. Widziałam, że chciał coś jeszcze powiedzieć. Kilka razy otwierał usta, ale wciąż milczał. – Czyli co? Już zawsze będziesz mnie tak traktować?
–Jak?
–Jak prezesa.
–Nie umiem inaczej, po prostu paraliżuje mnie strach, kiedy pana widzę, boję się, że powiem coś nie tak, że zrobię coś nie tak.
–Jak na mnie krzyczałaś dziś w łazience, to tak nie wyglądało, – Zaśmiał się i obejrzał w moją stronę. – Później też nie.
–No bo byłam zła i…
–I co?
–I chciałam zrobić coś, co by pana do nas zniechęciło, ale tak na zawsze.
–To ci nie wyszło.
–No nie wyszło. Może wyjdzie następnym razem. – Opuściłam wzrok na trzymany kubek.
–Próbuj. – Niespodziewanie złapał moją dłoń i podniósł sobie do ust. Zaskoczył mnie ten gest, choć sam w sobie był bardzo miły. Przez chwilę przyglądałam się Wernerowi, a kiedy poczuł na sobie mój wzrok, odwrócił się do mnie. – Jak będziesz tak na mnie patrzeć, to się rozbijemy.
–Dobrze pan prowadzi. – zawstydzona tym, że wiedział, że się gapiłam, zamknęłam oczy. Nie wytrzymałam długo i znów je na niego podniosłam.
–Zwariuję z tobą niedługo. – Odwrócił się do mnie z szerokim uśmiechem. Było w nim coś intrygującego. Zupełnie nie przystawał to tego drania, jakiego z siebie robił, gdy u niego pracowałam. Zaczęło mnie zastanawiać, kiedy udawał, wtedy czy teraz. Bo przecież niemożliwe, że tak bardzo się zmienił.
Do hotelu dojechaliśmy przed dwudziestą trzecią. Budynek był pięknie oświetlony i sam jego widok zapierał dech. Werner zaparkował niedaleko wejścia i od razu oboje wysiedliśmy. Było przyjemnie ciepło, choć wietrznie.
–Zaczekaj, pójdę do recepcji po klucz i wrócę do was. – Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, położył dłoń na moich plecach i oparł usta na moim czole. Wstrzymałam oddech, a przyjemne ciepło spłynęło w dół mojego ciała. Kiedy odszedł, podniosłam ciężkie powieki i nieco nieprzytomna powiodłam za nim wzrokiem. Co to było? Wrócił po kilku minutach, a zaraz za nim przyszedł bagażowy z wózkiem. Najpierw panowie zajęli się walizkami, a dopiero później wyjęliśmy dzieci. Ja wzięłam Basię, a pan Werner Franka. Owiniętych w kocyki zanieśliśmy do środka i windą wjechaliśmy na drugie piętro. Apartament był ogromny i pięknie urządzony. Zanieśliśmy dzieci do sypialni i odłożyliśmy wciąż śpiących do łóżka. Miałam zamiar z nimi zostać, ale pan prezes miał inny plan. Delikatnie, aczkolwiek dość stanowczo, wyprowadził mnie z pokoju i zaraz za drzwiami, objął mnie ramieniem i zaczął całowac. Jezu, jakie to było przyjemne! Nie umiałam mu się oprzeć i pierwszy raz sama tak bardzo chciałam z nim być. Jego dłonie były wszędzie. Przyciskał mnie coraz mocniej do siebie i jednocześnie bawił się moimi włosami. Kusił mnie sobą, a ja nie umiałam tego odwzajemnić. Nieśmiało oparłam dłonie na jego ramionach i powoli przeciągnęłam je wyżej, aż dotarłam do karku. Nigdy w życiu nie czułam czegoś takiego. Oddychaliśmy coraz szybciej i ciężej, a nasze ciała coraz mocniej na siebie napierały. Nie chciałam tego przerywać. Coraz odważniej oddawałam pocałunki, a ręce Artura wsunęły się pod moją bluzkę. Nie protestowałam, pragnęłam poczuć go jeszcze bardziej. Gładził mnie i ściskał, a jego usta nieprzerwanie pieściły moje. Wmawiałam sobie, że on tego naprawdę chce, że nie udaje, bym to ja poczuła się lepiej. Objęłam go za szyję, a kiedy mnie uniósł, oplotłam go mocno nogami. Popełniałam błąd, poddając się emocjom, ale nie potrafiłam dłużej udawać niechęci. Niestety, właśnie w takiej chwili usłyszałam z pokoju wołanie Basi.
–Czekaj. – Artur przycisnął mnie do ściany i przeniósł usta na moja szyję.
–Muszę. – Odpychałam go, ale nie pozwolił mi odejść. – Muszę, przepraszam. – Tym razem udało mi się odsunąć i poprawiając bluzkę, weszłam do dużego pokoju, w którym świeciła się lampka. – Co kochanie? – Podeszłam do łóżka.
–Boję się. – Basia pisnęła i otarła policzek.
–Chodź, kochanie. Położymy się razem. – Przesunęłam ją na środek łóżka i położyłam się obok niej. Długo się kręciła, ale w końcu sen wygrał. Ja spojrzałam na zamknięte drzwi i zastanawiałam się czy wrócić. Chciałam, Boże, ja o tym marzyłam, ale co z tego, skoro równie mocno się bałam. Bałam się powtórki z rozrywki, tego jak oddam nie tylko ciało, ale i duszę facetowi, który na to nie zasługuje, który ucieknie przy pierwszej okazji i zostawi mnie samą z rozgniecionym sercem. Bo w czym mogłam być lepsza od takiej Roksany? No właśnie, w niczym. Byłam pusta idiotką, która liczyła na cud z nieba. Sama nie mogłam uwierzyć, że przeszło mi przez myśl, że on mógłby mnie chcieć na dłużej. Dla niego to płodozmian i tyle. On podchodził do tego lekko, bez zaangażowania, a dla mnie to coś ważnego, coś wyjątkowego. Nie mogłam w to wchodzić i nie mogłam mieszać w to dzieci. Zamknęłam oczy i chciałam już tylko spać.

Sobie na złość [ZAKOŃCZONA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz