Agata
Nie bardzo wiedziałam, o co chodziło Wernerowi, ale zdołał zepsuć mi humor. Fakt, po rozmowie z nim praca szła mi lepiej. Wyładowywałam na chodniku swoje nerwy i nawet dobrze mi to szło. Do czasu aż nie poczułam klepnięcia w plecy. Podskoczyłam z piskie i obejrzałam się na Grażynę.
–Dziurę w betonie wyskrobiesz. – Wzrokiem wskazała miejsce, które sprzątałam. – Czego chciał Werner?
–Znasz go? – Zdziwiłam się.
–A znasz kogoś, kto go nie zna? Mam wrażenie, że zobaczę go niedługo na opakowaniu parówek.
–No, nawet jest podobny. – Zaśmiałam się.
–To czego chciał? – Grażyna wyjęła z kieszeni papierosy i jednego włożyła do ust.
–Nie podoba mu się, że tu pracuję.
–A co on ma do twojej pracy? – Wypuściła dym tak, że część poleciała mi na twarz. – Przepraszam.
–Nie szkodzi – uśmiechnęłam się. – Też chciałabym wiedzieć. Przyszedł, nakrzyczał, że to nie dla mnie i poszedł.
–Ty poszłaś. – Uniosła brwi.
–Możliwe, sama juz nie wiem – westchnęłam, ale jej wzrok nie dawał mi wyboru. – Oj, pracowałam u niego jako sprzątaczka.
–Aha? – To pytanie chyba było po to, żebym coś dopowiedziała.
–Kiedyś spotkałam go w parku, mój syn dostał ataku astmy i pan Werner odwiózł nas na pogotowie. Później wykupił dla Frania leki, bo ja nie miałam już za co.
–I?
–I nic. Odwiózł nas do domu, a wtedy – urwałam i zaczęłam się śmiać.
–No mów, pocałował cię?
–O, następna! – Przewróciłam oczami. – Gorzej, wyszła moja ciotka i kazała mu nosić worki z ziemniakami.
–Matko! – Grażyna ze śmiechu zaczęła kaszleć. – I co? Nosił?
–Nosił.
–Boże! – Spojrzała w niebo. – Czemu nie dałeś mi tego zobaczyć? Werner w garniturze za roczną pensję statystycznego Polaka nosił worki z ziemniakami. – Nie przestawała się uśmiechać. – No i co dalej?
–Nic. Dostałam wypowiedzenie, bo zasada jest u nich taka, że nie zatrudniają matek. Wiesz, żeby nie było kłopotów z urlopami na żądanie i tak dalej. Taka firma przyjazna matkom.
–Rozumiem – Grażyna nagle spoważniała. – I myślisz, że to on?
Wzruszyłam ramionami, bo sama nie wiedziałam. Zapewniał mnie, że nie,a jednak ma wobec mnie jakieś wyrzuty, skoro na siłę próbuje mi pomóc.
–Tak czy siak, ja nie chcę mieć z nim nic wspólnego. To nie jest osoba, na której towarzystwie mi zależy. Boję się go, bo nigdy nie wiem, jak się zachować, nawet jak odezwać.
–Podobno to zimny egoista, któremu nie zależy na niczym poza mnożeniem majątku. Każdego człowieka traktuje jako stopień do pójścia w górę. Nie liczy się z nikim i z niczym.
–Zgadza się. – Przypomniałam sobie, jak nazwał mnie niedouczoną ofiarą i zrobiło mi się przykro. Grażyna chyba to zauważyła, bo podeszła bliżej i objęła mnie ramieniem.
–Polubiłaś go, prawda? – W odpowiedzi tylko skinęłam głową. – Nie chcę się mądrzyć, bo znam cię bardzo krótko, ale myślę, że jesteś bardzo delikatna i uczuciowa. Ta zwykła znajomość szybko zmieni się w ciche uwielbienia, a później w jeszcze coś większego. Dla niego będziesz kolejną wzdychającą do niego panną o maślanych oczach, nikim więcej, pamiętaj. Nie da ci domu, nie da zainteresowania twoimi dziećmi, zabawi się, jak każdą poprzednią i porzuci dla kolejnej, bo tak wyglądało do tej pory jego życie i on inaczej nie potrafi.
–Ale ja wcale o tym nie myślałam! – zapewniłam ją, choć chyba w tym wypadku, to bardziej siebie.
–Żabciu – westchnęła – ja długo jestem na tym świecie, wiem jak to wygląda. To, że ci pomógł, to dobrze, pokazał przynajmniej, że jego oficjalny wizerunek nie w całości pokrywa się z tym prawdziwym, ale jeśli choć przez moment pomyślisz, że on to robi dla ciebie jako kobiety, to przepadłaś.
–Wiem – szepnęłam i zaczęłam zbierać z chodnika narzędzia. – Właśnie z takiego przepadnięcia mam dzieci. Mój były też mnie potrafił ująć opiekuńczością. Nie warto ryzykować.
–Nie mówię, że masz się z nikim nie związać. Zrób to, jesteś młoda, śliczna i pełna życia, ale zwiąż się z kimś, kto zrozumie twoje położenie, kto nie będzie nad tobą górował w żadnym aspekcie życia, bo to później bardzo boli.
–No – mój głos dziwnie zadrżał. – Wiem.
–Nie każdy przyszedł na świat po bogactwo. Niektórzy muszą tym bogatym sprzątać, taki los – westchnęła i wskzała głową jadącego w nasza stronę busa. – O, jest Józek. Czas do domu.
Kiedy wjechaliśmy na plac przy zakładzie, byłam już okrutnie zmęczona. Bezsilnie podniosłam się z siedzenia i wyszłam na zewnątrz. Kierownik wyszedł z biura i zawołał do siebie Grażynę. Domyślałam się, że chce się dowiedzieć o mojej pracy i miałam nadzieję, że te nasze pogaduchy nie wpłyną na jej opinię. Dziewczyny zaczęły rozchodzić się do domów, a ja, przebrana już w swoje rzeczy, czekałam dalej. W końcu drzwi biura kierownika się otworzyły. Grażyna nie wyglądała na zadowoloną. Podeszła do mnie i wzrokiem wskazała mi krzesło pod ścianą.
–Nie wiem, od czego zacząć. – Nie patrzyła mi w oczy i już wiedziałam, że nie popracowałam.
–Mam już nie przychodzić? – dopytałam.
–Nawet nie wiesz jak mi przykro, bardzo cię polubiłam.
–Co zrobiłam źle?
–Nic, i to jest najgorsze. Zwiesiła głowę. – Szef stwierdził, że damy radę bez ciebie, że nie potrzebuje dodatkowego pracownika.
–Wczoraj tego nie wiedział? – Grażyna podniosła na mnie wzrok, lecz nie odpowiedziała. – Widzisz, takie mam szczęście w życiu, w miłości. – Wstałam z krzesła, a Grażyna wyciągnęła do mnie rękę z pieniędzmi. – To za dziś i taka mała premia, za zawracanie dupy. – Spojrzałam na cztery stuzłotowe banknoty. Wzięłam je bez zawahania, bo serio to nie było fajne zagranie.
–Miło było cię poznać – odezwałam się do Grażyny i objęłam ją za szyję. Może się jeszcze kiedyś spotkamy.
–Przykro mi.
–Mi też – udawałam spokój, a jednak w środku rozpadałam się na kawałki.
Po opuszczeniu terenu zakładu spojrzałam w dłoń, w której dalej trzymałam pieniądze. Bez zastanowienia wyjęłam z torebki telefon i wygrzebałam wizytówkę Wernera. Już był czas na wykup mojego medalika. Było mi głupio, że nie zrobiłam tego zaraz po przyjściu wypłaty. Wystukałam numer, ale nie połączyłam się od razu, miałam jakieś obawy. W końcu zdobyłam się na odwagę i nerwowo poprawiając włosy, przyłożyłam telefon do ucha. Kiedy usłyszałam głos byłego prezesa, mój głos uwiązł mi w gardle. Otworzyłam usta, a nie potrafiłam wydobyć z siebie żadnego, nawet najprostszego słowa.
–Halo? – odezwał się ponownie Werner.
–Dzień dobry, Agata Lewicka.
–Słucham. – Jak zwykle miły i uprzejmy.
–Chciałam odebrać swój medalik, mam pieniądze.
–Dziś?
–Jeśli jest taka możliwość. Oczywiście, jeśli nie, to w dogodnym dla pana terminie, dostosuję się.
–No dobrze, tylko ja jestem w mieście, a biżuteria w domu, może ja podjadę po panią i razem…
–Nie. – Stanowczo się odezwałam. – Ja sama dojadę.
–To za miastem.
–Nie uwierzy pan, ale wiem. – Uśmiechnęłam się i szurnęłam butem po chodniku.
–No tak, faktycznie. Ja będę dopiero za pół godziny.
–W porządku, do zobaczenia. – Od razu się rozłączyłam i dopiero w tym momencie zauważyłam, że się uśmiecham. Grażyna miała rację, ja go polubiłam.
Miałam wystarczająco dużo czasu, żeby pójść na przystanek autobusowy. Usiadłam na ławce i przyglądałam się przechodzącym przede mną ludziom. Jedni się gdzieś spieszyli, inni spacerkiem dokądś szli. Życie toczyło się jak zwykle, tylko dla mnie jakoś nie było niczego do roboty. Byłam pechowa.
Do domu Wernera dojechałam przed nim samym. Spacerkiem dotarłam przed bramę i zajrzałam na podwórko, po którym biegały trzy duże psy. Zatrzymały się na mój widok, ale nie podeszły bliżej. Dopiero gdy usłyszały nadjeżdżający samochód, wszystkie trzy dopadły do bramy i zaczęły szczekać. Odsunęłam się, żeby Werner mógł wjechać na teren posesji, ale nie weszłam za nim. Byłam pewna, że załatwimy to na miejscu. W kieszeni bluzy miałam już przygotowane oraz rozmienione pieniądze i podekscytowana tupałam nogą. Kiedy zobaczyłam Wernera wysiadającego z auta, odruchowo poprawiłam włosy. Podszedł do mnie, a za nim przybiegły psy. Odskoczyłam, widząc wielkie pyski.
–Spokojnie. – Uniósł dłoń i odwrócił się do psów. – Miejsce! – Podniósł głos i wszystkie trzy natychmiast usiadły. Były piękne i zadbane, ale dla mnie przede wszystkim wyglądały na groźne, tak czy inaczej nie miałam ochoty na ich bliższe poznanie.
–Proszę. – Podałam prezesowi pieniądze. – Cała kwota. Bardzo pana przepraszam, że nie zrobiłam tego od razu, kiedy wpłynął przelew z firmy, ale naprawdę miałam pilne wydatki, musiałam za mieszkanie za dwa miesiące, bo miałam zaległość, i leki dla cioci, poza tym musiałam…
–Wolniej. – Pokręcił głową i odsunął od siebie moją dłoń. – Ja nie mam do ciebie pretensji. Co najwyżej do siebie, że zgodziłem się na taki układ. Zapraszam. – Ręką wskazał przepiękną willę.
–Nie, ja zaczekam tutaj. – Zrobiłam niepewny krok za bramę i ponownie podałam mu pieniądze.
–Nie będę powtarzał, proszę ze mną. – Wyciągnął do mnie dłoń, a kiedy się do niego zbliżyłam, dotknął ostrożnie moich pleców. Ten gest był zupełnie niepotrzebny. Uchyliłam się lekko, żeby się odsunąć, ale to nie poskutkowało. Wciąż trzymając na mnie dłoń, poprowadził mnie do szerokich, częściowo przeszklonych drzwi. Stanęłam z boku i czekałam aż je otworzy. Oczywiście gdy tylko to zrobił, stanął tak, bym mogła przejść. Niechętnie przestąpiłam próg i od razu poczułam piękny zapach. Połączenie czystości i nowości. Nie potrafiłam tego inaczej określić. Była to jakaś dziwna mieszanka drewna oraz skóry z dodatkiem słodkawego mydła. Można się było zakochać. Nie chciałam wchodzić dalej, bo bałam się, że coś zepsuję, bądź nabrudzę. Tu było idealnie czysto, wręcz lśniąco. Wielkie jasne kafle leżące na podłodze odbijały światła z żyrandoli i okien, dając dużo jasności. – No zapraszam! – zawołał Werner i zatrzymał się kilka kroków ode mnie.
–Poczekam, nie chcę przeszkadzać.
–Nie przeszkadza pani. – Ponownie wyciągnął do mnie rękę i w końcu zrobiłam krok. – Proszę. – Wskazał mi ogromną czarną kanapę. Boże, ona by się w moim pokoju nawet nie zmieściła. Była olbrzymia! Stała na środku salonu, który sam w sobie był bardzo widny i przestronny. Bałam się usiąść. Najpierw otrzepałam dłonie i wytarłam spodnie na tyłku. Nie rozsiadłam się tak wygodnie jak on, przycupnęłam na skrawku kanapy i zatopiłam się w jej miękkości. Gdybym taką miała, to chyba bym z niej nie schodziła. – Jak w nowej pracy?
–W porządku – odpowiedziałam i ukradkiem rozejrzałam się po luksusowym wnętrzu.
–To tak na dłużej?
–Taki jest plan. – Skłamałam, ale nie chciałam, żeby namawiał mnie na powrót do siebie.
–Rozumiem, że nie przekonam cię do powrotu do mnie? – Czytałam mu w myślach?
–Raczej nie. – Opuściłam wzrok na jego splecione dłonie.
–Po rozmowie z tobą zagłębiłem się w temat i rzeczywiście na samym dole było wiele uchybień. Jest mi wstyd, że działo się tak pod moim nosem.
–To nie pana wina.
–Moja czy nie, to moi pracownicy. Osoby winne tego stanu rzeczy już zostały zwolnione, dlatego proponuję ci objęcie stanowiska kierownika do spraw gospodarczych. Sprzątanie, zaopatrzenie…
–Nie chcę – przerwałam mu.
–Dlaczego?
–Gdybym teraz wróciła, wyszłoby, że naskarżyłam panu na byłe szefostwo, po to, by zająć ich miejsce.
–Nie wylecieli przez ciebie. To, co tam się działo było karygodne i dziwię się, że żadne sygnały do mnie nie dotarły.
–Może nie chciał pan słuchać tych sygnałów? Może dla pana sprzątaczki nie miały prawa głosu i nawet gdyby padły na kolana, to sprowadziłby je pan to poziomu nieuków i histeryczek, a nie pochyliłby się pan nad problemem.
–Może. – Zdziwiło mnie, że się ze mną zgodził. – Dlatego potrzebuję ciebie. Ty pierwsza powiedziałaś mi prawdę w oczy. Będziesz miała wolną rękę w zarządzaniu swoimi ludźmi.
–Nie. Nie chcę. Zdobyłam się na szczerość wyłącznie dlatego, że nie miałam niczego do stracenia. Bardziej nie mogłam być już wyrzucona. Jako pana pracownica, znów byłabym uległa i nieszczera. Nie chcę też wykorzystywać sytuacji, że ja poznałam pana z innej strony niż ta służbowa. Niech pan przyzna, że gdyby nie to spotkanie w parku, to nawet by mnie pan nie pamiętał.
–To prawda. – Na jego słowa kiwnęłam głową.
–Dlatego bardzo dziękuję. Ta propozycja jest dla mnie ważna i czuję się doceniona, ale nie mogę jej przyjąć. – Położyłam pieniądze na stoliku między nami, ale że nie wziął ich od razu, przysunęłam je bliżej. – Odzyskam swoją pamiątkę?
–Oczywiście. – Podszedł do szerokiej, chyba na dwa metry, komody, w której były tylko szuflady i otworzył tę u samej góry. Po chwili moim oczom ukazało się znajome białe pudełko. Wzruszona je otworzyłam i odetchnęłam z ulgą. – Wszystko tak, jak było?
–Tak – szepnęłam i wyjęłam łańcuszek. Zaskoczyło mnie, że wisiał na nim medalik. Kiedy go ostatni raz widziałam, były osobno. Najwyraźniej mój były szef postanowił go pooglądać. Nie mogłam mieć pretensji. Od razu chciałam go założyć, ale nie mogłam trafić zapięciem. Ręce mi się trzęsły.
–Pomóc? – Werner podniósł się z fotela, a ja ze strachem odłożyłam komplet z powrotem do pudełka.
–Nie dziękuję, założę w domu. – Wstałam i podałam mu dłoń. – Jeszcze raz bardzo dziękuję za wszystko.
–Nie ma za co. – Chwycił delikatnie moją dłoń. Jego ręka była przyjemnie ciepła i bardziej zadbana niż moja. Głupio się poczułam, ale wstydziłam się ją zabrać.
–Jest, gdyby nie pan… – urwałam nagle i zabrałam w końcu rękę. Schowałam ją od razu za plecami. – Chyba już wszystko spłaciłam.
–Nawet więcej niż powinnaś. Mówiłem, że to niepotrzebne.
–Dla mnie to ważne, dla pana może nie być. Ja nie chcę mieć takich długów. – Werner nie odpowiadał, a mi robiło się tylko bardziej niezręcznie. – Chyba tym razem widzimy się już ostatni raz?
–Najwyraźniej tak.
–Nie będę już panu więcej zawracać głowy. – Nie zareagował w żaden sposób, dlatego nie czekałam już na nic i odwróciłam się do drzwi.
–Zaczekaj! – odezwał się, gdy stałam już do niego plecami. Mimo tego że się zatrzymałam, nie odwróciłam się. Zamknęłam oczy, bo naprawdę nie chciałam tu dłużej zostawać. Z każdą spędzoną tu minutą działo się we mnie coś niedobrego. – Może… – Stanął przede mną i chwilę poczekał, aż na niego spojrzę. – Skoro już wszystkie formalne kwestie za nami, to może dałabyś się namówić na drinka?
–Teraz? – zaśmiałam się, na co on zmrużył oczy. – Nie za bardzo jestem ubrana na takie wyjścia. – Spojrzałam na swój strój.
–Miałem na myśli tutaj.
–Chyba nie. – Odsunęłam się w stronę drzwi. – To jednak trochę nie wypada.
–To coś złego?
–Nie złego, ale niestosownego. Właściwie się nie znamy i… – Jego wzrok mnie paraliżował i sama nie wiedziałam co gadam. – Muszę wracać do dzieci, przepraszam. Do widzenia. – Odwróciłam się na pięcie i zapominając całkowicie o psach, wybiegłam z domu. Tu zatrzymałam się w miejscu, a kiedy psy zaczęły mnie obwąchiwać, zamknęłam oczy. – Panie prezesie? – pisnęłam cicho i usłyszałam za plecami jego kroki. – Mógłby pan? Bardzo proszę – wyszeptałam, kiedy jakiś mokry nos dotknął mojej dłoni, drgnęłam.
–No już! Na miejsca! – zawołał Werner i wszystkie psy pobiegły w stronę ogrodu. Serce łomotało mi tak, że słyszałam pisk w uszach. – Tylko wyglądają na groźne.
–Jasne, widziałam ich zęby. – Drżącą dłonią poprawiłam torebke.
–To psy obronne, muszą mieć zęby. – Stanął ze mną twarzą w twarz. – Ale są szkolone i posłuszne, chyba widać.
–Widać. – Przyznałam mu rację, bo ją miał. – Przepraszam, bardzo boję się psów.
–Bo?
–Jak byłam mała… – urwałam i szybko mrugając, odwróciłam głowę. – Dziękuję za ratunek przed tymi bestiami. – Chciałam odejść, ale nie pozwolił mi przejść.
–Tylko tyle za uratowanie życia?
–Wdzięczność to mało?
–W tym wypadku bardzo.
–To czego pan oczekuje?
–Proponuję drinka. – Na jego słowa prychnęłam śmiechem i tym razem tego nie kryłam.
–Nie mogę. Mam obowiązki, dzieci, rozumie pan.
–Rozumiem. – Przytaknął i kiedy myślałam, że będę mogła przejść, znów stanął mi na drodze. – Czyli mam zawołać psy?
–To nie fair.
–Być może. – Nie wiedziałam czy jego to bawi czy satysfakcjonuje go mój strach, ale jego twarz była kamienna.
–To nie jest śmieszne.
–Nie śmieję się, tylko zapraszam na jednego drinka. Później zrobisz, co zechcesz, mogę cię nawet odwieźć do domu.
–Po drinku? – Zaplotłam ręce na biuście.
Zanim mi odpowiedział, wziął głęboki wdech, po czym długo wypuszczał powietrze z płuc.
–Dobra, zamówię ci taksówkę.
–Nie będzie takiej potrzeby. Są autobusy.
–Nie będziesz jeździć auto… – Nie dokończył. Spojrzał na mnie i pokiwał głową. – Oczywiście, zrobisz jak uważasz, zapraszam.
Tym razem poszłam nieco szybciej, unikając tym samym zbyt bliskiego kontaktu fizycznego. Werner grzecznie zaprosił mnie do salonu i wskazał mi dłonią miejsce na kanapie. Usiadłam bardziej pewnie niż poprzednio i oparłam się o miękką poduszkę. Poruszyłam nieznacznie ramionami, wtulając się w przyjemne obicie, ale gospodarz chyba to dostrzegł, bo subtelnie się uśmiechnął.
–Czego się napijesz? Whisky, koniak, brandy, gin, rum wino, czysta?
–Coś słabego, muszę jeszcze dojechać do domu.
–Wino? – Uniósł dwie butelki.
–Czerwone.
Werner kiwnął głową i po chwili podał mi lampkę przepięknie mieniącego się alkoholu. Sam usiadł obok mnie, ale na tyle daleko, że nie czułam dyskomfortu.
–Pani zdrowie. – Wyciągnął do mnie dłoń ze szklanką.
–Pana również. – Stuknęłam swoim kieliszkiem i upiłam nieduży łyk. Wino było wyśmienite. Nigdy wcześniej nie piłam czegoś tak smacznego. Patrząc na to, jak wyglądał jego dom, to spodziewałam się, że jedna butelka takiego trunku kosztuje więcej niż cały mój dobytek i to razem ze mna i dziećmi. Dopiero po chwili zauważyłam, że pieniądze, które mu dałam, wciąż leżały na stoliku. Dostrzegł, że im się przyglądam, bo poprawił się na kanapie i usiadł tak, że opierał łokcie o kolana.
–Mogę o coś zapytać? – Przekręcił głowę tak, by na mnie spojrzeć. Pokiwałam głową i czekałam. – Ale nie będziesz się ze mnie śmiać?
–Nie będę.
–Co można kupić za dwieście złotych?
No nie wytrzymałam, zaśmiałam się i uniosłam lekko kieliszek, aby nie wylać wina. Nie mogłam uwierzyć, że tacy ludzie chodzą po świecie.
–Miałaś się nie śmiać.
–Ja nie z pana, tylko z pytania. – Próbowałam się uspokoić. – Chodzi panu, ile za to będzie chlebów i masła czy co?
–Tak w ogóle. Nie bardzo wiem, jak można za kilkaset złotych zrobić całe zakupy. Drobiazgi są przecież droższe.
Chwilę się zastanowiłam i odstawiłam kieliszek na stolik. Nie wiedziałam jak ogarnąć odpowiedź.
–Wie pan co? Tak teraz, gdybym wyszła od pana z dwoma stówami, to kupiłabym ze dwa kilogramy mięsa, bo ziemniaki jak pan wie, już mamy, do tego warzywa typu, kapusta, sałata, ogórki pomidory, ser, wędlina, jakieś jogurty dla dzieci. Do tego proszek do prania, płyn do płukania.
–Naprawdę?
–Słowo honoru.
–Niesamowite. – Uśmiechnął się jakoś dziwnie. – I na ile to wystarczy? – Nie wiedziałam skąd te pytania i głupio mi było odpowiadać.
–To zależy. Mięsa na cztery obiady, proszku do prania na niecały miesiąc.
–I co potem?
–Przepraszam, ale chce pan wiedzieć, co jemy, kiedy skończą nam się pieniądze?
–Nie! – Przepraszająco na mnie spojrzał. – Wie pani, ja obracam trochę innymi środkami, do domu zakupy robi mi gosposi, ja nie bardzo się orientuję w takich zwykłych zakupach.
–Chce mi pan powiedzieć, że żel pod prysznic i papier toaletowy kupuje panu pracownica?
–Tak się złożyło.
–A rzeczy osobiste? Bielizna, ubrania?
–Nie, no to kupuję sam, tylko wie pani – urwał i podał mi mój kieliszek. – Moje bokserki kosztują więcej niż dwieście złotych, dlatego spytałem.
Nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Dotarło do mnie, że tracę czas w jego towarzystwie. Grażyna miała rację, ja się już zaangażowałam w tę beznadziejną znajomość i teraz trudniej mi będzie z niej wyjść. Nie powinnam ani z nim rozmawiać, ani nawet o nim pamiętać, bo to się nie mogło skończyć niczym dobrym. W milczeniu dopiłam swoje wino i nie powiem, żebym się specjalnie spieszyła. Uznałam, że skoro to ostatnie nasze spotkanie, to niech chwilę potrwa. Kiedy dno kieliszka błysnęło pustką, odstawiłam go na stolik i wstałam. Werner razem za mną i znów jakoś dziwnie mi się przyglądał.
–Miałem nadzieję, że przejdziemy na ty – odezwał się cicho. – Głupio mi było poprosić pierwszemu, czekałem że może ty…
–Przykro mi, że pana zawiodłam, ale ja nie chcę przechodzić z panem na ty. Tak jest lepiej. W końcu to nasze ostatnie spotkanie. Nie będzie już pan musiał mnie znosić.
–Może chciałbym. – Nieznacznie się do mnie przybliżył.
–To tym bardziej nie powinnam zawracać panu głowy. Dobranoc, panie Werner.
–Artur – poprawił mnie i podał mi dłoń.
–Panie Werner – powtórzyłam i odwzajemniłam uścisk. Nie wypuścił mojej ręki od razu. Miałam wrażenie, że jest coraz bliżej mnie. Chciałam uciec, ale skamieniałam. Nie potrafiłam się poruszyć. Jego zapach odbierał mi dech i rozum, a piorunujące spojrzenie paraliżowało każdy mięsień. Bardzo się go bałam, a jeszcze bardziej bałam się tego, co zaczęłam sobie wyobrażać. Dopiero kiedy się do mnie nachylił, wyrwałam dłoń i uciekłam. Na widok psów przyspieszyłam kroku i z nadzieją pchnęłam furtkę. Była otwarta, więc miałam przed sobą drogę ucieczki.
CZYTASZ
Sobie na złość [ZAKOŃCZONA]
RomanceDwoje ludzi z dwóch skrajnie różnych światów. Mają inne doświadczenia, inne priorytety i cele w życiu. Każde z nich kieruje się innymi zasadami, a to rodzi wiele konfliktów i nieporozumień. Czy mimo to uda im się dojść do ładu i spotkać w punkcie pr...