Rozdział 28 (ostatni)

761 57 21
                                    

Agata

Dzieci zasnęły dopiero przy trzeciej bajce, ale nie zostawiłam ich od razu. Odłożyłam książkę na szafkę przy łóżku i zgasiłam lampkę. Dopiero po północy wstałam. Poszłam wziąć leki na ból głowy i położyłam się do łóżka. Nie zasnęłam, choć bardzo chciałam i potrzebowałam. Kręciłam się całą noc i płakałam do rana. Wstałam o szóstej z jeszcze większym bólem głowy i nudnościami. Chciałam napić się kawy, ale wymioty były ważniejsze. Dopadłam do sedesu i przez długi czas się nad nim męczyłam. Wymiotowałam na sucho, bo niczego nie jadłam, a jednak torsje nie ustawały. Serce łomotało mi w piersi, a kiedy oparłam głowę o zamknięta klapę, poczułam okrutne pulsowanie w skroniach. Podpierając się, wstałam i opłukałam twarz nad wanną. Czułam się potwornie. Powolnym krokiem dotarłam do kuchni i wzięłam tylko butelkę z wodą. Na nic innego nie miałam siły, tym bardziej ochoty.
Na śniadanie dzieci dostały płatki z mlekiem, bo to kosztowało mnie najmniej wysiłku. Później robiły, co chciały, dosłownie. Ja leżałam na kanapie i pusto na nie patrzyłam, a one urzędowały. Podnosiłam się tylko żeby zrobić im coś do jedzenia lub picia, ewentualnie pomóc w toalecie. Więcej mnie nie było. Odebrałam też kilka wiadomości od Karola, który nie dawał za wygraną i próbował wytłumaczyć mi sens swojego zachowania. Czytałam każde zdanie po kilka razy i zastanawiałam się, za jaką idiotkę mnie miał, skoro myślał, że w to uwierzę. Nie wierzyłam w nic. Przestałam wierzyć przede wszystkim w siebie i doszłam do wniosku, że moje życie musi być z jakiegoś powodu własnie takie trudne. Otarłam łzę, kiedy podeszła do mnie Basia. Myślałam, że coś chce, ale tylko podała mi kartkę z narysowanym czarnym serduszkiem. Rozpłakałam się tak, że i ona zaczęła chlipać. Nie umiałam tego opanować i mocno przytuliłam ją do siebie. Dla nich przecież musiałam żyć.
Przed dziećmi udawałam, że mój humor się polepszył i choć w środku rozsypałam się totalnie, to uśmiech nie schodził mi z twarzy, a nawet zrobiłam na kolację placki z jabłkami. Kiedy poszły wreszcie spać, mogłam zdjąć z twarzy maskę radości i ponownie zalegam na łóżku.
Kolejna nieprzespana noc skończyła się tym razem o piątej. Byłam głodna, a nie mogłam nic przełknąć. Byłam senna, a nie mogłam zasnąć. Byłam, a nie chciałam istnieć.
Alina przyszła po południu. Popatrzyła na mnie z politowaniem i zabrała się za sprzątanie w pokoju. Fakt, dzieci nie kwapiły się do ogarnięcia zabawek, a ja tego nie dopilnowałam. Było mi wstyd i zaczęłam kręcić się po mieszkaniu, udając, że coś robię.
–Aż tak źle? – zapytała Alina, kiedy przez kilka minut wpatrywałam się w papierek po czekoladce, zamiast wyrzucić go do kosza.
–Nie. Wszystko jest dobrze. – Pokiwałam głową i w końcu wyrzuciłam papierek.
–Nie dręcz się. Nie miałaś na to wpływu.
–Na co nie miałam, to nie miałam. ale na niektóre rzeczy miałam. Nie chciałam tylko widzieć problemu. Już dawno chciałam powiedzieć Karolowi, że nie będzie związku z tej znajomości, nie powiedziałam ze strachu, bo było mi głupio po tym, jak mi pomagał.
–Nie robił tego z miłości, uwierz mi – odparła oschle. – Miał wobec ciebie jakiś plan, nie wiem jaki, ale to nie było z uczuć, nie wypominaj tego sobie, bo nie mogłaś tego przewidzieć, chciałaś dobrze.
–Dobrymi chęciami to piekło jest wybrukowane, a ja to piekło mogłam zgotować własnym dzieciom. Pomyśl, co by było, gdyby nas ta jego laska nie nakryła? Jak daleko mogliśmy zajść?  – podniosłam głos i zostawiłam ją samą. Uciekłam do łazienki i pod pretekstem masy prania przesiedziałam tam najbliższe pół godziny. Po wyjściu nie wróciłam do pokoju, zajęłam się obiadem. Tego dnia padło na makaron z kurczakiem i cukinią. To było szybkie i proste, poza tym nie dało się tego zepsuć. Co prawda cukinia wyszła mi trochę zbyt miękka, ale dzieci zjadły z apetytem i w końcu zaczęły zbierać się do wyjścia. Perspektywa sprzątania pokoju po cioci nie napawała mnie pozytywnymi emocjami. Wiedziałam, że wyleję morze łez. Zaraz po ich wyjściu wzięłam z kuchni worki i stanęłam w drzwiach pokoju. Musiałam się przemóc. Najpierw zgarnęłam całą pościel i wrzuciłam ją do łazienki. W następnej kolejności zabrałam się za książki. Podzieliłam je na te, które chcę zachować i na te do oddania lub sprzedania. Było wśród nich kilka bardzo starych tomów, których nie chciałam się pozbywać, mimo że nie miałam zamiaru ich czytać. Każdą książkę przeglądałam i wyjmowałam z nich jakieś karteczki i zakładki. Czasem znajdowałam jakieś zapiski, które niczego mi nie mówiły, ale narazie ich nie wyrzucałam. Znalazłam też album ze starymi zdjęciami i tu na chwilę się zatrzymałam. Ze łzami w oczach przeglądałam zdjęcia, na których byłam z rodzicami. Nie widziałam ich przecież pierwszy raz, a jednak teraz budziły we mnie zupełnie inne uczucia. Każda następna rzecz brana w dłoń była dla mnie cięższa do odłożenia. Płakałam coraz bardziej aż w końcu usiadłam na podłodze i schowałam twarz w podkulone kolana. Wydawało mi się, że ktoś puka. Podniosłam głowę i przestałam nawet oddychać. Pukanie się powtórzyło i stało się bardziej nerwowe. Niechętnie się podniosłam i po otarciu łez otworzyłam drzwi. Nie spodziewałam się prezesa. Patrzyliśmy na siebie, jakbyśmy rok się nie widzieli, a wczoraj minął dopiero tydzień od naszego ostatniego spotkania.
–Dzień dobry – odezwał się pierwszy i lekko przechylił głowę.
–Witam.
–Miałem nie przychodzić, ale mam ważną sprawę.
–Sa telefony.
–Odebrałabyś, gdybym zadzwonił? – zapytał i ukradkiem zerknął do mieszkania. – Mogę?
–Proszę. – Stanęłam tak, żeby ułatwić mu wejście i zamknęłam zaraz za nim drzwi. – O co chodzi?
–Nie ma dzieci? – Znów dyskretnie się rozejrzał. – Mam dla nich…
–Nie ma. Co pana sprowadza?
–Nie wiem jak zacząć, więc może od końca. – Odłożył na stolik przyniesione dwie kolorowe torebki prezentowe. – Ten twój narzeczony cię zdradza. – Na jego słowa podniosłam wzrok. – Wiem, pomyślisz, że robię ci na złość, ale ja go widziałem z inną laską w restauracji i nie wyglądali na zwykłych znajomych.
–Tak? – Uważałam, żeby się nie rozpłakać.
–Przykro mi. – Położył ostrożnie dłoń na moim ramieniu. – Długo się zastanawiałem, czy przyjść. Od wczoraj nie mogłem znaleźć sobie miejsca, pojechałem do Sawy, ale Olga powiedziała, że masz wolne, dlatego się ośmieliłem. Powinnaś to wiedzieć, związek to związek nie ma miejsca na kłamstwa.
–Tak pan myśli?
–Jasne.
–A w zwykłej znajomości jest na to miejsce?
–Też nie.
Pokiwałam głową, bo dał mi jasno do zrozumienia, że to, co działo się między nami nie zasługiwało na miano znajomości. Byłam mu obca i tyle.
–Tak myślałam. Dziękuję panu za informacje. Przepraszam, ale jestem zajęta. – Wskazałam mu drzwi.
–Nic nie zrobisz? Pozwolisz się oszukiwać?
–To nie pana problem i nie pana sprawa.
–Agata, uwierz mi, on cię skrzywdzi.
–Nie on jeden. – Patrząc mu w oczy, pokręciłam nieznacznie głową. Spodziewałam się jakiegoś wyrzutu z jego strony, śmiechu, ale on dotknął delikatnie mojej szyi i bez żadnego wysiłku przyciągnął mnie do siebie. Płakałam i pozwoliłam mu się całować. Bałam się, że już nigdy nie zaznam takiej przyjemności, że już nikt nigdy nie okaże mi żadnych, nawet udawanych uczuć. On miał być tym ostatnim, któremu pozwoliłam na bliskość. Wiedziałam, że to nasze pożegnanie i specjalnie to przedłużałam. Choć sama nie zrobiłam najmniejszego ruchu, to on nie wyglądał na zawiedzionego. Obejmował mnie coraz mocniej, a kiedy zabrakło nam już powietrza, nieznacznie się ode mnie odsunął. Miałam wciąż zamknięte oczy, ale czułam na sobie jego wzrok.
–Odejdź od niego – wyszeptał owiewając urywanym oddechem moje wargi.
–Dlaczego? – Mój głos był ledwie słyszalny. – Bo ty tak chcesz?
–Zrób to dla siebie.
–Czemu ci tak zależy, co? – W myślach błagałam go, żeby powiedział, że zależy mu tylko na mnie. – Powiedz. – Ostatnie słowo zabrzmiało jak skomlenie. Niestety nie odpowiedział. Trzymając w dłoniach moją twarz oparł usta na moim czole i chwilę tak stał. Nie wiedział, że zabił we mnie resztki życia.  Patrzyłam jak wychodzi i nie zrobiłam niczego. Dałam mu żyć, jak chciał. Nie miałam prawa niczego oczekiwać i nie oczekiwałam, już nie. Zapach Artura jeszcze długo czułam wokół siebie i nie chcąc od tego zwariować, zapaliłam kilka kadzidełek. Moje dzieci nienawidziły tego zapachu, ale ja bardzo tego potrzebowałam. Nie dałam rady wrócić do zamierzonej pracy. Wyniosłam jedynie to, co było już spakowane i znów zakopałam się we własnych myślach.
Po powrocie do pracy starałam się zachowywać normalnie. Wiele mnie to kosztowało, żeby uśmiechać się do gości i sprawiać wrażenie zadowolonej. Miałam awersję do każdego człowieka i żadne towarzystwo mi nie pasowało. Byłam na stanowisku sama, i to był plus, nie musiałam z nikim rozmawiać. Kiedy nie było gości, wynajdywałam sobie pracę, żeby nie stać jak kołek i przede wszystkim zbyt dużo nie myśleć. Trwałam na posterunku do fajrantu, wracałam do domu robiąc zakupy, ogarniałam mieszkanie i szykowałam się do kolejnego dnia. Żyłam bieżącymi sprawami i nie starałam się wybiegać w przyszłość. Przestałam rozmawiać z kimkolwiek, nawet Alina stała się dla mnie obca i obwiniałam się za to. Każdy kolejny dzień wydawał mi się gorszy, dłuższy i cięższy.
Wracałam do domu tym razem nie tramwajem, a autobusem. Patrzyłam w szybę, z którą przesuwały się obrazy, dla mnie bez wartości. Świat był dziwnie smutny i szary, choć na dobre zagościło lato. Spojrzałam na swoją dłoń i palec, na którym połyskiwał pierścionek znaleziony w szkatułce cioci. Był skromny, ale słodki, z czterolistną koniczynką, której jeden listek był czymś uszkodzony. Miał swój szczególny urok. Zanim podniosłam głowę, autobus gwałtownie się zakołysał. Ludzie krzyczeli i przewracali się, a ja za wszelką cenę chciałam się utrzymać. Nie dałam rady, czułam jak obijam się o coś i uderzam plecami w coś twardego. Bolało mnie wszystko, ale to nie był koniec. Znów uderzyłam w coś głową i rękami, nie mogłam się zatrzymać. Kiedy uchyliłam powieki, wszędzie panował chaos. Ludzie krzyczeli i płakali, a ja nie mogłam wydobyć z siebie żadnego słowa. Bardzo bolał mnie brzuch. Uniosłam dłoń na wysokość oczu i z przerażeniem przyjrzałam się zakrwawionym palcom. Było mi słabo. Usłyszałam gdzieś wołanie i chciałam się odezwać, jednak nie było to możliwe, zacharczałam bezsilnie i odpłynęłam.
–Umarłam? – zapytałam jakby siebie, a jakby kogoś, kogo nie widziałam. – Czy ja umarłam?
–Nie – odezwał się łagodny, aksamitnie miękki głos, który poznałam.
–Ciocia? – Miałam wrażenie, że się rozglądam, ale nikogo przy mnie nie było.
–To nie twój czas, kochanie. – To na pewno była Danusia, ale trzymał mnie ktoś zupełnie inny. – Masz przed sobą piękne życie.
–Nie chcę – zapłakałam, ale łzy nie moczyły mi policzków.
–Teraz nie chcesz. Życie jest piękne – szepnęła mi do ucha i rozwiała się gdzieś we mgle. Rozglądałam się, ale moja ręka przykuta była do czegoś bardzo ciężkiego. Szarpnęłam się, ale to nie skutkowało.
–Halo! – Znów odezwał się cichy głos, tym razem całkiem obcy. – Wraca.
–Kto? – Nie wiedziałam, czy udało mi się to powiedzieć.
–Słyszy mnie pani? – To było do mnie, wiedziałam to. – Kiwnęłam głową, a przynajmniej bardzo się starałam wykonać ten gest.
–Niech pani spokojnie leży, jest pani po operacji. Z każdą chwilą będzie pani bardziej świadoma.
Przełknęłam ślinę i poczułam ogromną radość, że jednak żyję. Potrzebowałam stanąć na krawędzi, żeby dostrzec sens swojego istnienia. Nie poruszałam się, bo każde drgnięcie, a nawet napięcie mięśni sprawiało mi ogromny ból. Czekała i nie zwracałam uwagi na odgłosy wokół mnie. Dopiero kiedy ktoś złapał moją dłoń, zadrżałam. Poznałam ten dotyk, był niepowtarzalny i jedyny na świecie. Nie otworzyłam oczu, chłonąc tę piękną chwilę, która mogła okazać się przywidzeniem. To musiał być sen, bo gdy trzasnęły drzwi, uchyliłam powieki i nikogo przy mnie nie było. Był tylko lekarz. Stał nade mną, ale na mnie nie patrzył. Dopiero po chwili stanął bliżej.
–Wszystko jest pod kontrolą – odezwał się ciężkim głosem. – Miała pani dużo szczęścia, to naprawdę mogło skończyć się tragicznie. – Zamiast odpowiedzieć, poruszyłam oczami na boki, szukalam Artura, bo musiał tu być. – Wciąż podajemy pani leki.
–Co się stało? – wychrypiałam i zatrzymałam wzrok na stojącym w drzwiach Wernerze. Podszedł do mnie w ułamku sekundy i pochylił się nad moją twarzą. Przyglądał mi się w milczeniu i powiódł wzrokiem w dół mojego ciała. Kiedy spojrzał na lekarza, ten tylko pokręcił głową i odwrócił się w stronę drzwi.
–Tylko proszę nie siadać na łóżku, pani ma świeże rany. – Wyszedł, ale Artur nie usiadł ani na łóżku, ani na krześle. Stał nade mną jak kat.
–Co pan tu robi? – zapytałam pierwsza. Uśmiechnął się tak ślicznie jak chyba jeszcze nigdy i dopiero wtedy oparł o mnie swoje czoło.
–Nie mogłem cię tu zostawić. – Kilkukrotnie pocałował moją dłoń.
–Co się stało? – Chciałam wiedzieć.
–Jakiś pirat zwiewał przed policją – odgarnął z mojej twarz kosmyk włosów – Uderzył w autobus, którym jechałaś. Nie było ofiar, ale jest wielu rannych.
–Jak się pan dowiedział?
–Nie wróciłaś do domu, Alina zadzwoniła do Sawy, a Olga do mnie.
–Co z dziećmi? – Poderwałam głowę, ale Artur szybko mnie przytrzymał.
–Są u mnie. 
–Dziękuję.
–Nie ma za co, podoba im się, zdominowały już cały dom.
–Jaki mamy dzień? – Zmarszczyłam lekko brwi.
–Środę. Jesteś tu od wczorajszego popołudnia. – Nie mogłam w to uwierzyć. – Muszę ci coś powiedzieć. – To zabrzmiało jeszcze gorzej. – Od uderzenia pękła ci śledziona. Masz usuniętą.
–To nie wszystko, prawda?
–Nie. – Zmarszczył czoło i zwiesił głowę. – Usunięto ci również jajnik z jajowodem. Lekarze mówią, że będziesz miała problem z ponownym zajściem w ciążę – powiedział to na jednym wydechu, jakby mu bardzo zależało na mojej macicy, tym bardziej na dzieciach.
–Rozumiem – westchnęłam. – I tak nie planowałam mieć więcej dzieci, więc… – Skuliłam się lekko i zabrałam rękę, którą chciał pocałować. – Chcę być sama. – Wcale nie chciałam, ale też nie chciałam, by na mnie patrzył. Nie mogłam znieść tego litościwego spojrzenia. Pierwszy raz bez słowa uszanował moją decyzję i po pocałowaniu mnie w czoło, wyszedł z sali. Wstrząsał mną szloch, który próbowałam tłumić, a który i tak wyrwał się z mojego gardła. Nie wiem, co mnie tak wzruszyło, ale nie mogłam się uspokoić. W końcu udało mi się znaleźć dłonią pilot i wcisnęłam pierwszy guzik, jaki napotkałam palcem. Po kilku sekundach do sali wbiegła pielęgniarka. Podeszła bliżej i zanim zdążyłam się odezwać, wyjęła z przeszklonej szafki małą ampułkę.
–To panią wyciszy, ale nie otumani. – Uśmiechnęła się spokojnie i podała mi lek. Faktycznie szybko zaczął działać. Ból w głowie zaczął odpuszczać, a moje oddechy się uspokoiły. – I jak?
–Lepiej, dziękuję pani. – Przymknęłam zmęczone powieki. – Jak długo tu zostanę?
–To najlepiej omówić z lekarzem, ale na pewno kilka dni.
–Szybciej się nie da? – Kobieta w odpowiedzi pokręciła głową.
–Przeszła pani poważny zabieg, zbyt szybki powrót do funkcjonowania, może pogorszyć pani stan zdrowia.
–Dziękuję – szepnęłam bez życia i poprawiłam głowę na poduszce. Zasnęłam, a przez sen słyszałam, jak do sali wchodziły pielęgniarki, czy salowe, nie miałam pewności. Wiedziałam, że na pewno nie było u mnie Artura.
Dobrze się czułam, choć wciąż bardzo bolał mnie brzuch. Mogłam już się nieco poruszyć i nie musiałam leżeć plackiem. Nudziłam się, bo byłam w sali zupełnie sama. Kiedy usłyszałam dziecięce głosy na korytarzu, rozpromieniłam się. Moje maluchy wpadły jak burza, ale Artur nie pozwolił im podbiec. Złapał dzieci za rączki i spokojnie podprowadził do mojego łóżka. Rozpłakałam się na ich widok, a one na mój. Nie mogłam się ich naprzytulać i pozwoliłam im usiąść w moim łóżku. Nie nadążałam z tym, co mi opowiadały, Zrozumiałam tylko, że wujek ma super dom i duże psy, o tak, psy pamiętałam aż za dobrze.
–Dziękuję, że się pan… – Urwałam, kiedy szerzej otworzył oczy. – Że się nimi zająłeś.
–Żaden kłopot, to przyjemność. – Ze szczerym uśmiechem przyglądał się dzieciom.
–Jak wyjdę, to rozliczę się z tobą za ich utrzymanie. – Oparłam usta na skroni Basi.
–Jesteś niereformowalna. – Niespodziewanie podniósł moją dłoń do swoich ust. Zabrałam ją i czując rumieńce palące moje policzki, spojrzałam na dzieci.
–Przysługi to jedno, ale to nie twoje obowiązki, ja będę się lepiej czuła. – Zerknęłam na niego. – Oj, po prostu nie chcę zaciągać u ciebie kolejnych długów. – Sama się dziwiłam, jak łatwo przychodziło mi mówienie mu po imieniu. – Moje długi wobec ciebie źle się kończą.
–Umówmy się, że porozmawiamy o tym, jak wrócisz do domu.
–Jasne. – Patrzyłam na niego jak kiedyś, jakby nic się między nami nie zepsuło, jak wtedy nad morzem. Bez trosk i z prawdziwą tęsknotą. W jego oczach było teraz coś innego, coś poważnego, i to mnie przerażało, bałam się zapytać, bo nie chciałam słuchać o jego poukładanym  związku. Domyślałam się, ile ma problemów przez moje dzieci.
Szkoda mi było rozstawać się z maluchami, ale nie mogły siedzieć u mnie stale. Wyściskałam je, ile tylko mogłam i z żalem patrzyłam, jak same podają Arturowi ręce. Nie wyszli od razu, Artur zostawił dzieci przy drzwiach i wrócił do mnie. Od razu się do mnie pochylił i na kilka sekund złączył nasze usta. Byłam ponownie w piekle nieba jakie mi dawał. Tęskniłam za nim właśnie takim, zaskakującym i nieprzewidywalnym. Co z tego skoro nie był tak naprawdę mój, chociaż to ja nie była jego, nawet wtedy kiedy dawał mi coś innego do zrozumienia.
–Zadzwonię później – wyszeptał tak przyjemnie, że na rękach uniosły mi się wszystkie włoski. Pokiwałam szybko głową, bo nie byłam w stanie powiedzieć słowa i odprowadziłam go wzrokiem do drzwi. Kiedy tylko wyszli, zaczął drżeć mi podbródek. Po co on mi to wszystko robił? Po co pokazywał mi coś, czego nie było? Okryłam się kołdrą po sam czubek głowy i tak trwałam aż do wieczora.
Artur faktycznie zadzwonił. Była już prawie dwudziesta druga. Odebrałam natychmiast.
–Tak?
–Jak się czujesz? – Jego głos poprawiał mi nastrój i chyba zdrowie też.
–Lepiej. Jak dzieci?
–Śpią – szepnął. – Z psami.
–Co? – zawołałam trochę głośniej.
–Nie, no nie w łóżkach, chociaż chciały. Lord śpi przy łóżku Franka, a Lady przy Basi.
–Lord i Lady? – zaśmiałam się. – Para?
–Rodzeństwo – odpowiadał trochę chłodno.
–Nie zrobią im krzywdy? Nie znają ich.
–Krzywdy? Nawet ja mam problem, żeby podejść do łóżek, bo mi nie dają. Uwierz mi, dzieci mogłyby z nimi same przez miasto przejść i nikt by nie podszedł. Przyjęły je do stada i nie odpuszczą nikomu.
–Do stada – powtórzyłam szeptem sama do siebie. No tak, ja nie zapewniłam im ostatnio pewnego stada. Żyły na ruchomych piaskach, nie wiedząc kto jest kim i na jak długo. Mimo że oboje milczeliśmy, to rozmowa trwała. Słuchałam jego oddechów, a oczami wyobraźni widziałam jak sennie zamyka oczy. Chciałam go chociaż jeszcze raz tak zobaczyć. Patrzeć jak śpi, przyjrzeć mu się z naprawdę bliska, by móc zapamiętać każdy milimetr jego skóry, żeby widzieć jaśniutkie piegi pod oczami, których na co dzień nie widać. Chciałabym móc dotknąć ostatni raz jego policzka i poczuć to miłe drapanie zarostu, które sprawiało mi tyle przyjemności.
–Płaczesz? – odezwał się i pokiwałm głową. – Co się stało?
–Nic.
–Nie płacz, wszystko się poukłada, zobaczysz.
–Wiem – pisnęłam. – Chcę spać.
–Możesz się nie rozłączać? – Na to pytanie zmarszczyłam lekko brwi, ale nie odpowiedziałam. – Połóż telefon na poduszce, jak będe miał pewność, że śpisz, to sam się rozłączę.
Bez słowa spełniłam tę prośbę. Ułożyłam się wygodnie na poduszce i przez chwilę patrzyłam na rozświetlony ekran. W końcu zmęczona całym dniem i wrażeniami zamknęłam oczy.  
Rano od razu sprawdziłam jak długo Werner ze mną siedział. Głupio mi było, że spędził trzy godziny na słuchaniu mojego chrapania, zamiast zajmować się narzeczoną i zamierzałam mu o tym powiedzieć przy pierwszej okazji. Niestety okazji nie było, bo przed południem dostałam tylko wiadomość, że nie przyjdzie. Pokiwałam głową do ekranu, jakbym go w nim widziała i znów natrętne myśli nie dawały mi spokoju. Chciałam je odpędzić, ale były zdecydowanie silniejsze od mojej woli. Wyobrażałam sobie ich razem z Roksaną i moimi dziećmi. To by była piękna rodzina, Boże, co ja myślałam? Otworzyłam gwałtownie oczy i podskoczyłam na widok pielęgniarki przy łóżku.
–Nie chciałam pani obudzić. – Usprawiedliwiła się.
–Spałam?
–Tak i chyba coś się pani śniło, bo kręciła pani głową i coś mamrotała.
–Nie pamiętam – skłamałam. Pamiętałam, jak Basia wołała do Roksany mamo.
–Był tu pani znajomy.
–Który? – Poprawiłam się na łóżku.
–Ten sam co wczoraj. Nie budził pani, posiedział godzinę i poszedł. Zostawił karteczkę i czekoladki. – Uśmiechnęła się trochę zalotnie i podała mi opakowanie z kokardką, pod którą wysunięta była mała kartka. Z czytaniem poczekałam aż wyjdzie pielęgniarka, ale było tam jedno zdanie “Odpoczywaj i nie martw się o dzieci, jutro Cię odwiedzimy”. Mimowolnie się uśmiechnęłam i otworzyłam pudełko. To były bardzo drogie, wręcz luksusowe słodkości. Najpierw przez chwilę podziwiałam ich wygląd, a później wzięłam do ust jedną z nich. Czekolada powoli rozpływała się w moich ustach, a pyszne nugatowe nadzienie rozpieszczało moje kubki smakowe. Raj na ziemi. Niestety na zbyt wiele nie mogłam sobie pozwolić, bo miałam dietę, poza tym chciałam je sobie zostawić na później.
Artur bywał u mnie z dziećmi każdego dnia i w końcu po prawie tygodniowym pobycie, dostałam wypis do domu. Byłam szczęśliwa. Artur oczywiście nie chciał słyszeć, o powrocie taksówką i sam po mnie przyjechał. Miał też ze sobą moje ubrania i kosmetyki. Pewnie Alina mnie spakowała. Ubierałam się bardzo powoli, bo szwy jeszcze mocno mnie ograniczały, ale Artur mnie nie poganiał, a wręcz kazał mi wszystko robić powoli. Miałam wyrzuty, że zaniedbuje przeze mnie pracę i rodzinę, zwłaszcza rodzinę. Po wyjściu z łazienki, wziął ode mnie wszystkie rzeczy i podał mi ramię. Na zewnątrz wzięłam głęboki oddech suchego od upału powietrza.
–Czas do domu – odezwał się cicho Werner.
–Czas. – Podniosłam na niego wzrok. Uśmiechnął się do mnie, ale nie był to ten sam facet co jeszcze wczoraj, był zakłopotany, choć niepotrzebnie. Nie byłam dzieckiem i wiedziałam, czego się spodziewać. Ostrożnie posadził mnie w fotelu i sam przypiął mi pas. Nie odwiózł mnie do mojego mieszkania, chociaż bardzo chciałam. Zapewnił mnie, że będę mogła wrócić w każdej chwili, ale najpierw zaprosił mnie do siebie na obiad. Już sobie wyobrażałam obiad z jego narzeczoną i siostrzyczką. Ciekawe jak brzuch Roksany, bo na pogrzebie była płaska jak decha. Po wjechaniu na podjazd, od razu dostrzegłam swoje maluchy w ogrodzie. Przypomniał mi się kadr z jednego filmu o mafii, gdzie małe dzieci bawiły się pilnowane przez bandę psów. Tu wyglądało podobnie. Cztery wielkie potwory pilnowały dwójki dzieci, a kiedy tylko drzwi auta klapnęły, wszystkie stanęły w pozycji bojowej. Ja się bałam i nie zrobiłam kroku w ich stronę. Zrobił to Artur, ale one nie ruszyły się z miejsca. Dopiero kiedy je pogłaskał, dał mi znać, żebym podeszła. Dzieci podbiegły, a za nimi psy, świetnie. Objęłam moje maluchy, ale nie robiłam gwałtownych ruchów.
–Dziękujemy za pomoc – odezwałam się i nieznacznie odwróciłam w stronę domu. Czekałam na narzeczoną.
–Chodźcie. – Artur objął mnie ramieniem i poprowadził do wnętrza. Już w progu poczułam ładny zapach jedzenia połączony z zapachem tego domu. Był dokładnie taki, jak zapamiętałam. W salonie przywitała mnie chłodno siostra Artura, ale narzeczonej dalej nie było. Kiedy skrzypnęły drzwi za moimi plecami, nieznacznie się wyprostowałam.
–Nareszcie! – zawołała nieznana mi osoba i szybko się odwróciłam. To była starsza kobieta, od razu pomyślałam, że gosposia, o której mi kiedyś wspominał. Podeszła bliżej i bezceremonialnie mnie wycałowała. – Jest pani głodna? Za chwilę obiad, siadajcie. Boże, w końcu rodzina w komplecie i mam dla kogo gotować! – Nie rozumiem niczego, ale wydawała się być miła.
Artur wzrokiem wskazał mi salon, a z niego przeszliśmy do widnej jadalni. Nie wiedziałam jak się zachować, za to moje dzieci przybiegły z łazienki i od razu zajęły swoje miejsca, miały nawet specjalnie podwyższone krzesła. Ja usiadłam przy nich, na krześle, które odsunął mi Artur. Klaudia usiadła pod drugiej stronie stołu, ale nie bezpośrednio naprzeciwko mnie. Zostawiła dwa miejsca, domyśliłam się, że dla Wernerów. Każde skrzypnięcie czy ruch, podrywał mnie na krześle z obawy przed spotkaniem Roksany. Czułam się jak na widelcu i miałam już ochotę na powrót do domu. Obiad był pyszny, pani Janina była tak miła, że przygotowała cały posiłek dostosowany do mojej obecnej diety. Byłam jej za to wdzięczna. Po jedzeniu zaproponowała nam kawę, ale ja odmówiłam. Chciałam wyjść i nie zawracać im głowy. Niepostrzeżenie Klaudia zabrała dzieci, a ja zostałam przy stole tylko z Arturem. Bałam się i to było dziwne.
–Nie powinnaś mieszkać sama – rzucił od niechcenia.
–Dam sobie radę, nie mogę cię przecież angażować.
–Nie angażujesz.
–Artur, w czym jest kłopot? – Pochyliłam się w jego stronę.
–Nie wyszła nam ta znajomość, co?
–No nie wyszła. To było do przewidzenia.
–Dla mnie nie. Widzisz, ja ciągle myślałem, że będziemy się dobrze bawić już zawsze.
–Przecież się bawisz. – Ta rozmowa była bez sensu podobnie jak nasza znajomość.
–No nie bardzo. Posłuchaj… – Urwał i oparł łokcie o stół. Nie patrzył na mnie. – Może zaczniemy od nowa? Co prawda może nie od choroby Franka, ale tak w ogóle.
–Po co? – Kolejny raz pytałam o to samo. Chciałam choć raz usłyszeć z jego ust prawdę, jaka by nie była, ale on się tylko motał. – Artur, jesteśmy z dwóch odległych światów. W twoich oczach zawsze będę gorsza, ja wiem… – uniosłam dłoń, bo widziałam, że chce się odezwać – powiesz mi, że to nieprawda, ale spójrz sam. Ty jesteś bogaty, wykształcony, na wysokim stanowisku, ja mogę co najwyżej u ciebie pracować. Nie dorównam ci i nawet jeśli teraz myślisz inaczej, to to kiedyś minie, zobaczysz we mnie inną osobę, zwyczajną, pospolitą i przede wszystkim nie taką, na jaką zasługujesz. – Nie hamowałam słów, nie hamowałam łez. – Świat jest podły. Masz siostrę, masz narzeczoną, przyjaciół, znajomych – znów chciał się odezwać, ale nie dałam mu na to szansy – co oni powiedzą, jak dowiedzą się, że przyjaźnisz się ze sprzątaczką? Co na to twoja kobieta?
–Rozstałem się z Roksaną.
–Już raz to zrobiłeś i wróciliście do siebie szybciej niż planowałeś, bo ona jest dla ciebie, będziecie mieli dziecko!
–Nieprawda. – Patrzył mi poważnie w oczy. – Skąd w ogóle ten pomysł?
–Nieważne. Ważne, że ktoś kiedyś zajmie honorowe miejsce przy tym stole, komuś wyznasz miłość i ktoś wyzna ją tobie, dla mnie tu po prostu nie ma miejsca, nigdy go nie było i nie będzie! – Płakałam coraz głośniej, a on do cholery nawet nie zareagował, po prostu na mnie patrzył. – Życie się toczy, Artur. – Otarłam łzy i szeroko się uśmiechnęłam. – Z nami jako znajomymi czy jako wspomnieniami, to i tak idzie naprzód. Nie ogląda się za siebie, nie lituje się nad nikim.
–Skąd ten pesymizm?
–Skąd ma być optymizm?
–Zależy mi na tobie ciągle tak samo.
–Na mnie jako kim? – zapytałam wprost i takiej samej odpowiedzi oczekiwałam. – No powiedz, kim dla ciebie jestem? Nikim, nie? Dla mnie to za trudne. Nie chcę stać obok, kiedy ty będziesz żył z inną. – Co chwilę ocierałam łzy z policzków. Wierzyłam, że dadzą mu do myślenia, ale wciąż je ignorował. – Nie chcę mówić, że cieszy mnie twoje szczęście, ale tak, chcę, żebyś był szczęśliwy
Jego wzrok z chwili na chwilę stawał się bardziej poważny. Czuł coś ważnego, ale na złość mi nie chciał tego powiedzieć. Nie czekałam na niego, wydawało mi się, że gdyby zależało mu chociaż trochę, to już by powiedział. Pokiwałam głową, dając mu znać, że rozumiem jego wahanie i obawy. Mógł je mieć i nie miałam mu tego za złe. Wstałam od stołu i bez pożegnania wyszłam z domu. Dzieci rysowały kredą na kostce podjazdu. Zobaczyły mnie z daleka i podbiegły razem z idącą za nimi Klaudią. Dziewczyna przyglądała mi się uważnie i wyraźnie zła przeniosła wzrok na idącego w naszą stronę Artura.
–Bardzo dziękuję za gościnę. – Stanęłam tak, żeby nie patrzeć mu w oczy i wyciągnęłam ręce do dzieci. One były równie zawiedzione.
–Zaraz! – odezwała się Klaudia. – Chyba nie zamierzasz tak po prostu wziąć dzieci i sobie pójść?
–Mam jeszcze zatańczyć?
–Ja nie mówię o tym, co ty powinnaś zrobić, tylko on! – Wskazała dłonią brata. – Co ty odwalasz, człowieku? Mało ci?
–Wyjaśniliśmy sobie wszystko i…
–Gówno żeście sobie wyjaśnili – wtrąciła się. – Tak nie wyglądają ludzie, którzy sobie wszystko wyjaśnili. Tak wyglądają ci, którzy mają do siebie więcej żalu niż mieli. – Zrobiła krok w naszą stronę. – Ona ma obawy i to rozumiem, bo są słuszne, ale ty?
–Nie twoja sprawa.
–Moja! – krzyknęła. – Ja tam jej fanką nie jestem, ale nie pozwolę, żebyś przez taką pierdołę niszczył sobie życie! Co ty robisz, brat? Czego się boisz?
–Nie boję! – stanął nad nią, jakby miał ją uderzyć.
–To przyznaj wreszcie, że ją kochasz! – Wspięła się na palce i nie przestając patrzeć na Artura, wskazała mnie palcem.
–Tak! – Nie spodziewałam się tej odpowiedzi. Patrzyłam raz na niego, raz na nią i zrobiłam niepewny krok tył. – Nie chcę jej kochać, rozumiesz to? Niczego tak bardzo nie chcę jak tej miłości, bo właśnie tego jednego uczucia cholernie się boję! – Dopiero po tych słowach się do mnie odwrócił. W tej samej chwili po moich policzkach spłynęły dwie łzy. – Nigdy nikogo nie kochałem. – Stanął naprzeciwko mnie. – Nie wierzyłem, że można kochać kogoś poza sobą. A potem spotkałem ciebie. Wszystko we mnie zmieniłaś. Nikt nigdy nie potrafił wpłynąć na moje zachowanie i decyzje, a ty to robiłaś, nawet o tym nie wiedząc.
–Przepraszam – szepnęłam przestraszona.
–Przepraszasz? Chciałem o tobie zapomnieć, a ty… Ty byłaś zawsze obok mnie, w myślach, we wspomnieniach, kurwa, zapach czekolady kojarzy mi się z tobą! – Zrobił kolejny krok i odruchowo się odsunęłam.
–Nie chciałam. – Nie przestawałam płakać.
–Ja też nie. – Zwiesił głowę i nieznacznie trącił palcami moją dłoń. Od razu poczułam przyjemne ciepło wypełniające moje ciało i duszę. – Nie chciałem ciebie, a później zrozumiałem, że nie chcę nikogo poza tobą.
–Nie – szepnęłam, łykając łzy. – To się nie uda. To się nigdy nie udaje! – Powoli się wycofywałam.
–Uda, powiedz tylko, że chcesz! – Przytrzymał mnie przy sobie na siłę.
–Kocham cię – wyznałam w końcu to, co leżało mi od dawna na sercu. – Bardzo cię kocham. Od początku, odkąd cię znam i odkąd mówiłam, że nie chcę cię znać, ale to niemożliwe. Nie dam ci niczego, nie będziesz ze mnie nigdy zadowolony, a ja będę sobie tylko wyrzucać, że tracisz na mnie czas. Pozwól mi odejść, sprzedam wszystko, co mam, do ostatniej ścierki i ostatniej zabawki dzieci, i wyjadę na zawsze, proszę…
Patrząc mi cały czas w oczy, zbliżył się tak, że oparliśmy się o siebie. Nie zwracał uwagi na mój lęk, po prostu wsunął palce w moje włosy i lekko mnie do siebie przyciągnął . Poddałam mu się kolejny raz, tylko tym razem czułam go inaczej. Czułam go w sercu, czułam go każdym napiętym nerwem. Odsunął się od moich warg, ale nie wypuścił z rąk, czekałam na cokolwiek.
–Jesteś kobietą mojego życia. To ty zajmiesz honorowe miejsce przy naszym stole i nikt nigdy nie zajmie twojego miejsca. Nie pozwolę ci odejść, nie pozwolę ci się bać i zadbam o wszystko, żebyś czuła się przy mnie dobrze.
–Werner, nie lej wody! – zawołała Klaudia. Artur w nerwach przewrócił oczami, ale zanim się odezwał, odwrócił się do siostry. – Wszyscy czekamy! – Wskazała dłonią dzieci i panią Janinę.
–Trudno tak wprost – szepnął już do mnie. – Nie sądziłem, że aż tak.
–No właśnie. – Szczypanie w moim nosie się nasiliło.
–Agata? – Oparł o siebie nasze czoła.
–Hmm? – mruknęłam, kiedy mną zakołysał, czułam jakbyśmy tańczyli.
–Jak głupio by to nie zabrzmiało w moim wykonaniu, to kocham cię. – Mocniej zacisnął na mnie ręce. Nie umiałam zareagować, a przecież czekałam na te słowa tyle czasu. Zarzuciłam mu ręce na kark i z całej siły się do niego przytuliłam. Reszta towarzystwa chyba domyśliła się, co zaszło, bo przez chwilę bili nam brawo, a później wszyscy gdzieś zniknęli. Staliśmy sami na środku podjazdu i zwyczajnie na siebie patrzyliśmy. Nie widziałam w nim przyszłości i miałam same czarne myśli, że nigdy mu nie dorównam, a jednak bardzo chciałam, żeby zawsze tak na mnie patrzył. Kiedy znów mnie przytulił, cicho syknęłam. – Boli?
–Boli, ale nie przestawaj. – Wcisnęłam się w niego jeszcze bardziej i nie zważałam na cierpienie.
–Przepraszam, że tyle to trwało – mówił z ustami przyciśniętymi do mojej skroni.
–Nie szkodzi – szeptałam kołysana jego oddechami. – Ważne, co teraz.
–Teraz będzie już tylko lepiej. Zamieszkacie tutaj i …
–Co? – zawołałam zaskoczona tą decyzją.
–To chyba nic dziwnego.
–Znów podejmujesz decyzje za mnie? – oburzyłam się.
–Nie podejmuję, ale jak to sobie wyobrażasz? – Wypuścił mnie z rąk, gdy zaczęłam się szarpać.
–Normalnie. Ja mam gdzie mieszkać!
–Już nie, wypowiedziałem umowę właścicielowi. – Wzruszył obojętnie ramionami i próbował mnie do siebie przyciągnąć. Nie pozwoliłam mu.
–O nie! Nie będziesz mnie znowu… – Nie dał mi dokończyć. Całował mnie jak jeszcze nigdy, z pasją, miłością i nienawiścią. Namiętnie i gorąco, jakby to miał być nasz ostatni pocałunek w życiu. – Zamknij się – wydyszał między pieszczotami. – Żartuję, nie zrobiłem tego, ale jeśli nie zamieszkacie tutaj z własnej woli, to to zrobię i koniec.
–To nie fair.
–Zgadza się. – Wtulił twarz w moją szyję i subtelnie ją całował. – Dokładnie jak to, że robisz ze mną, co chcesz. Ja robię na złość tobie, potem ty mi, czyli sprawiedliwie.
–Ciekawa perspektywa na resztę życia. – Udawałam niezadowolenie, a tak naprawdę to byłam szczęśliwa pierwszy raz w życiu.
Strach mieszał się z euforią, marzenia z niepewnością. Każda moja myśl rozbijała się o ścianę złożoną z obaw i lęków, ale dopiero w ramionach Artura poczułam, że potrafię stawić im czoła i pokonać. Z nim mogło mi się udać. Nadal uważałam, że dzieli nas zbyt wielka przepaść, ale nie chciałam rezygnować z szansy jej zasypania. Może ciocia miała rację, że miłość pokona wszystko. Chciałam w to wierzyć, tak na złość wszystkiemu.

KONIEC 

Sobie na złość [ZAKOŃCZONA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz