Rozdział 23

280 40 6
                                    

Agata

Tydzień minął mi spokojnie. Zbyt spokojnie i paradoksalnie to był problem. Alina okazała się być świetną opiekunką i dzieci za nią przepadały, w pracy nie było żadnych spięć, a i sama szefowa jakby odpuściła i nie czepiała się mnie bardziej niż innych. Ciocia była coraz słabsza, ale dzielnie się trzymała i w chwilach zwątpienia to ona mnie podtrzymywała na duchu. Coś musiało spaść nagle.
Po zakończeniu pracy, weszłam do szatni, a zaraz za mną Ania. Dziewczyna rozpuściła długie jasne włosy i z przyjemnością patrzyłam jak nimi porusza, ja zawsze miałam dość krótkie i ciemne.
–A słyszałaś, że Werner…
–Anka! – zawołałam ze szczerym śmiechem.
–No co? Tak tylko pytam. – Wzruszyła ramionami i poprawiła makijaż.
–No co znowu Werner? – spytałam tylko dlatego, że widziałam jak ją nosi. Mimo upływającego czasu każde wspomnienie tego faceta bardzo mnie bolało.
–Plotka głosi, że wrócili do siebie z Roksaną. – Patrzyła na mnie w lustrze, jakby czekała na moją opinię.
–Tak czasem bywa. Ja jej tam nie znam, ale on jest dorosły, może robić co chce. – Udawałam obojętność, ale słabo mi to wychodziło. Anka oparła się biodrem o blat i przeniosła wzrok bezpośrednio na mnie. Opuściłam głowę i czekałam aż mnie zostawi.
–On może i dorosły, ale odpowiedzialny za grosz.
–Bo?
–Bo inaczej nie zawracałby ci głowy. – Spojrzałam na nią i ze wstydem pokręciłam głową. – Cham. Co ty myślisz, że nie widziałam jak na siebie patrzycie?
–Chyba jak ja na niego, skoro on miał to w dupie.
–Może nie miał. – Podeszła do mnie i oparła dłoń na moim ramieniu.
–Co za różnica? Lekko to wszystko potraktował. Nie spodziewałam się, ale nie mogę mieć pretensji, przecież niczego mi nie obiecywał.
–Chcesz pogadać?
–Nie. Przede wszystkim nie chcę do tego wracać. Niech on żyje swoim życiem, ja będę żyła swoim. Nie będziemy wchodzić sobie  drogę.
–Szkoda.
–Żartujesz? – zaśmiałam się. – Wcale nie szkoda. Cieszę się, że tylko tak się skończyło.
–No! – zawołała, że aż się echo rozniosło. – Mogłaś w ciążę zajść i mądry pan Werner, stałby rozkraczony między wami, to zdaje się umie najlepiej. – W odpowiedzi się uśmiechnęłam, ale przez myśl przeszło mi coś zupełnie innego. Zaczęłam liczyć dni i tygodnie, a moje zamyślenie zauważyła Ania. Podeszła bliżej i spojrzała mi w oczy. – Nie gadaj!
–Muszę iść – odpowiedziałam cicho i zaczęłam zbierać swoje rzeczy.
–Ty! – Zatrzymała mnie tuż przed drzwiami. – Ale to byłby hit dla brukowców. No i ślicznej Roksi szwy za uszami by puściły z nerwów.
–Nawet tak nie mów. – Byłam śmiertelnie poważna. Cmoknęłam koleżankę w policzek i wybiegłam. Z duszą na ramieniu weszłam do pierwszej napotkanej apteki i kupiłam dwa testy ciążowe. Zanim do domu, pojechałam do cioci. Na korytarzu minęłam Karola i rzuciłam mu chłodne cześć, co pewnie zwróciło jego uwagę. Chciał mnie zatrzymać, ale nie zwracałam na niego uwagi i otworzyłam drzwi do sali. Ciocia nie przypominała już siebie. Była wychudzona i szaro ziemista na twarzy. Nadchodził koniec i byłam tego świadoma. Patrząc jak bardzo się męczy życzyłam jej tylko ulgi. Niestety ulga szła w parze ze śmiercią, a tego bardzo nie chciałam. Usiadłam przy jej łóżku i dotknęłam szorstkiej dłoni.
–O jesteś. – Wychrypiała ciężko. – Jak się trzymasz?
–Ja? To ty jesteś chora.
–Ty też nie za zdrowa. Coś cię gnębi?
–Nic nowego. – Próbowałam się uśmiechać. – Potrzebujesz czegoś? Kupić coś?
–Potrzebuję już zasnąć. – Pokręciła bezsilnie głową. – Ale to już niedługo. – Przez chwilę milczałyśmy, po czym ciocia się do mnie uśmiechnęła. – Pogodziłaś się z tym.
–Dlaczego?
–Bo pierwszy raz nie powiedziałaś, że to minie i że niedługo wrócę do domu. – Chciałam się odezwać, ale uniosła lekko dłoń, co w jej przypadku było ogromnym wysiłkiem. – Córcia, ja wiem, że nie wrócę. Cieszę się, że te ostatnie chwile spędzam z tobą. – Poprawiła się na poduszce i po kilku minutach zasnęła. Nie wyszłam od razu. Posiedziałam z nią jeszcze godzinę, mimo że cały czas spała. Dopiero kiedy lekarz stanął w drzwiach, pocałowałam jej czoło i wyszłam na korytarz. Zaraz za drzwiami objął mnie Karol. Dziś szczególnie tego nie chciałam. Bez słowa się odsunęłam i zwiesiłam głowę.
–Chciałem z tobą porozmawiać – odezwał się ponuro.
–Słucham.
–Nie tu, chodźmy do gabinetu. – Ręką wskazał mi pusty korytarz.
–Ale… – W tym momencie spojrzał na mnie tak, że zrezygnowałam z dyskusji i posłusznie poszłam przodem. Kiedy Karol usiadł za biurkiem, poznałam, że to rozmowa lekarza z rodziną pacjentki. Usiadłam i cierpliwie czekałam co mi powie.
–Nie mam dla ciebie dobrych wiadomości. Wyczerpaliśmy wszystkie możliwości. Nie pozostało nam nic innego, jak uśmierzać ból i czekać.
–Na cud? – spytałam ironicznie.
–Cudu nie będzie. – Oparł łokcie o blat i pochylił się w moją stronę. Jego niebieskie oczy nie były dziś tak wesołe jak jeszcze wczoraj. Dziś był przygnębiony bardziej chyba ode mnie. – Nie mogę tego przed tobą ukrywać. To już kwestia godzin, być może dni.
Nerwowo pokiwałam głową i wstałam. Karol zaraz za mną i zanim wyszłam, złapał mnie za rękę. Nie miałam odwagi patrzeć mu w oczy, wiedziałam, że jak tylko na niego spojrzę to puszczą mi nerwy. Niestety on sam podciągnął w górę moją twarz. Jak tylko nasze spojrzenia się spotkały, wybuchłam. Karol przycisnął mnie do siebie i lekko zakołysał. Nie radziłam sobie z emocjami i musiałam to w końcu z siebie wyrzucić. Z bezradności zaczęłam krzyczeć i bić go pięściami w klatkę piersiową, ale nawet nie drgnął. Przyjmował moje ciosy i coraz mocniej mnie do siebie przytulał.
–Cicho – szepnął i oparł usta o moją głowę. – Wiem, że moje słowa niewiele znaczą i niczego nie zmienią, ale musisz być teraz silna.
–Wiem – zaszlochałam i objęłam jego plecy. – Ale tak strasznie żałuję.
–Domyślam się. – Powoli przeciągnął dłonią po moich plecach i wsunął palce we włosy. Przyjemny dreszcz przebiegł po moim ciele i z przerażeniem podniosłam wzrok. Karol patrzył mi w oczy, a po chwili odrobinę się do mnie nachylił. Odsunęłam się, nie pozwalając na bliższy kontakt i cofnęłam się do drzwi.
–Pójdę, przepraszam. – Wybiegłam na korytarz i zapłakana poszłam w stronę windy. W pośpiechu i przede wszystkim nie patrząc przed siebie wyjęłam z torby chusteczki. Wychodząc zza rogu wpadłam na kogoś i upuściłam torebkę. Od razu podniosłam wzrok i zamarłam na widok Wernera. Domyślałam się, do kogo przyszedł. Dopiero gdy on spojrzał pod nogi, zwróciłam uwagę na leżącą na podłodze torebkę, a raczej na to, co z niej wypadło. Schyliłam się, ale Werner zdążył podnieść jeden z testów.
–Co pan tu robi? – wybuchłam i zabrałam mu opakowanie, od razu wciskając je w kieszeń.
–Przyszedłem odwiedzić twoja ciocię. – Spojrzał w dół i ponownie w moje oczy. – Chcesz mi coś powiedzieć?
–Nie. Do widzenia, ciocia śpi teraz, proszę jej nie męczyć.
–Agata! – warknął i złapał mnie za przedramię. – Jesteś w ciąży?
–Nie pana sprawa. – Wyrwałam się i uciekłam na schody. Nie chciałam z nim rozmawiać. Wsiadłam do pierwszej napotkanej taksówki i nie przestając płakać, dotarłam w końcu do domu. Alina na mój widok pokręciła tylko głową, ale nie pytała o nic. To w niej lubiłam.
Po podwieczorku pozwoliłam dzieciom obejrzeć bajki, a sama poszłam do łazienki. Drążycymi z nerwów dłońmi rozpakowałam wszystko i położyłam na pralce. Wcale nie chciało mi się sikać, ale tę odrobinę dałam radę z siebie wycisnąć. Patrzyłam jak na płytkach pojawiają się pierwsze kreski i zamknęłam oczy. Bałam się je otworzyć, chociaż wiedziałam, że i tak będę musiała to zrobić. Kilkukrotnie odliczałam ostatnie dziesięć sekund i za każdym razem bałam się jeszcze bardziej. Kiedy ktoś uderzył w drzwi mieszkania, podskoczyłam i automatycznie spojrzałam na testy. W jednej chwili spłynęły ze mnie wszystkie emocje i z szerokim uśmiechem poszłam otworzyć. Za drzwiami stał wkurzony Werner. Chciałam zamknąć drzwi, ale szybko odparł je dłonią i bez zaproszenia wszedł do domu. Dzieci przybiegły do niego i zanim zdążyłam je zatrzymać, wziął oboje na ręce, zupełnie jak kiedyś. Uśmiechnęłam się nieznacznie, ale kiedy odstawił maluchy, od razu spoważniałam.
–Czego pan chce? – Odsunęłam się od jego wyciągniętej ręki.
–Nie uważasz, że mamy o czym rozmawiać?
–Nie.
–Kupiłaś test ciążowy, myślałem…
–Niech pan nie myśli.
–Agata, powiedz mi!
–Nie jestem w ciąży. – Otworzyłam drzwi łazienki i wzięłam oba testy. Od razu mu je podałam i nie czekałam co powie. – Nie urodzę panu dzieci, może być pan spokojny. Ktoś inny zrobi to lepiej, prawda?
–Możemy porozmawiać?
–Jest pan przekonany, że ja chcę o tym rozmawiać? Jako kto?
–No właśnie o tym.
Wskazałam mu ręką kuchnię i oboje usiedliśmy przy stole. Nie miałam zamiaru odzywać się pierwsza, lecz Werner też nie wyglądał na chętnego do rozmowy. Pokazowo zerknęłam na zegarek i dopiero wtedy oparł łokcie o blat i spojrzał mi w oczy.
–Byłaś i jesteś dla mnie ważna.
–Bzdura.
–To wszystko poszło w złym kierunku. Miałaś rację, że nie powinniśmy się spotykać. Przyznaję, że to moja wina. Widzisz, ja zupełnie inaczej podchodzę do życia niż ty.
–No tak – westchnęłam. – Pan się bawi, luksusowe konbiety, drogie samochody, wystawne kolacje… Ja nie pasuję, nie?
–Nie nie pasujesz, tylko… Ty się emocjonalnie angażujesz we wszystko, co cię dotyczy. Ja mniej.
–Czy ja nie mówiłam tego już dawno? – Zmarszczyłam brwi. – Wtedy pan tego nie słyszał, czy nie rozumiał? Niech pan powie wprost, że od początku byłam tylko dla żartu, dla zabicia czasu i spróbowania swoich sił poza własną areną.
–Nie do końca.
–No tak, bo w międzyczasie spotykał się pan z innymi. Tylko nadal nie wiem, po co ja panu byłam potrzebna. – Sama nie wiedziałam, skąd we mnie tyle odwagi, to chyba była bezradność. – Niech pan wyjdzie. Niech mnie pan zostawi i nigdy więcej tu nie przychodzi, to ponad moje siły.
–Agata, daj mi powiedzieć!
–Powiedział pan już wszystko.
–Nie moja wina, że nie czuję tego jak ty, do cholery!
–Pewnie moja! To ja latałam za panem, ja wtrącałam się panu w życie, ja wpychałam się do pana na obiady i zapraszałam na wino, ja pana wzięłam na weekend nad morze i ja obdarowywałam pana prezentami, których pan nie chciał! – Płakałam coraz głośniej. – Uwiodłam pana, tak! Zrobiłam to specjalnie, liczyłam, że szybko zajdę w ciążę i będzie pan musiał się ze mną ożenić, a specjalnie zgrywałam niewinną cnotke, żeby wzbudzić pana zainteresowanie. Od początku wszystko zaplanowałam! – Chyba mi uwierzył. Bez słowa wstał z krzesła i przez chwilę tylko na mnie patrzył. Jak ja za nim tęskniłam. Pragnęłam tylko jednego, żeby znów wziął mnie w ramiona i długo nie wypuszczał. Zbliżył się do mnie i mimo całej nienawiści, czekałam na niego. Nie pozwoliłam sobie na wzruszenie. Powstrzymywałam łzy tak długo, jak mogłam. Niestety kiedy tylko mnie dotknął, jedna z nich spłynęła mi po policzku. – Niech pan przyzna, że nie miał pan wobec mnie żadnych planów. Że to nic nie znaczyło i znaczyć nigdy nie będzie. Chcę to usłyszeć.
–Przepraszam cię.
–Nie musi pan. – Głos mi się łamał. – To ja byłam głupia, bo wyobrażałam sobie Bóg wie co, wiedząc, że jest pan zimnym sukinsynem. Podobało się panu? Podbudował pan swoje ego moim kosztem?
–Twoim kosztem? A jakie ty poniosłaś koszty?
–No tak. – Nie przestawałam na niego patrzeć. – Uczuć nie da się wycenić w euro.
–Jak mam cię przeprosić?
–Nijak. – Odruchowo poprawiłam mu brzeg kołnierzyka i przeciągnęłam delikatnie dłonią po napiętej piersi. – Po prostu niech pan nigdy więcej nie staje na mojej drodze. Niech mi pan pozwoli ułożyć sobie życie, z panem za plecami nigdy nie będę szczęśliwa. – Jego wyraz twarzy nagle się zmienił. Chyba dotarło, że nie żartuję i że naprawdę nie chcę go więcej widzieć. – Mimo wszystko jestem wdzięczna losowi, że pana bliżej poznałam, przynajmniej wiem, że potrafi pan być człowiekiem.
–Nigdy sobie tego wszystkiego nie wybaczę.
–Czego? Było tak jak pan chciał. Wie pan… – cofnęłam się i zaplotłam ręce na piersiach. – Ja naprawdę chwilami wierzyłam, że to się uda, i to nie wtedy, gdy wszystko dobrze szło. Właśnie wtedy gdy wszystko się waliło. Wtedy wierzyłam, że jeśli to przetrwamy, to nic nas nie złamie. Myliłam się. I to ja powinnam pana przeprosić, że byłam za mało stanowcza, że ulegałam panu, zamiast zamknąć przed panem nie tylko drzwi mieszkania, ale przede wszystkim serca. Nie wyszło. – Podałam mu dłoń, którą po namyśle chwycił. – Dziękuję, panie Werner. – Na moje słowa szeroko się uśmiechnął, a ja pierwszy raz poczułam, że dobrze robię.
–Do zobaczenia, pani Lewicka, mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.
–Ja mam nadzieję, że szybko o sobie zapomnimy.
–W to nie wierzę. – Podniósł moją dłoń do ust i długo całował. – To miasto jest mniejsze niż ci się zdaje.
–O ile będę w nim jeszcze mieszkać – rzuciłam bez zastanowienia. Werner przytrzymał mocniej moją dłoń, przez co nie było szans, bym mogła ją zabrać.
–Co chcesz powiedzieć?
–Nic.
–Wyjeżdżasz? – prawie krzyknął. Szybko obejrzałam się w stronę przedpokoju i w końcu zabrałam rękę. – Mi na złość, tak?
–A jeśli tak, to co?
–Czemu nie powiedziałaś? – Nie zwracał uwagi na to, że się odsunęłam i zacisnął palce na moim przedramieniu. Nie możesz tak po prostu wyjechać!
–Bo co?! – krzyczałam w nerwach. – No co?! Zabronisz mi? Daj mi żyć! Chcę życ bez ciebie! – Wspięłam się na palce, jakbym chciała zrównać nasze twarze. Niespodziewanie chwycił mnie za tył głowy i przyciągnął do siebie. Broniłam się tylko przez chwilę. Pragnęłam go całą sobą i nie umiałam tego ukryć. W ciągu sekundy moje ręce oplotły jego głowę i poczułam jak mnie unosi. Całowałam go wbrew sobie samej, ale nie żałowałam. Kiedy oparł mnie o stół, sama na nim usiadłam i pociągnęłam Artura na siebie. Jego dłonie bardzo szybko znalazły się pod moją bluzką. Gładził i ściskał moje plecy, powoli przesuwając się w stronę zapięcia stanika. Może i głupio robiłam, ale nie potrafiłam zrezygnować. Oderwałam się od jego ust i oparłam twarz o szyję. Pachniała obłędnie. Spragniona jego ciała wsunęłam palce w jego ciemne włosy, a drugą dłoń wcisnęłam pod kołnierzyk koszuli. Szybko na to zareagował. Rozpiął mi stanik i schował w dłoniach mój biust. Wyprężyłam ciało od przyjemnego dreszczu i mocniej rozchyliłam nogi.
–Mamo?
Na głos Basi oboje od siebie odskoczyliśmy. Błyskawicznie poprawiłam bluzkę i zawstydzona otarłam usta. Uśmiechnięta spojrzałam na Wernera, ale on nie wyglądał na zadowolonego.
–Serio, nawet chwili nie mogą wytrzymać same, do cholery? – krzyknął i niemalże natychmiast uniósł dłonie. Podniosłam na niego zaskoczony wzrok i zrozumiałem z tych słów bardzo wiele. – Nie no, przepraszam, po prostu… – urwał i obejrzał się na wciąż stojącą w progu Basię. Kiedy przed nią kucnął, lekko się odsunęła. – Mam coś dla was, zaraz przyniosę z samochodu.
–Obejdzie się – odezwałam się.
–Agata, to nie tak, przecież ja je uwielbiam.
–Pod warunkiem, że siedzą cicho i nie przeszkadzają, nie? Niech pan sobie lalkę kupi. Do widzenia.
–Przesadzasz.
–Być może, ale nie pozwolę tak traktować moich dzieci. – Złapałam córkę za rękę. – Do widzenia! – Wskazałam mu drzwi. Zatrzymał się przede mną i z pretensją spojrzał mi w oczy. Kochałam go, ale nie miałam zamiaru go zatrzymywać. To jedno zdanie zmieniło wszystko. –Chwileczkę! – zawołałam, kiedy był już przy drzwiach i natychmiast się do mnie odwrócił. Chyba spodziewał się czułego pożegnania, ale miałam dla niego tylko krótką informację. – Proszę więcej nie przychodzić do cioci. Poinformuję personel, że nie życzę sobie pańskich odwiedzin.
–Pozwól, że przypomnę, ale to nie ty leżysz w szpitalu i twoje zdanie mało się liczy.
–No tak. – Zaśmiałam się. – Zapomniałam, że panu się nie odmawia. Ale jeszcze zobaczymy, kto komu zrobi na złość.
–Uważaj! – Wskazał mnie palcem.
–Szkoda że mnie pan nie ostrzegł, zanim rozłożyłam nogi. – Był moją odpowiedzią równie zaskoczony jak ja sama, ale nie prostowałam niczego. Po prostu na niego patrzyłam. Nie byłam do końca pewna czy wyglądałam tak, jak chciałam, groźnie i niedostępnie, ale Werner po chwili opuścił wzrok oraz moje mieszkanie.
Zaraz po jego wyjściu pobiegłam do telefonu i wybrałam numer Karola. Nie odbierał, ale to nic dziwnego, w końcu był w pracy. Rzuciłam telefon na stół i oparłam o niego dłonie. Stałam ze zwieszoną głową na tyle długo, że dzieci się mna zainteresowały. Przed nimi musiałam udawać zadowoloną z siebie i z czułym uśmiechem poprawiłam włosy.
–Chcecie coś? – Niespokojnie patrzyłam raz na jedno, raz na drugie.
–Całowałaś się z wujkiem. – Basia zrobiła duże oczy, a jej policzki słodko się zaróżowiły.
–Kochanie… – Kucnęłam przed nią. – Mama też czasem robi głupie rzeczy. Poza tym to nie jest wasz wujek.
–Mówił, że coś dla nas ma. –  Basia obejrzała się na stojącego o krok od nas Franka.
–To nic ważnego, skarbie. – Dotknęłam jej policzka. – Obiecuję, że zabiorę was do sklepu i sami wybierzecie sobie coś fajnego, dobrze? – Nie otrzymałam odpowiedzi, bo zadzwonił mój telefon. Zerwałam się i dopadłam do niego jak do ostatniej deski ratunku.
–Karol? – zapytałam, choć wiedziałam kto dzwonił. – Mam ogromną prośbę.
–Jak zawsze.
–A. Sorry.
–Spokojnie, taki żart autoironiczny – westchnął ciężko. – No co tam?
–Czy jest możliwość wydania zakazu odwiedzin cioci?
–W sensie?
–No żeby nie mógł jej odwiedzać nikt poza mną?
–Coś się stało?
–Nie. – Udawałam zadowoloną.
–Nie kłam, przecież słyszę.
–Po prostu jest ktoś, kogo…
–Ja się oczywiście nie wtrącam, bo to nie moje sprawy, ale ona jest u schyłku życia. – Na jego słowa zamknęłam oczy. – Naprawdę teraz chcesz jej ograniczać dostęp do ludzi. Kiedy to może być dla niej ostatnia szansa na powiedzenie tego, czego do tej pory nie powiedziała i odwrotnie.
–Nie rozumiesz.
–Oczywiście, że nie, ale ty zrozum, że teraz nie liczy się twoje ego. Owszem, jeśli pani Danusia wyrazi taką prośbę, to oczywiście ją spełnię, ale ty nie rozgrywaj swoich prywatnych bitew na jej  polu.
Zrobiło mi się tak strasznie głupio i wstyd, że nie odpowiedziałam. Powstrzymując płacz, zacisnąłem dłoń na ustach i się rozłączyłam. Boże, jak nisko upadłam. Dokopanie Wernerowi przez chwilę było dla mnie ważniejsze niż najbliższa rodzina. Co się ze mną stało? Zagubiłam się w tym wszystkim i musiałam się teraz wyplątać.
Zrobiłam sobie kawy, a dzieciom nalałam do kubków kakao. Je też ostatnio zaniedbałam i gdyby nie Alina, to przez tydzień pewnie nawet z domu by nie wyszły. Gdy usiadłam w fotelu, dzieci nawet na mnie nie spojrzały. Dopiero po chwili wzrok podniósł Franek, uśmiechnęłam się do niego, a kiedy wrócił do zabawy, wzięłam do ręki telefon. Karol tym razem odebrał od razu, za to ja nie od razu zaczęłam mówić. Nie wiedziałam, co powiedzieć.
–Przepraszam cię – wydusiłam w końcu i w wyobraźni widziałam jak się uśmiecha.
–Ale ja się nie gniewam.
–Czyli niepotrzebnie dzwonię?
–Bardzo potrzebnie. Co powiesz na kolację jutro?
–Zaplanowałam naleśniki.
–Świetny wybór, znam znakomitą, przytulną naleśnikarnię.
–Obiecałam dzieciom. – Wymigiwałam się jak mogłam, bo nie wyobrażałam sobie wychodzenia z nim gdziekolwiek.
–Weźmiemy dzieci.
–Przestań.
–Dlaczego? Przecież możemy wyjść razem. Ja co prawda chciałem żebyś odsapnęła, ale jeśli chcesz ten czas spędzić z nimi, to nie widzę przeszkód.
–Wiesz co, już mi to ktoś kiedyś powiedział.
–I co? Wtedy się zgodziłaś?
–Tak i bardzo tego żałuję.
–A jeśli obiecam, że teraz nie pożałujesz?
–To nie uwierzę? Przykro mi, ale nie. Przynajmniej nie teraz. Ja wiem, że mi pomagasz, wspierasz mnie, ale ja… Chcę pobyć sama.
–Jasne, rozumiem i przepraszam za swoje zachowanie. Masz rację.
–Nie gniewaj się.
–No skąd. – Poznałam po głosie, że zrobiłam mu przykrość, ale doświadczenia z Wernerem nauczyły mnie nie ulegać cudzym emocjom.
–Obiecuję, że kiedyś wybierzemy się gdzieś razem.
–Trzymam za słowo. Muszę kończyć, miłego wieczoru. – Rozłączył się, a ja poczułam się jeszcze bardziej podle. No co on winien, że z Wernerem wyszło jak wyszło. Nic. A jednak karałam go z to. Z drugiej strony, historia się powtarzała, a ja nie chciałam tego po raz drugi. Miałam ich, spojrzałam z uśmiechem na bawiące się w gotowanie dzieci, one były zawsze, bez względu na mój nastrój i stan portfela. Nie miały pretensji, że nie jestem wystarczająco dobrą matką. Dla nich byłam jedyna i najważniejsza, dokładnie jak one dla mnie. Nic nie mogło tego zmienić, tym bardziej nikt.

Sobie na złość [ZAKOŃCZONA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz