Rozdział 5

323 43 4
                                    

Agata

W kościach czułam nadchodzące kłopoty. Zastanawiałam się tylko skąd uderzą. Franek czuł się całkiem dobrze i nie miewał zbyt silnych ataków, Basia wcale nie chorowała, nawet ciotka ostatnio mniej narzekała. Ja jednak wiedziałam, że to się zaraz skończy.
W pracy wszyscy dziwnie mi się przyglądali. Momentami miałam wrażenie, że po prostu ktoś widział mnie razem z prezesem i to stąd. Nikt mi niczego nie mówił, a to by wiele wyjaśniło. Koleżanki wcale się do mnie nie odzywały, szefowa wyznaczała tylko obowiązki. Każdy dzień był dokładnie taki sam. Prezes oczywiście nie dawał poznać po sobie, że zna mnie od prywatnej strony. Nawet na dzień dobry mi nie odpowiadał. Najgorsze było to, że zbliżał się termin wykupu z lombardu, a ja nie uzbierałam nawet kilku złotych. Bardzo nie chciałam, żeby pamiątki po rodzicach przepadły gdzieś w świecie. Całymi dniami obmyślałam, skąd uszczknąć choćby część zobowiązania, może resztę udałoby mi się pożyczyć od sąsiadów. W końcu to tylko do wypłaty.
Wypchnęłam z windy wózek i zatrzymałam się na widok chcącego wejść do środka prezesa. Moje usta same wygięły się w nieśmiały uśmiech, ale od razu zauważyłam ,że on mnie nawet nie widział. Rozmawiał z kimś przez telefon i kiedy odsunęłam wózek, wszedł do środka. Obejrzałam się za nim, ale nie dlatego, że chciałam na niego popatrzeć, po prostu odwrócenie się do niego tyłem było niegrzeczne. Kiedy drzwi przed nim się zamykały, miałam wrażenie, że też się do mnie uśmiechnął. A może tylko tak mi się zdawało, on bardzo rzadko się uśmiechał. W firmie krążyły całe historie o tym, jak bardzo pozbawiony jest uczuć. Podobno jego ojciec był jeszcze gorszy, tego nie wiedziałam, ale to chyba niemożliwe.
Po powrocie do domu usiadłam do obiadu. Ciocia, wciąż obrażona na mnie za nieudaną wizytę prezesa, przyglądała mi się badawczo i zanim zjadłam zupę, odsunęłam talerz.
–No co? – zapytałam z nerwami w głosie.
–Nic. Nie rozumiem was młodych.
–Ciociu, błagam! – podniosłam głos i zaczęłam jeść. – On tu nie był towarzysko. On mi pomógł! Gdyby nie to, że Franek się dusił, w życiu nie przyznałabym się, że mam dzieci! Nie zwolnił mnie, chociaż mógł, i jestem mu za to wdzięczna. A ty mu każesz nosić worki z kartoflami? Przecież gdyby ubrudził sobie garniak, to do końca życia bym się nie wypłaciła.
–Wiem, tłumaczyłas mi, ale ja nie o tym. On młody, bogaty, a ty…
–A ja stara i biedna – dokończyłam za nią.
–Podobasz mu się.
–Ta – westchnęłam. – Jak setka innych kobiet lepszych, bogatszych, ładniejszych ode mnie. Ciocia… – Pokręciłam głową i odniosłam talerz do zlewu. Nawet jeść mi się odechciało.
Po umyciu naczyń usiadłam z dziećmi do zabawy, a kiedy przestały zwracać na mnie uwagę, usiadłam na kanapie. Odruchowo wzięłam do ręki książkę, która czekała tu na mnie ponad tydzień. Zmarszczyłam brwi, nie widząc zakładki, którą ostatnio tu włożyłam i ponownie przeleciałam przez wszystkie kartki. Niemożliwe, że zgubiłam. Podniosłam wzrok i rozejrzałam się po segmencie. Miałam nadzieję, że ktoś znalazł kwit i go odłożył. Pozaglądałam do wszystkich szafek i szuflad, ale niczego nie znalazłam.
–Brałaś moją książkę? – zawołałam do ciotki.
–Którą?
–Tę, co leżała na stoliku.
–Nie, a co, nie ma jej? – Wyjrzała ze swojego pokoju i wskazała wzrokiem trzymany przeze mnie tom.
–Książka jest, ale zakładki nie ma.
–Nie pamiętasz gdzie skończyłaś? – Dziwiła się, a ja nie mogłam powiedzieć jej prawdy.
–Na tej kartce miałam zapisane coś ważnego – szepnęłam i próbowałam wytrzepać coś spomiędzy kartek. – A wy nie braliście książki? – zwróciłam się do dzieci, ale wzruszyły ramionami. – Kochani, to nic złego. – Sama próbowałam się uspokoić. – Jeśli któreś z was wyjęło coś z tej książki, to powiedzcie, ja się nie pogniewam. – Basia spojrzała na mnie i pokręciła przecząco głową. Franek nawet tak nie zareagował, bawił się dalej. Ja czułam przyspieszające tętno. – To nie jest śmieszne. – Przeniosłam wzrok na siadającą naprzeciwko ciotkę. – To ważna kartka i muszę ją do końca tygodnia znaleźć.
–Co tam było? – Ciocia pochyliła się w moją stronę.
–Nieważne co było, ważne, że muszę to mieć, więc albo to oddajcie, albo sama to znajdę, a wtedy nie chciałabym być w waszej skórze.
–Agata! – Ciotka mnie upomniała.
–To ważne – zniżyłam głos. – Naprawdę.
–Nie łatwiej powiedzieć co to było?
–Nie. To zwykła biała kartka z kilkoma danymi.
Ciotka nagle wstała i wyszła do swojego pokoju, a po chwili przyniosła mi plik kartek.
–To wszystko, co mam, szukaj – burknęła niezadowolona i wołając dzieci, zamknęła się z nimi w swojej sypialni. Przeglądałam kolejne kartki, ale poza ulotkami i jakimiś nic nie wartymi papierkami nie było tam niczego. Próbowałam sobie przypomnieć, czy może gdzieś to przełożyłam, ale nie. Specjalnie włożyłam to tu, żeby nie zapomnieć gdzie.
Kolejne dni nikt się już do mnie nie odzywał, nawet dzieci traktowały mnie jak wroga i nie dziwne to, bo tylko burczałam na wszystkich i mówiłam, że dopóki kartka się nie znajdzie, nie będzie wychodzenia, bajek i lodów.
W końcu przyszedł ten tragiczny dzień i jeszcze przed pójściem do pracy pobiegłam do lombardu. Za szybą był dokładnie ten sam mężczyzna co za pierwszym razem i od razu się do niego uśmiechnęłam.
–Dzień dobry. Miesiąc temu zostawiłam u pana biżuterię, złoty łańcuszek z medalikiem, pamięta pan?
–Być może.
–No właśnie. Miałam go do dzisiaj wykupić, ale…
–Ale co?
–No, nie mam tego papierka.
–No to przykro mi.
–A czy ja mogłabym przedłużyć zastaw, o tydzień?
–Bez pokwitowania, które dostała pani w dniu zastawu, nie. – Był tak oschły jak to tylko możliwe.
–Ale ja go nie mam, nie wiem czy zgubiłam, czy gdzieś włożyłam. – Zaczynałam płakać. – No nie mam i już, mogę dać panu mój dowód osobisty, że ja to ja.
–Wie pani co? – Usiadł na swoim stołku i zaczął coś dłubać na blacie. – Jak pani nie ma kwitu, to zapraszam jutro, towar będzie wystawiony na sprzedaż.
–Co? – wyszeptałam i poczułam szczypanie w nosie. No przecież skoro na wykup nie było mnie stać, to na kupno też nie będzie. – Bardzo pana proszę, jeden tydzień, dostanę już wypłatę i go wykupię.
–Jutro – odpowiedział pewnym siebie głosem i znów zajął się swoją pracą.
–A może pan go nie sprzedawać, aż się po niego zgłoszę?
–Żarty na bok, paniusiu – zaśmiał się w głos. – Ja go zostawię, pani się nie zgłosi, a ja stracę potencjalny zarobek? No bez takich!
Nie miałam siły się z nim kłócić. Schowałam dowód do portfela i ocierając oczy, wyszłam ze sklepu. Miałam żal jedynie do siebie, mogłam ten kwitek schować gdzieś, gdzie nikt poza mną nie zagląda, do szuflady z majtkami chociażby. Teraz było za późno na takie decyzje. Pozostało mi jedynie modlić się, żeby nie było chętnego na ten medalik i żebym zdążyła go wykupić.
Po przyjściu do pracy przebrałam się w swój uniform i poszłam do magazynku po wózek. Sprawdziłam kolejno, czy mam wszystkie potrzebne środki czystości i zaczęłam swój dzień. Nie był inny od poprzednich, chociaż dziś oprócz głupich spojrzeń wydawało mi się, że wiele osób po prostu się ze mnie śmieje. Nie miałam powodów do wstydu, a jednak czułam się dziwnie. Szłam korytarzem, który zazwyczaj jest prawie pusty, a tego dnia znalazło się tu wiele osób. Między pracownikami dostrzegłam kobietę z działu kadr. Szła szybko, trzymając w rękach jakąś teczkę, a kiedy mnie dostrzegła, wskazala mnie palcem.
–No i co? – zawołała, będąc jeszcze kilka kroków ode mnie. – No słucham! – Na jej krzyk wszyscy się zatrzymali, a ja nie wiedziałam co powiedzieć. – Znała pani zasady, zgodziła się pani na nie!
–Tak. – Ukradkiem rozejrzałam się po wpatrzonych w nas twarzach. – Nie rozumiem.
–Gdzie są teraz pani dzieci? – powiedziała tak głośno, że wszyscy musieli to usłyszeć. Krew ze mnie spłynęła, ale poza goryczą poczułam złość na Wernera. Obiecywał, że zostanę, najwyraźniej już o tym zapomniał. – Myślała pani, że się nie dowiem?
–Nie opuściłam jak dotąd nawet jednej minuty pracy. – Odważyłam się postawić. – Co za różnica czy mam dzieci, czy nie, to moja prywatna sprawa.
–Pani Lewicka, nie będę o tym z panią dyskutowała – krzyczała coraz głośniej. – Podpisała pani dokumenty i znała pani zasady!
–Nie miałam wyjścia. – Patrzyłam jej w oczy i miałam nadzieję, że to ją skruszy. Nic podobnego. Zaczęła krzyczeć, jaka to jestem bezczelna i jaka roszczeniowa. Że nie po to dali mi umowę, żebym raz dwa poszła na zwolnienie z powodu dzieci. Na to nie miałam argumentów, bo i tak nie chciała ich słuchać. Za to zebrany wokół nas tłum zwrócił uwagę przechodzącego niedaleko prezesa. Kadrowa na jego widok zamilkła, a prezes minął nas, jakby go to wcale nie obchodziło. Byłam już pewna, że nie obchodziło. Kadrowa wcisnęła mi w końcu papiery w ręce i kazała oddać podpisane jeszcze tego samego dnia. Oczywiście moja praca na ten dzień była uznana za zakończoną. Rumieniąc się ze wstydu, uciekłam do szatni. Dopiero po kilku minutach, kiedy się uspokoiłam i przestałam się trząść, otworzyłam teczkę. Miałam tu wypowiedzenie umowy, na szczęście za porozumieniem stron. To był plus, bo mogła mi tam wpisać, co tylko chciała. Pobieżnie przejrzałam tabelkę z wpisanymi przepracowanymi godzinami oraz stawkami wynagrodzenia. Mało tego było, ale cieszyłam się, że w ogóle coś dostanę. Podpisałam papiery i rozglądając się po korytarzu, który ponownie stał się pusty, poszłam do biura. Nie chciałam pokazywać się tej babie jako zapłakana ofiara losu, chociaż tak się czułam. Z dumnie uniesioną głową położyłam kartki na jej biurku i czekałam aż je sprawdzi. Nie odezwała się, kiwnęła głową, że jest w porządku i wyciągnęła dłoń, na której położyłam swój identyfikator i złożony w kostkę mundurek. Bez słowa opuściłam biuro i dopiero tu wypuściłam powietrze z płuc. Chciało mi się płakać i to z kilku powodów. Nie miałam pracy, nie miałam pieniędzy, nie miałam za co wykupić medalika, a prezes okazał się być kłamcą. Znów wszystko mi się zawaliło. Po wyjściu na powietrze, ostatni raz odwróciłam się w stronę przeszkolengo biurowca i obiecałam sobie, że już nigdy tam nie wejdę.
Do domu wróciłam spacerkiem. Mijałam ludzi, sklepy, restauracje. Ludzie żyli, radzili sobie jakoś, a tylko ja od zawsze miałam kłopoty z ogarnięciem własnej rzeczywistości. Nie miał mi kto pokazać jak żyć, jak podejmować decyzje, dlatego z jednych kłopotów ładowałam się w drugie.
Zaraz po przekroczeniu bramy naszej kamienicy dojrzałam stojący w głębi podwórza samochód. Poznałam go od razu i wcale nie ucieszyłam się, że tam był. Obojętnie minęłam wysiadającego z samochodu prezesa i nie zareagowałam na to, że mnie zatrzymywał.
–Powiesz mi co się wydarzyło? – Zatrzymał mnie i odwrócił w swoją stronę.
–Niech mnie pan zostawi. – Szarpnęłam ręką.
–To powiedz co się stało? Zrobiłaś coś złego, o co była ta kłótnia?
–Czemu nie spytał pan w firmie? Na pewno już wszyscy wiedzą! – Nie odezwał się, a ja odetchnęłam. – Nieważne. Niech pan już jedzie, to nie jest miejsce dla kogoś takiego jak pan, panie prezesie. Chociaż teraz chyba powinnam powiedzieć, panie Werner.
–Co? Czemu?
–Nie jestem już pracownikiem Werner-Home, nie muszę zwracać się do pana stanowiskiem służbowym.
–Jak to nie jesteś? – Nie krył zaskoczenia, świetnie udawał. – Zwolniła cię?
–Nie wiem, kto dokładnie, pan powinien to wiedzieć. Jak również to, za co mnie zwolniono. Wierzyłam, że jest pan inny, że jest pan przyzwoity. Zawiodłam się, no ale dla pana zwykła sprzątaczka znaczy tyle, co nic, prawda?
–Zaczekaj! – Nadal nie pozwolił mi odejść i trzymał moją rękę. – Nie zatrudniam i nie zwalniam nikogo. Nie mam na to ani czasu, ani ochoty, mam od tego sztab odpowiednich ludzi. Jeśli oni uznali, że twoja praca nie jest wykonywana tak jak powinna…
–Zwolnili mnie za dzieci – wtrąciłam się, a jego twarz skamieniała. – Tylko pan wiedział, że je mam i tylko pan mógł to przekazać do kadr. Już w szpitalu wiedziałam, że to się tak skończy. Nie musiał pan kłamać, że mam być spokojna o pracę.
–Zaraz, to nie tak. Nikomu nie mówiłem, zresztą nie miałaem komu ani po co.
–No tak. – Pokiwałam głową i w końcu udało mi się wysunąć swoją rękę z jego. – To bez znaczenia. Podpisałam wypowiedzenie i na tym kończy się nasza współpraca. Nie żałuję, że odeszłam. Jeśli chce pan znać moje zdanie, to pańska firma to obóz pracy o nieludzkim systemie. Nie wiem, czy wie pan o tym, co się dzieje na niższych szczeblach, ale pewnie nie, bo to za niskie progi na pańskie buty. Jesteśmy gnębione i poniżane przez przełożone, nie mamy podstawowych praw, nie mamy ustawowych przerw, mimo że mamy je w umowach, nawet na siku nie możemy swobodnie wychodzić, nie mówiąc już o częstszych wizytach w toalecie, jak podczas kobiecych problemów. Ukrywamy się po kątach i jedna chroni drugą, oczywiście jeśli któraś ma koleżanki. Stać pana na to, by zapewnić godną pracę tym dziewczynom, ale pan nigdy nie zajrzał tak nisko, prawda? – Widziałam w jego oczach złość, ale nie na mnie. Obawiałam się, że jego współpracownicy dość skrzętnie taili informacje o jego własnej firmie i właśnie jako pierwsza powiedziałam mu prawdę o nim samym. No cóż, ja nie miałam już nic do stracenia. Kiedy zrobiłam krok w tył, ponownie złapał mnie za rękę. Nie odezwał się słowem, tylko włożył dłoń do kieszeni marynarki i wyjął z niej białe pudełko, które mi podał.

Sobie na złość [ZAKOŃCZONA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz