Grill okazał się naprawdę dobrym pomysłem. W niczym nie przypominał tych na które dotychczas chodziła Leta. Jej mama uwielbiała organizować przeróżne spotkania i bardzo często nazywała je luźnymi grillami. Prawda była taka, że grilla miały tylko w nazwie, a na przyjęciu można było zjeść dziwaczne przekąski i słodkie babeczki. Jej mama zawsze zapraszała swoich znajomych, którzy przychodzili w eleganckich strojach. Gdy pogoda dopisywała, wszyscy spotykali się w ogrodzie i udawali, że wcale nie pocą się pod tymi drogimi koszulami i sukienkami. Tych przyjęć nie lubiła najbardziej, bo w jej rodzinny ogród to otwarta przestrzeń. W domu miała kilka kryjówek, ale jej rodzicielka zawsze bacznie się jej przyglądała i zachęcała do rozmowy z wpływowymi ludźmi, którzy mogli pomóc jej w karierze.
Dziewczyna nienawidziła tych przyjęć. Tego okropnego jedzenia, sztywnych stroi i skrzypka, który grał smutne melodie.
Grill u państwa Hapton był zupełnie inny. Wszyscy ubrani byli w luźne stroje (z wyjątkiem Olivii, która miała na sobie piękną suknię, która bardziej nadawała się na szkolny bal niż kolacje w ogrodzie), było dużo smacznego jedzenia i cały czas toczyły się rozmowy. I o dziwo nikt nie wspomniał o pracy.
Jedynym minusem była Olivia, która z każdą kolejną minutą siadała coraz bliżej Denvera. Ten udawał, że nic nie widzi (lub faktycznie nie widział) i popijał piwo. Jedzenie skwierczało na ruszcie, muzyka leciała z głośników, a pan Martin opowiadał o swoich przygodach, gdy był nastolatkiem. Potem wspomniał, że jutro z samego rana musi ruszać w drogę. Tym sposobem przeszli na temat podróży.
— A jak z wami? Dokąd się wybieracie? — pan Hapton skierował swoje spojrzenie na Denvera.
— Ona tu dowodzi — mężczyzna powiedział i skinął głowa w kierunku Lety. Więc i cała reszta na nią spojrzała.
— To nic wielkiego. Chcemy zobaczyć kilka miejsc, a potem wrócić do domu — powiedziała szybko. — Właściwie to okrążymy kilka stanów tak, żeby nie wracać tą samą drogą, którą jedziemy i tym samym zobaczyć jak najwięcej.
— Długo już jeździcie? — dopytywał.
— Kilka dni — odparła, a jej spojrzenie przeniosło się na Denvera.
— Widzieliście coś fajnego? — Noah włączył się do rozmowy.
— Dolinę Śmiechu — Denver powiedział, a wszyscy spojrzeli na niego z lekkim zaskoczeniem. — Niezłe miejsce.
Leta chciała się głośno zaśmiać. Mężczyzna ani razu nie powiedział jej, że Dolina Śmiechu to fajne miejsce. Gdy o niej wspominał to zawsze przekręcał nazwę i zazwyczaj mówił o niej negatywnie. A tu nagle nazwał ją niezłym miejscem. Postanowiła wypomnieć mu to przy najbliższej okazji.
Kilka kolejnych minut spędzili na rozmowach o podróżach, a potem temat przeniósł się na jedzenie. Słońce zachodziło i na zewnętrz robiło się coraz zimniej. Leta przeprosiła wszystkich i uciekła w stronę domu, żeby ubrać jakąś bluzę. Zanotowała, żeby zabrać też coś ciepłego dla Denvera, bo siedział w samej koszulce. Poszła do pokoju, nasunęła na siebie bluzę i skierowała się w kierunku torby mężczyzny. Raczej nie będzie na nią wściekły, jeśli ją otworzy i weźmie z niej jakąś bluzę. Otworzyła torbę i zaczęła przerzucać koszulek. Miał ich wyjątkowo dużo. W końcu udało jej się znaleźć czarną bluzę. Pociągnęła za nią i usłyszała jak coś metalowego upada na drewnianą podłogę.
Nieśmiertelnik.
Denver był w wojsku?
Nie rozmawiali o swoim prywatnym życiu, więc nie powinna być zaskoczona tym faktem. Nie widziała na jego szyi nieśmiertelnika, ale nie znała powodu, dla którego ukrywał go w torbie. A może to wcale nie było ukrywanie? Po prostu go nie nosił.
CZYTASZ
Pod Psią Gwiazdą | +16 ✓
Teen FictionLeta kończy osiemnaście lat i postanawia wyruszyć w podróż swojego życia. Zostawia wszystko, by zapomnieć o życiu, które przypominało jej niekończąca się wspinaczkę. Zepsuty samochód, brak jedzenia i ulewa zmuszają ją do szukania schronienia. Przekr...