Prolog

3.2K 270 1
                                    

— Psia krew!

Leta uderzyła bezradnie o kierownicę, a potem krzyknęła głośno co skutecznie zostało zagłuszone przez głośny grzmot. Czuła narastającą frustrację, a kąciki jej oczu zaczęły piec.

Nie, nie może płakać. Jeszcze tego brakowało.

Potarła twarz dłońmi i przełknęła ślinę. Ta drobna czynność przypomniała jej, że od ponad czterech godzin była pozbawiona jedzenia, a co ważniejsze, wody. Czuła suchość, choć hektolitry wody lały się z nieba. Nie chciała rezygnować, ale przez ułamek sekundy pomyślała, że powinna wrócić. Zadzwoni do Maxa lub Imogen i poprosi, żeby ją odebrali z tego miejsca, które mogłaby nazwać Gdzieś.

Zacisnęła dłonie na kierownicy i spojrzała na niewielki wyświetlacz, który wskazywał godzinę. W tej samej sekundzie dopadło ją olbrzymie zmęczenie i zrozumiała, że nie ma najmniejszej szansy, by o drugiej w nocy dodzwoniła się do jakiegokolwiek mechanika, który przyjechałby do niej w trakcie ulewy i naprawił auto. Była głodna, zmęczona i zmarznięta, więc nie zastanawiała się długo, gdy zgarnęła parasolkę i plecak, a potem wyszła z samochodu. Momentalnie poczuła, jak koszulka przykleja się do jej pleców.

— Świetnie, po prostu rewelacyjnie.

Mamrotanie do siebie, było jej ulubionym zajęciem i robiła to niemal zawsze. Gdy miała gorszy dzień, gdy pisała sprawdzian w szkole, gdy wybierała sukienkę i gdy czekała aż woda na herbatę będzie gotowa. Mamrotała nawet przez sen, co jej przyjaciółka z sukcesem narywała. Mamrotanie było jej częścią, tak samo jak czarne włosy do łopatek, które żyły własnym życiem i skutecznie zasłaniały jej pole widzenia, gdy tylko wlatywały jej na twarz.

Rozejrzała się dookoła i zamknęła auto. Uznała, że musi ruszyć jak najszybciej, bo inaczej nawet jej majtki nie pozostaną suche. Już teraz czuła krople wody spływające po jej plecach. Parasolka nie spełniała swojego zadania, więc chciała się znaleźć w jakimś suchym miejscu. Jak najszybciej.

Jakiś kilometr stąd mijała dziwny zajazd, który miał zepsuty neonowy szyld, więc nawet nie wiedziała, jak się nazywa i czy jest czynny. Zazwyczaj nie ufała takim miejscom (z filmów wie, że to miejsce spotkań facetów jeżdżących na triach i to nie tak, że z góry posądza ich o najgorsze, po prostu zawsze groźnie wyglądali), ale teraz wszystko było jej obojętne. Chciała po prostu mieć gdzie się przespać i jutro rano zadzwonić do mechanika, żeby naprawił jej auto. Nie czuła strachu ostawiając swojego starego pick upa na uboczu, bo był tak zardzewiały, że nikt na pewno nie pokusi się o kradzież.

Po przejściu kilku następnych metrów nie było nawet najmniejszego fragmentu jej ciała, który pozostałby suchy. Strużki wody ciekły po jej plecach i wywoływały dreszcze zimna. Ciężko było jej dostrzec cokolwiek na odległość większą niż dwa metry, bo deszcze tworzył ścianę wody. Parasolka nie dawała jej żadnej ochrony przed wodą, a szargana przez silny wiatr umożliwiała jej stawianie równych kroków. Postanowiła, że ją złoży i tak też uczyniła. Ścisnęła ją mocno w ręce i wzięła kilka głębokich oddechów, żeby zapanować nad swoim rozdrażnieniem. Nie mogło ją spotkać nic gorszego niż to.

Do wyjechania z jej rodzinnego miasta zmusiło ją kilka rzeczy i mała garstka osób. Marzyła o tym i sądziła, że nie znajdzie lepszej okazji niż wakacje tuż przed pierwszym rokiem studiów. Miała stać się poważną panią prawnik, tak jak jej starsza siostra i matka i babcia i prawdopodobnie prababcia. Każda kobieta w jej rodzinie to wyniosła i silna kobieta, taka, która przynosi chwałę rodzinie i nie ugina się przed żadnym mężczyzną. Leta również miała należeć do tego grona. Nie chciała nawet myśleć, jak zareaguje jej matka, gdy z samego rana znajdzie liścik, w którym dziewczyna wyjaśnia, że wróci równo na dwa tygodnie przed rozpoczęciem pierwszego semestru na studiach.

Nie musiała się martwić o znalezienie lokum, bo jej mama na pewno już dawno znalazła to idealne. I na pewno zrobiła wszystkie zakupy ubraniowe odpowiednie dla przyszłej studentki prawa. W życiu Lety większość rzeczy było zaplanowane odgórnie. Ale na pewno nie zapusty samochód i ulewa. Czuła jakby pływała w jeziorze, a tym czasem uparcie próbowała dostać się do zajazdu.

Czuła, że wszystko w niej krzyczy, żeby wróciła do samochodu i zadzwoniła do siostry lub jej narzeczonego, który zawsze był względem niej w porządku. Może udałoby im się tutaj dojechać w mniej niż cztery godziny patrząc na to, że mieli o wiele sprawniejszy samochód niż ten, który kiedyś należał do ojca Lety, a teraz do niej. Powinna się poddać i wrócić do domu. Może nawet uda jej się zniszczyć liścik pozostawiony na kuchennym stole i jej matka o niczym się nie dowie?

Przeklęła w duchu, że tak niewielka przeszkoda od razu zmusza ją do rezygnacji. Nie powinna rezygnować. Samochód da się naprawić, a ona może tą jedną noc spędzić w zajeździe, który był jak ten ze wszystkich horrorów. Ale jak się okazało tylko z zewnątrz. Udało jej się dotrzeć na miejsce. Weszła przez drzwi, które skrzypiały okropnie. Od razu jej ciało otuliło dziwnego rodzaju ciepło. Było lekko kleiste, ale decydowanie bardziej przyjemne niż nieustający deszcz. Rozejrzała się dookoła i dostrzegła nieduży kontuar, a za nim lekko zaspaną, ale uśmiechniętą dziewczynę. Jej włosy miały co najmniej trzy kolory, a w jej nosie było kilkanaście kolczyków. Zamachała w stronę Lety i ziewnęła.

— Ciężka noc, co? — zapytała, gdy Leta podeszła do kontuaru. Pozostawiała po sobie mokre ślady. 

— Można tak powiedzieć — skinęła lekko głową i zdjęła z ramion swój plecak. Cieszyła się, że zainwestowała w coś lepszej jakości, bo dzięki temu jego zawartość była sucha. A w tym dokumenty, segregator, mapa i pieniądze. — Znajdę tu wolny pokój?

— Całą masę wolnych pokoi — dziewczyna wyciągnęła jakiś stary zeszyt z krajobrazem na okładce. — Rzadko mamy tutaj gości.

— Naprawdę? — zapytała udając lekkie zdziwienie.

Zajazd wyglądał przerażająco, a jeśli ktoś jechał nocą to ciężko było go zauważyć, bo szyld nie działał. Leta nawet nie wiedziała jaka jest jego nazwa. Z zewnątrz zdecydowanie odstraszał, bo dach wyglądał jakby się miał zawalić, a ściany miły brzydki fioletowy kolor. Kwiaty w doniczkach były uschnięte, jakby od lat ktoś o nich nie pamiętał.

Ale gdy weszło się do środka czuło się przyjemne ciepło. W pierwszym pomieszczeniu znajdowała się recepcja, dwa małe stoliki z fotelami ustawionymi dookoła nich. Na wprost był schody, które musiały prowadzić do pokoi. Po lewej stronie, tuż za recepcją, były kolejne drzwi. Na ścianach były delikatne kolory i kilka luster. Leta dostrzegła również pełno kwiatów, ale te wyglądały na bardzo zadbane. Wszystko wyglądało jak z innej epoki, ale dzięki temu miało swój klimat.

— Pokój numer osiem, drugie drzwi po prawej, gdy wejdziesz po schodach — recepcjonista wręczyła jej klucz. — Śniadania serwujemy od szóstej do dziesiątej.

— Dziękuję — powiedziała i ścisnęła w dłoni klucz. Na wspomnienie o śniadaniu od razu poczuła uścisk w żołądku. — Czy gdzieś w okolicy znajdę mechanika?

— Mechanika? — dziewczyna zastukała długopisem po brodzie i wysunęła do przodu dolną wargę. — Jest jeden, jeśli chcesz mogę jutro do niego zadzwonić. Gdzie jest Twoje auto?

— Około kilometra stąd, jadąc w lewo.

— Zostaw mi kluczyki, a jutro auto będzie stało pod drzwiami — uśmiechnęła się szeroko i wyciągnęła dłoń w kierunku Lety. Ta lekko się zawahała zanim wygrzebała kluczyki z plecaka i wręczyła jej recepcjonistce. Nie byłą pewna czy to najlepsze decyzja, ale teraz była potwornie zmęczona. jedyna o czym marzyła to o wysuszeniu swoich ubrań i ciepłym łóżku. — Dobrej nocy!

— Dzięki — pokiwała głową i udała się w kierunku schodów. Nagle zatrzymała się i obejrzała za siebie. — Tak właściwie...jak nazywa się ten zajazd? Wasz szyld nie działa.

— Nie wiem czy kiedykolwiek działał — wzruszyła ramionami. — Witaj Pod Psią Gwiazdą! 

jbovska.

Pod Psią Gwiazdą  | +16  ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz