Rozdział 28

1.3K 234 49
                                    

Leta obudziła się w łóżku szpitalnym, ale nie pamiętała jak się do niego dostała. Do późna siedziała przy sali, do której przewieziono Denvera. Nie mogła go odwiedzić, bo lekarz zabronił odwiedzin, więc jedyne co mogła robić to zaglądać przez niewielkie okienko w drzwiach. Widziała przez nie jedynie kawałek jego ramienia.

To nie było wystarczające.

Nie, gdy ostatnie tygodnie spędziła w jego kamperze, a ostatnie dni w jego ramionach.

Ciężko się jej oddychało, gdy nie było go obok.

Ich nić została naderwana, a to utrudniało im życie. Dziewczyna miała silne przeczucie, że zerwie się całkowicie, jeśli oddali się na zbyt wiele metrów. Dlatego siedziała pod salą operacyjną, dlatego całą noc siedziała pod drzwiami sali, o której go przenieśli. Bo przez ostatnie tygodnie byli nią silnie owinięci, stali się jednym organizmem. Zależnymi od siebie czynnikami, działali w symbiozie.

Bez Lety nie ma Denvera.

Bez Denvera nie ma Lety.

Bez Denvera nie ma niczego.

Próbowała unieść głowę, ale ból w skroniach był zbyt silny. Przymknęła więc powieki i próbowała uporządkować swoje poranne myśli. Nie wiedziała w którym momencie wszystko się tak bardzo skomplikowało, choć może było takie od samego początku? Zawsze trzymała się schematów i one nigdy nie przynosiły kłopotów. Potem podjęła jedną decyzję, która zburzyła cały jej porządek. Wsiadła do kampera z zupełnie nieznajomą osobą i pozwoliła jej na wprowadzenie zamieszania.

Denver.

Tylko on.

To zawsze był on.

Mogła teraz kłamać. Udawać, że wycieczka dobiegła końca i teraz wraca do swojego normalnego życia. Pójść na studia i zapomnieć o wszystkich chwilach w których odłożyła na bok porządek i zastąpiła go bałaganem. Mogła wymazać ze swojej głowy ostatnie tygodnie, mogła okłamywać wszystkich dookoła. Mogła, ale nigdy nie będzie to droga, którą chce ruszyć.

Otworzyła oczy, gdy usłyszała głośny krzyk.

— Gdzie jest moja córka?

Leta zamarła.

Znała ten głos za dobrze. Ten ton głosu. Surowy, wściekły i karcący. Nie zastanawiała się ani chwili. Od razu poderwała się do góry i skierowała się w stronę drzwi. Uchyliła je ostrożnie i wyjrzała na korytarz. Wiedziała kogo tam zobaczyć, a widok i tak zamroził krew w jej żyłach. Miała ochotę zapłakać z paniki.

— To jakiś żart? Gdzie ona jest? — jej mama przemówiła ponownie. Słowa odbijały się w jej głowie. Przypomniały się jej wszystkie momenty, gdy była karcona. Za złą ocenę, źle uczesane włosy, zgarbione plecy, zły stój i kłamanie. Bo przecież jej mama uważała ją za wielką kłamczuchę. — Chcę porozmawiać z lekarzem. Natychmiast zabieram ją z tego miejsca, ona ma iść na studia!

— Pani Clark — spokojny głos pana Bennetta na moment pomniejszył panikę jaką odczuwała Leta.

— Harris — kobieta wycedziła.

— Proszę mi wybaczyć, nie chciałem pani urazić — ojciec Denvera był nadzwyczaj spokojny. — Leta jest bezpieczna. Jej ręka jest złamana, a zaraz mogę ją do pani zaprowadzić. Poproszę też lekarza.

— Złamana ręka?

Zapytała, jakby nie słyszała całej reszty.

— Tylko ręka. Przy takim wypadku to cud i powinniśmy się cieszyć — pan Bennett powiedział, a Leta współczuła mu. Jego starania są daremne, jej matka tego nie zrozumie.

Pod Psią Gwiazdą  | +16  ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz