Rozdział 18

1.2K 197 27
                                    

— Nie mówiłaś, że umiesz śpiewać.

— Bo nie umiem — wzruszyła ramionami. — Moja nauczycielka zawsze mówiła, żebym zajęła się graniem, bo to mi wychodzi lepiej.

— Grasz rewelacyjnie, więc to lepsze od dobrego śpiewania.

— Nie śpiewam dobrze — upierała się.

— Masz rację, w ostatniej zwrotce trochę fałszowałaś i jestem pewny, że dwa razy pomyliłaś tekst.

— Znalazł się znawca, którego radio odtwarza wciąż tą samą piosenkę.

Szturchnęła go lekko w ramię, a Denver głośno się zaśmiał. Odeszli już kawałek od miejsca, w którym odbywało się wesele, ale wciąż mogli słyszeć radosne okrzyki i muzykę. Leta pomyślała o tym, że jej podróż jest znacznie przyjemniejsza, kiedy spotykają ją nieplanowane rzeczy. Nie sądziła, że kiedykolwiek zagra i zaśpiewa do pierwszego tańca dla zupełnie obcych jej ludzi.

Nie spodziewała się, że dostanie tak wiele ciepła i dobra. Nie mówiła nawet o tym co dostała od Denvera, bo to wykraczało poza jaką istniejąca skalę. Ale Mary, która zaprosiła do wspólnej zabawy, a potem nakarmiła i dała nocleg. Teraz to wesele, które dało im porządny zastrzyk gotówki. No i Leta wciąż miała na sobie piękną sukienkę. Będzie to jedna z pamiątek, która zostanie jej po tej podróży.

A tego nie było w jej planie. Nie miała kupować magnesu na lodówkę z miejsc, które odwiedziła. Więc sukienki też nie powinna ze sobą zabierać do domu. Powinna być teraz zdenerwowana, ale jedyne co odczuwała to spokój. Co w jej przypadku było dziwne i powinno być niepokojące. Bo, jeśli coś nie szło zgodnie z planem to było złe. Po to ludzie mają plany, po to ludzie tworzą segregatory. Jej tata stworzył go, bo miał cel. A ona zbyt mocno zbacza z drogi.

A mimo to nie mogła zmusić się do przestrzegania harmonogramu w jej głowie. Polubiła niespodziewane przystanku i przygody jakie mieli. Nie wszystkie były dobre, ale przy Denverze poczuła bezpieczeństwo, którego nie odczuwała od lat. Oczywiście jej siostra była ogromnym wsparciem, ale nawet ona nie chciała przeciwstawiać się ich mamie. Tylko jej tata to potrafił. Ale teraz go nie ma. I już dawno powinno przestać ją to smucić.

Kątem oka spojrzał na Denvera.

Jego odejście będzie dla niej tak samo bolesne jak odejście jej ojca.

Ta myśl towarzyszyła jej do końca dnia. Wrócili do samochodu, a dziewczyna się przebrała. Zostawili Sheldona i uchylili mu okna, a potem ruszyli do sklepu. Mieli teraz sporo pieniędzy, więc mogli zrobić zapasy. Denver pchał wózek sklepowy, a Leta wrzucała do niego kolejne produkty.

— Co jest kolejne na liście?

— Banany.

— Na liście naszej wycieczki — sprecyzował.

— Najstarsza wiewiórka.

— A potem?

— Plaża pod wodospadem — odparła i ruszyła w stronę alejki z owocami i warzywami.

— A potem?

— Skalny labirynt.

— A potem? — Denver zadał to pytanie kolejny raz.

— Potem wracamy. Będziemy mijać Olivierno, więc możemy zajechać do Mary. Potem tylko kawałek drogi do tego dziwnego pensjonatu.

— A potem?

— Potem wracam do domu — wymamrotała i wsadziła kilka bananów do wózka. — Myślisz, że możemy tu kupić karmę dla Sheldona czy powinniśmy znaleźć jakiś sklep zoologiczny? Nie wiem czy jakość karmy tutaj jest dobra.

Pod Psią Gwiazdą  | +16  ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz