Rozdział 18

54 3 0
                                    

Kontynent zdawał się być pośrodku, mniej posępny od Hrabstwa i mniej słoneczny od Ofiru. Nie geograficznie, tylko w bogactwie słońca chociażby. Stał pośrodku w tym i podobnych zestawieniach. Każde z tych rozległych terenów miało swoje niebezpieczeństwa i dobrodziejstwa. Każde było szlakiem dla wiedźminów z cechu królika. A choć droga była długa, te króliki wbrew pozorom pozostały gniazdownikami. Miały swoje gniazdo, z którym były związane. Warownię.

Rozmiawiała dalej z Regisem, w międzyczasie dopili kawę. Ostatnie łyki stały się zimne. Gdy niespodziewanie zaproponował spacer do Beauclair, zgodziła się.

- Po co tu jesteśmy? - spytała, gdy zauważyła, że Regis konkretnie gdzieś ją prowadzi. Na początku szli ramię w ramię, ale od pewnego czasu przyśpieszył przodując o pół kroku, jego stopy świadomie wybierały dokąd mają iść.

Spojrzał się na nią lekko znad ramienia, zawiesił czarne zaczerwienione oczy. Podobne przekrwienie czasem było widoczne w jego spojrzeniu i mogło zdradzać drapieżną wampirzą naturę, jednak najbardziej było widoczne tylko czasami. Dzień dalej trwał, ale teraz panowało dojrzałe popołudnie. Czyste niebo gdzieniegdzie przysłoniły kłębiaste chmury, od ciemnych do jaśniejszych. W powietrzu unosiło się wiele świeżości, wiał co jakiś czas pyszny wiatr, jakby zbierało się na burzę. Póki co nie spadła ani kropla, za to te z jaśniejszych chmur świetnie odbijały promienie słońca. Te z kolei podkreślały jak cudownie niebieskie potrafi być niebo nad Toussaint, mimo wezbranych chmurzysk. I ta sama jasność podbijała krwawy powidok w oczach cyrulika.

- Chciałem żeby to była niespodzianka - odpowiedział. - Ale za parę kroków sama się zorientujesz, o ile już tego nie rozważyłaś... Idziemy do banku.

- Banku - powtórzyła i spojrzała pytająco.

- Ależ tak, banku. Jeśli dasz mi jeszcze parę minut aż dotrzemy na miejsce, wyjaśnię wszystko.

Po niedługiej chwili rzeczywiście byli już na miejscu.

- Będziesz wypłacał jakieś pieniądze? - zagadnęła.

- Powiedzmy. Bo nie dla siebie i nie moje. Choć... mój gatunek przez wieki istnienia w tym świecie postawił na różnorodną formę przechowywania dóbr materialnych, choć, po prawdzie, nie przywiązywaliśmy nigdy do tego szczególnej wagi. W każdym razie, niektórzy z nas zdecydowali się na przechowywanie także w takiej formie - bankowości - jak ludzkie czy krasnoludzkie filie. Tak dla niepoznaki... - Stali przed bankiem, na ulicy niemal prawie w całości opustoszałej. Chociaż ludzie ich mijali, wyglądali przy tym jakby chcieli uchronić się przed odległym widmem załamania pogody. Starali się jak najszybciej znikać z ulic. - Pieniądze nie są nam jakoś szczególnie potrzebne, ale uznaliśmy, że w razie co warto je mieć... Na łapówki chociażby.

- No tak, ludzie są łasi na pieniądze i wcale im się nie dziwie. Za to dla was to wygodna forma uciszania. Tych co się da, po dobroci. Mm, powiedzmy, że po dobroci, bo to jednak forma korupcji. Muszę pochwalić wampiry wyższe za praktyczność. 

- Dziękuję - odpowiedział.

- Nie Twoje, w takim razie czyje i dla kogo? - Akurat, gdy zadała to pytanie niespodziewanie z boku pojawił się Dettlaf, nadchodząc cicho jak duch kota.

- Moje. - Mówiąc to minął ich i wszedł nieśpiesznie do Banku Cianfanellich. Mimo starzejącej się pory dnia bank pozostawał czynny jeszcze przez dwie godziny.

Regis patrzył na nią łagodnie i dodał kiwnięcie głową, prosząc tym gestem, aby weszli za Dettlafem. 

Później niż kwadrans po tym, byli w jednej ze starszych skrytek pod ziemią. Było chłodno, ale nie zimno. Nie było też wilgotno. Chłód ten był z rodzaju szlachetnego i zadbanego pomieszczenia w arystokratycznej piwniczce z winami.

- Księżna Ci nie zapłaciła, chcę żebyś przyjęła wynagrodzenie z innego źródła - wyjaśnił niebieskooki. Stali razem, w trójkę, pośrodku eleganckiej posadzki. Wokół, od posadzki aż do sklepienia przy każdej ścianie znajdowały się liczne szufladki. 

Ten widok, ta sytuacja i słowa bruneta w mig pozwoliły jej pojąć w jakich to ''drobnych kwestiach prawnych" z rana pomagał Dettlafowi Regis. Mimo, iż słowa czarnowłosego nie pozostawiały złudzeń, trudno jej było połączyć fakty z nietypowością zdarzenia, w jakim brała teraz udział. 

- Co mam przez to rozumieć? - zapytała spokojnie i łagodnie, cierpliwie oczekując, że powie coś więcej.

- Chcę żebyś przyjęła pieniądze za zlecenie ode mnie.

Tyle wystarczyło, aby nie posiadała już żadnych wątpliwiości i by miała pewność, czy dobrze rozumie zachowanie wampira.

- Pieniądze za zlecenie na Ciebie od Ciebie. - musiała wypowiedzieć to na głos, bo brzmiało to po prostu zbyt niezwykle i absurdalnie. - Dlaczego?

Dettlaff stał naprzeciw niej, milczał i wpatrywał się w nią wzrokiem tak tajemniczym i skrytym, że nic nie można było z niego wyczytać. Jedno co było pewne to, to, że był przy tym bardzo spokojny.

- Uznałem, że tak należy.

W tej chwili odezwał się także szpakowaty mężczyzna.

- Oczywiście nie musisz ich przyjąć, jeśli nie chcesz... Może rzeczywiście lepiej by było najpierw Cię uprzedzić i zapytać co o tym myślisz. Pozwól, że przedstawię Ci naszą perspektywę. Pomogłaś nam i nie chcemy byś nic z tego nie miała. Wiem, że niczego nie żądasz w zamian za swą pomoc, ale wiemy, że w Twoim fachu pieniądze się przydają. Jak nie do tego czy innego celu, to i tak ich dodatkowa ilość może być do czegoś pomocna. Mam nadzieję, że to co mówię, co mówimy, i co przedstawiamy, Cię nie obraża - uniósł delikatnie dłonie przed siebie w przyjacielskim, otwartym geście. - Chcemy okazać swoją wdzięczność, to wszystko, choć nie do końca znamy sposób. Powiedz proszę, ma przyjaciółko, co o tym myślisz?

- Hm... Przyjmę od was, od Ciebie Dettlaffie, pieniądze. Ale nie tyle ile proponowała Księżna, to by było za wiele. Jedna trzecia kwoty będzie zgodna z moim sumieniem. 

Cuniculus (Regis x Wiedźminka)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz