Rozdział 24

99 5 0
                                    

Niebo poczęło wibrować. Co chwilę cieniutkie żyłki rozświetlały nieboskłon niby srebrna nić. To pioruny, na razie oddalone, ale żarzące się do jaskrawości. Błyski uwydatniały mroczne skłębione powłoki. W mieście spadały już pojedyncze krople, wsiąkały pomiędzy kostkę brukową, wiatr wtórował; rozpędzał się, przybierał na sile, napierał szarpliwie.

Szły już w kierunku Adamaszku i Aksamitu. Gdy przebywały w swoim towarzystwie porozumiewały się językiem używanym na ziemiach, na tych samych, na których wznosiła się ich warownia. Wstępował na usta automatycznie, kojarzył się z ciepłem i domem. Wydziarana wiedźminka dopalała papierosa, co jakiś czas osłaniając go dłonią by nie zatracić żaru. Jej pierwszy odkąd przybyła do Toussaint. Wykolczykowana również spalała swojego do końca. Zdawały się nie widzieć załamania pogody skupione na swoich sprawach, tak jakby konsekwentne wyjaranie szluga i spokojne kroczenie dalej było najważniejsze.

- {Spodziewałam się zobaczyć z Tobą dopiero na wybrzeżu, albo, że któraś z nas wybędzie pierwsza. Z drugiej strony czułam, że jeszcze tu się zobaczymy} - rzekła Putris

- {Też byłam do tego przekonana, choć terminy sugerowały co innego. Nie spodziewałam się Ciebie tak późno} - odparła bezimienna. Zatrzymała w płucach smolisty, gęsty i aromatyczny dym. Długo trzymała. 

- {Długo krążyłam po sercu Kontynentu, że dopiero koniec lata mnie wypędził}

- {Słyszałam domowrota} - poinformowała bezimienna, zachowując płynność rozmowy, w istocie, była to kwestia tycząca się bezpośrednio przezimowania. 

- {Mhm. - mruknęła tamta, przetrawiając odpowiedź. - Mnie też nawoływała, dwójka, jakiś tydzień temu} - podsumowała. A więc było jasne, o jedną i drugą dopominała się ich kraina. Nigdzie indziej podobne istoty nie występowały.

Domowroty nawoływały, jak troskliwi gospodarze do domu. W odpowiednim czasie dopominały się o domownika, mówiąc, że to najwyższa pora. A tylko ten mógł je posłyszeć kogo wołały. Docierały magicznie śpiewem do uszy, i do wnętrza umysłu. We śnie i w stanie przytomności, nawet, gdyby zatkać uszy. W Hrabstwie domowrót posiadał swą namacalną postać, można go było zobaczyć jak i normalne ptactwo. Wyglądał jak zwykły ptak, jak rudzik. Śpiewał tak samo, identycznie latał. Z tą różnicą, że jego duch cechował się wielką siłą, nie odmawiając niczego zwykłemu rudzikowi. Duchowo należały do osobnych gatunków. A choć był potężny to nie miał korzyści w nawoływaniu. Po prostu nawoływał, co czuł. Czuł, że wiedźminka powinna wyruszyć do domu, to śpiewał. Nie był to przymus, nie był to rozkaz. Domowroty czuły, kiedy był ostatni czas na w miarę komfortową przeprawę. Małe, okrąglutkie i niezwykłe, milczały, dopóki był czas. Więc skoro jeden z nich zaświergolił jej w głowie, znaczyło to, że...było zdecydowanie późno.

Weszły pod dach Adamaszku i Aksamitu. Charakter wnętrza przypominał bardziej temeriańską karczmę niż bouclairowską gospodę. Drewniane świeczniki pod sufitem nosiły proste zdobienia, wisiały na łańcuchach. Płomienie z świeczek rozświetlały wnętrze żywą jasnością, podobnie stojące na posadzce, wysokie świeczniki. Meble przy których zasiadali ludzie były sosnowe, na ciemno pociągnięte, podłoga wykonana z identycznego drewna. Poza szynkwasem, w pomieszczeniu znajdował się kominek z wesoło skaczącym ogniem. Mimo, że dni były nadal bardzo ciepłe, a noce przyjemne, pod dachami domów zwłaszcza tych z kamienia, czuć było deficyt temperatury. Kamienne elewacje wyciągały ciepło z kości, nawet w pełni lata można było w takim domostwie się zaziębić.

Do czasu rozszalenia burzy napływ gości zaczął ustawać. Ci, którzy mieli przybyć, już przybyli. 

Wampiry także. Zjawili się przed czasem. Zajęli miejsca, dokonując od razu zamówienia by nie być niepokojonymi, przynajmniej tak długo jak to możliwe. Ciepła łuna świec odbijała się w ich oczach, które w tym kojącym blasku nabrały krwawego powidoku zdradzając niebezpieczną naturę. Na szczęście, ludzie też czasem miewali przekrwione oczy, więc było to jeszcze wytłumaczalne. Cyrulik usiadł prosto, godnie, wsparty plecami o twarde oparcie krzesła, rozejrzał dyskretnym ruchem głowy. Słychać było uderzanie pojedynczych kropel o dach i parapet, deszcz nie był jeszcze obfity, ale wiatr żałośnie zawodził. Wkrótce miała rozpętać się donośna burza.

-  Druga wiedźminka musi nam powiedzieć dlaczego jej nie czuliśmy - odezwał się miarowo Dettlaff, zdecydowanym, ale kojąco poufnym głosem. 

Jego towarzysz nie odpowiedział od razu, natomiast wpatrywał się cierpliwym wzrokiem w brata krwi. Zrezygnował także tymczasowo z naprostowania przyjaciela. Niektóre z używanych przez bruneta określeń były niepotrzebnie za mocne. Sugerowały żądanie, nawet bezwzględne roszczenie, co niemal każdy człowiek odebrałby jako wyniosłość, a stąd tylko krok do nieporozumienia. Pozostawała kwestia dominującej natury Dettlaffa, która eskalowała poza kontakty z wampirami niższym. 

Sam zastanawiał się nad tym czego doświadczyli. Czuł się jak postawiony przed zasłoną utkaną z tajemnicy. Owszem, był cierpliwy i swego rodzaju spokojność go nie odstępowała, ale wynikała bardziej z dojrzałości niż rozumienia tego czego był świadkiem. Bo niewiadomo skąd, i bez wcześniejszego sygnału zapachowego, wyszła z szarzyzny zaułka, który szarzyzną dla nich nie był, inna wiedźminka! Wampiry w ciemności, więc i w słabo oświetlonych miejscach, widziały lepiej niż w jasności dnia, byli w końcu istotami nocy. Może słabo widzący zwykły człowiek mógłby twierdzić, że w nieciekawej przestrzeni między budynkami nie spostrzegł skrytej postaci, ale oni...? Oni w tamtym momencie niczego nie widzieli, aż do postąpienia kroku naprzód przez nieznajomą w kolczykach. Sprawa pośrednio wiązała się z jego przyjaciółką, to stanowiło, że nie czuł się zaalarmowany. Gdyby sprawa tyczyła się osoby kompletnie obcej, czyli takiej za którą nie ręczy nikt zaufany, wówczas wszystkie jego zmysły zjeżyłyby się jak futro na grzbiecie zeźlonego wilka. 

Wśród wampirów trudno było o przejawy ogromnej hipokryzji, strzegli swych tajemnic, i znali wagę skrywanych informacji. Oddalając się od wiedźminek w akcie poszanowania ich prawa do sekretów, tym bardziej nie mogli traktować samego faktu widzenia czegoś... za upoważnienie do dociekliwych pytań. Ostatnio w Pastelowej Lawendzie, w trójkę, porozmawiali szczerze o kwestiach, które śmiało zahaczały o prywatę. Odbywało się to dobrowolnie, w atmosferze spokojnego przyzwolenia i dobrego nastroju. 

-  Rozważam, że mogła przyjąć rodzaj ochrony, porównałbym to do zapachu niektórych ziół w naszym przypadku - odparł cyrulik z lekką chrypką w głosie - który maskuje naturę rzeczy. Nie wyjaśnia to wszystkiego, ale pochodzą z odległej krainy. Kto wie jak na cech wiedźmiński sprzyja specyfika danego miejsca.

Jego przyjaciel skinął nieznacznie głową i napił się. Pobierając krótki łyk przełknął bezdźwięcznie i odkładając drewniany kubek niezaopatrzony w uchwyt, wyjawił swoje niespodziewane dobitnie spostrzeżenia, jak się miało okazać, które wstrząsną wnętrzem szpakowatego mężczyzny:

- Podobno wiedźmini zawsze przykuwają uwagę? Ludzkie kobiety nie noszą broni.. a wśród wiedźminów kobiet podobno nie ma. Samo to, że jako kobieta nosi przy sobie miecze już powinno alarmować przedstawicieli jej rasy. Dlaczego w takim razie ludzie nie są zdziwieni, gdy ją widzą? 

Cyrulik potrzebował chwili by zrozumieć, że brunet uczynił nawiązanie już nie tylko do nowoprzybyłej, a do samej jego przyjaciółki. 

Regis schylił lekko podbródek, czując...lekkie strapienie? Tym, że Dettlaff wytknął w racjonalny sposób coś, co on świadomie wypierał. Nigdy wcześniej nie chciał o tym myśleć ani mówić, bo kobieta w tatuażach była jego serdeczną przyjaciółką. Dzieliła się z nim wieloma wiedźmińskimi tajemnicami, gdyby poprosiła go o pomoc by to uczynił. Bez potrzeby rozkładania na czynniki pierwsze tego, o czym sama nie chciała mówić. A może kiedyś by mu powiedziała? Pamiętając przecież dobrze, co mu mówiła o przeprowadzanych Próbach. Wpływały mocno na trzymanie istnienia Szkoły Królika w tajemnicy. Mówiła, że wiedźmini z Kontynentu nic nie wiedzą o ich istnieniu. Ale jakim cudem, skoro, jak mawiali ludzie, ''na chłopski rozum'' wiedźmini z innych szkół powinni chociaż raz o nich usłyszeć. Naprawdę nikt ani razu nie natknął się na plotki? Wspominkę w wiejskich bajaniach, napotykanych na szlaku? Gdy widział się z Geraltem nigdy nie wspominał mu o wiedźmince z tatuażami, powodów było zapewne wiele, ale tylko jeden z nich najważniejszy. Mianowicie, ona sama na początku ich przyjaźni poprosiła go, aby o niej nie rozpowiadał.

Dosiadły się bez słowa, przynosząc ze sobą zapach papierosów, już nieco rozwiany świeżością burzowego wiatru. Tytoń palony w zawiniątkach nie w fajkach był raczej domeną najniższej hołoty, ale one go lubiły. 

Cuniculus (Regis x Wiedźminka)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz