Rozdział 25

59 1 2
                                    

Ale przecież wołano za nią ,,bandytka"? Czy to nie najlepszy dowód na to, że ludzie dostrzegali jej istnienie? Te wszystkie niechętne spojrzenia posyłane w jej stronę to nic? 

Gdy zjawiała się w pobliżu ludzkich osad, wzbudzała niepochlebne reakcje. Ludzie dawali wyraz swojemu zdumieniu na widok nietypowego wyglądu kobiety. Na miecze i opancerzenie również zwracano uwagę: Dettlaff po prostu nie był świadkiem takich scen, za to cyrulik już tak. Niekiedy pełnych agresji i wyzwisk.

Jednocześnie... intuicja temu drugiemu wampirowi coś podpowiadała. Nieuchwytne przeczucie, szalenie trudne do nazwania. W jaki sposób utrzymywała swoje tajemnice? A może on spędził z nią za mało czasu, nawet jak na jej przyjaciela, by widzieć wystarczająco wiele? W pewnym sensie rzeczywiście tak było, znali się nie od dziś i spędzili w czasie rozmaitych przygód tęgie godziny, a nadal posiadali informacje zupełnie dla siebie nieznane. Tutaj sprawa się komplikowała, bo ludzkie reakcje na inność kobiety nie były tym samym co skrywana przez nich wiedza. Ludzkie osady mogły się różnić obiektami kultu, wyglądem rytuałów pogrzebowych, czy nawet gwarą, ale zawsze posiadały punkty łączne. Do takich bez wątpienia należała wrażliwość na obecność wiedźmina w okolicy, a skoro była kobietą, sprawa nabierała rangi sensacji. Przemieszczała się po szlaku i wypełniała zlecenia, ale wszystko rozchodziło się jakby po kościach. Czy może to on szukał zagwozdki tam, gdzie jej nie było? Inne wiedźmińskie cechy miały nic nie wiedzieć o Cechu Królika. W wielkim, pełnym zawiłości świecie dokonanie czegoś podobnego wydawało się wręcz nieprawdopodobnie. Kwestia samego szczęścia? Według niej Vesemir, mistrz Geralta, wiedział o szkole, w domyśle robiło to z niego być może jedynego na tych ziemiach wiedźmińskiego powiernika sekretu. A co z mijanymi codzień wieśniakami, mieszczanami? Oni widzieli, mówili. Wieść nie szła dalej. Jakby zamierała w pół słowa.

Tajemniczość, małomówność... Z drugiej strony lojalność. Ta świadomość frasowała. Gdy jego brat krwi wypowiedział na głos swoje spostrzeżenia, poczuł się zdemaskowany, i to nie przed brunetem, a przed samym sobą! To było jak palące uczucie wstydu i adrenaliny, jakby został na czymś przyłapany. 

Gdy usiadły obok, przyniosły zapach spalonego tytoniu i burzy. Regis poruszył nieznacznie nozdrzami, w zadumie pomieszanej z pilnością. On patrzył spokojnie, Dettlaff tajemniczo, ale jeden i drugi z naturalnym sobie pierwiastkiem drapieżcy. Zapach pospólstwa; woń spalonych zawiniątek tak bardzo pasowała do groźnego wyglądu kobiet! Przywodzić mogła na myśl samo prostactwo i brutalność, jaką pewnie wielu by im przypisało. Ale wężowe oczy patrzyły mądrze i z lekkością, choć nie zdradzały wszystkiego. Były też, zdawało się, bardziej niż wcześniej poważne, można było się domyśleć, że w wyniku wymienionych wieści.

Nadszedł czas wyznań, poczuła, że to odpowiedni moment. Lepszego nie będzie, bo pobyt w Toussaint dobiegał końca, nie wiedziała kiedy znów się zobaczą. Podczas spaceru porozmawiała o tym z Putris, a ta jak zawsze ją rozumiała, toteż oczywiście mogła liczyć na wsparcie. To miał być krok milowy w przyjaźni z wampirem.

Ostatni raz skrzyżowały spojrzenia, po czym bezimienna przeniosła wzrok, to na jednego, to na drugiego mężczyznę. Nie zamierzała od progu zdominować rozmowy swoim wyznaniem, jeszcze nigdzie się nie spieszyły. Choć powinny. Ale Dettlaff je wyprzedził odzywając się jako pierwszy.

- Jesteście pewne, że tu chcecie z nami rozmawiać? - spytał.

- Mhmm - odparła asertywnym pomrukiem wskazującym na pewność. - Tak, to dobre miejsce. Putris niedaleko zostawiła konia na nocleg w stajni, a my nie mamy się czego obawiać.

Dobre miejsce, pełne ludzi. Brzmiało jak sprzeczność. Czy nie mieli rozmawiać o poufnych kwestiach? Czy wiedźminki jednak się rozmyśliły i spędzą z nimi chwilę lub dwie na niewinnych pogawędkach, ale bez odpowiedzi na pytanie, które padło w zaułku? Zamierzały nic poważnego nie mówić?

- Gdy zaczniemy... - poczęła wykolczykowana, przeczesując wzrokiem po głowach ludzi - nie będzie miało znaczenia, że oni tu są. - Powiedziała, wyrażając się o gościach izby. Zabrzmiało to niezwykle, choć nie rzekła tego w zmieniony sposób. Nie było tu żadnej informacji mającej szpetnie pogrywać z wampirami. - Zmierzamy w jednym kierunku, to zapewne jeden z naszych ostatnich wygodnych przystanków przed dalszą drogą, w sam raz na rozmowę bez pośpiechu - dodała.

Wydziarana, skinęła lekko głową. - W rzeczy samej. Niedługo wyjeżdżamy.

- Dzisiaj? - skwitował Dettlaff, Regis dalej jedynie się przysłuchiwał.

- Niedługo - powtórzyła - Kwestia nocy - dwóch.

Twarz cyrulika była jak skała, wyraz miał nieprzenikniony, bez wątpienia osobliwy. Za to bardzo obecny, wsłuchany dobrze w treści jakie padały. Co myślał, co czuł? Cokolwiek by to nie było, trzymał to dla siebie. W tym czasie gęste postukiwanie deszczu, jak mrowie niezliczonych palców, wprawiło parapet w szereg mokrych drgań. Padało mocno.

Trzymała na blacie stołu ręce, palcami lewej dłoni pstryknęła cicho, co nie uszło uwadze zebranych przy stole. Czerń w oczach Regisa natychmiast się wyostrzyła, przypomniał sobie jak jego przyjaciółka uczyniła podobny gest podczas wspólnego czasu z nim i Dettlaffem w Pastelowej Lawendzie, spojrzał prosto i dogłębnie w jej twarz, zrozumiał, że nie był to przypadkowy gest. Choć szalenie niepozorny, jak po prostu kolejny z wielu element zachowania. Niepozorny, bo tak zwykły. 

- Właściwie... już przed wejściem zabezpieczyłam naszą rozmowę - wyjaśniła. Ten sposób mówienia tworzył naturalną aurę bezpieczeństwa. Wampirowi przemknęło przez myśl, że jego przyjaciółka zawsze swoim głosem potrafiła stworzyć atmosferę ukojenia. Poczuł rozluźnienie w skroniach, gdy niewidoczne napięcie ustąpiło, ale nie pilność w tym jak na nią patrzył. Brzmienie, tak mu znane, było jedynie tłem do znaczenia słów. A te okazywały się z chwili na chwilę coraz bardziej intrygujące. Bez pauzy, mówiła dalej - Teraz jedynie poprawiłam efekt. Oto odpowiedź na Twoje pytanie, bo to czego doświadczyliście pochodziło od tego samego - zwróciła się do czarnowłosego. - Tarczą w walce dla nas, jest oczywiście quen. A to kolejny z wiedźmińskich znaków, mało znany i zwodniczy - kryk. Ale w sferze, w jakiej nauczyłyśmy się go wykorzystywać dobrze służy. Wsparty odpowiednimi mutagenami... ulega wyspecjalizowaniu. Nie może wymazywać pamięci, ani wsadzać fałszywych wspomnień do głowy. Ale może oddzielać, separować, chronić prywatę. Obrazy, zapachy, wspomnienia. Aż któryś z mijanych mieszczan nie zobaczy nas ponownie, nie będą o nas pamiętali.

- Z tego powodu nie chciałaś podejmować ostrych decyzji w więzieniu - przemówił wreszcie Regis, ważący z rozwagą każde słowo. Zastanawiał się głęboko nad tym, co usłyszał. - Nie chciałaś w przypadku ucieczki, biorąc pod uwagę powrót tu w przyszłości, narazić się brak legalnego wjazdu.

- Tak. Odjechałabym, i strażnicy nie pamiętaliby o mojej ucieczce, ale gdybym tu wróciła, mogliby sobie przypomnieć. Wyręczanie się krykiem nie jest uniwersalnym rozwiązaniem problemów.

- Z ochroną słów i zapachu jest trochę inaczej. Odseparowane od uszu słowa nie wrócą do siedzących wokół ludzi, ani zablokowany zapach nie będzie wyczuwalny na drodze. Nie działa to na wszystkich i wszystko, a wyjątki zależą od okoliczności  - uzupełniła Putris. - To nie jest znak, któremu do pełnego działania wystarczy jedynie odrobina skupienia. Jak żaden inny, ten wymaga od nas największej pracy. I tak jak quen można roztoczyć nie tylko nad sobą, tak i cała rozmowa, a nie tylko nasze słowa, są bezpieczne. Bo teraz nawet wasze reakcje słowne, to część naszej prywaty.

Cuniculus (Regis x Wiedźminka)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz