Rozdział 23

88 4 2
                                    

Przed burzą ulice miasta pozowały na kusząco wyludnione, mimo tego ślepa uliczka nie wydawała się dobrym miejscem na rozmowę, przynajmniej dla wiedźminek. Niemal na pewno wolały usiąść gdzieś na osobności i z kuflem piwa w dłoni. Pewnikiem nie widziały się już jakiś czas, a istniały tematy, na które wiedźminki chciały prawić tylko między sobą. Kto jak nie wampiry, ze swoimi sekretami i tajemnicami, mógł zrozumieć tę potrzebę lepiej?

Wszyscy obecni czuli podobnie, że to nie jest odpowiednia przestrzeń do długiego wystawania. Po co mieli stać na burzy? One, wytrzymałe, przyzwyczajone do ekstremum mogły znosić wiele, ale nie były wyzute z doceniania komfortu. Gdy nie trzeba było, nie musiały moknąć. Oni, podobnie. Cenili poufne miejsca; krypty, jaskinie, opuszczone domostwa, albo chałupy w niepopularnych dzielnicach. Tak samo cenili leśne czupiradła drzew nad głowami, i sufit ciepłej eleganckiej komnaty. Komfort, choć nie najważniejszy, był podobnie doceniany co surowa praktyczność. No i wiatr...który z każdą chwilą zdawał się nabierać na sile, miał wreszcie przekształcić się w szalony i porywisty. Kto wie, czy nie porwałby poufnych słów w niepożądane strony, że nie dostarczyłby ich do uszu nieprzychylnych. W kręgach szkoły królika krążyła przestroga, jakoby to zjawisko przyrody miało moc porywania duszy.

- Oni wiedzą...? - spytała Putris, ale jej głos rozbrzmiał... wewnątrz głowy drugiej zabójczyni potworów, nie na głos.

- Tylko o obszerności szlaku - odparła w taki sam sposób.

Na słowa cyrulika Putris najpierw się uśmiechnęła, wymieniając krótką wymianę zdań w myślach , i dopiero odezwała.

- Jak mniemam, nieźle się znacie - spojrzała na swoją przyjaciółkę i wróciła wzrokiem do Regisa - dlatego właśnie mogliśmy się spotkać.

I w tamtej chwili nad ich głowami, w głębi nieba, rozbrzmiał pierwszy grzmot, tryumfalny i przytłumiony jak pochodzący z piersi lwa.

- Dlaczego nie czuliśmy Twojego zapachu? - zapytał rzeczowo Dettlaff, męski lekko chropowaty ton jego głosu wzmocniły ostatnie brzmienia grzmotu, przez co ten stał się jeszcze głębszym i bardziej pociągającym.

Ta z początku tylko się znów uśmiechnęła, delikatniej i z dozą ciepłej cierpliwości, i zerknęła na kompankę. Czy mogły rozpocząć rozmowę w tej uliczce, a kontynuować gdzie indziej? Nic podobnego, niektórych rozmów nie wolno było rozszczepiać, tak było i tym razem. Najpierw jednak musiały pomówić w cztery oczy.

- Spotkajmy się za godzinę w Adamaszku i Aksamicie, porozmawiamy między sobą, a później zasiądziemy wspólnie do stołu i pomówimy już w czwórkę. Może tak być? - zaproponowała wydziarana, łagodnym, ale pewnym głosem.

Regis przekręcił lekko głowę w kierunku bruneta, przybierając pozę niczym dumny piękny kruk z nagrobka, który jakiś czas temu przekazał liścik jego serdecznej przyjaciółce. Też zresztą z zaproszeniem... Często przybierał tę pozę, z uniesionym podbródkiem, szeroka pierś nosiła naturalną godność, przechodziła ku górze w mocną szyję. Jako bracia krwi mogli dopuszczać się do niektórych swoich stanów, wyczuwać je. Kontakt wzrokowy był tylko dodatkiem, bo zdążył już wyczuć stan swego wampirzego przyjaciela. Komunikat werbalny był właściwym skonsolidowaniem decyzji.

- Niech tak będzie - to Dettlaff zabrał głos, wtedy cyrulik zwrócił twarz do kobiet.

Regis skinął głową żegnając się na razie z wiedźminkami, ostatnie spojrzenie utkwiwszy w obliczu wydziaranej. Następnie bez słowa więcej rozpłynęli się razem w powietrzu, jeden i drugi wampir przemienili się w mgnieniu oka w mgłę i rozpłynęli, przepadając w przestworach powietrza, płynąc gdzieś między i nad budynkami.

Cuniculus (Regis x Wiedźminka)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz