Rozdział 11

82 7 0
                                    

Było jej bardzo miło spędzać z nimi czas. Spuściła wzrok, patrząc zrelaksowanym spojrzeniem na blat stołu.

- Kiedy próbujecie nie wypaść z roli, udając człowieka... To również okowy.

Rozmawiali o tym jeszcze, gdy szukali sposobu na prześledzenie czynów Dettlaffa, aby wpaść na jego trop. Cyrulik mówił jej wtedy o tym, jakie to... cholernie niewygode, musieć non stop pilnować się z każdym gestem. Nie bolesne, ale odbierające komfort. W stopniu trudnym do opisania. Tak cholernie uciążliwe, jak tkwienie w za ciasnych spodniach. Jakby tkwiło się w nich cały czas.

- Tak. To konieczność pilnowania się. Dotyczy fizycznej strony, bo zachowania, elementów naszego wyglądu... Ale trzymanie się sztywo schematu to w konsekwencji okowy dla umysłu. Choć łańcuch jest zerwany, stoimy przy budzie - Regis podsumował, rezygnując tym razem z subtelniejszego porównania.

- Ehh... - napiła się wina, tym razem wyczuwając większą cierpkość na języku. Oczywiście, nie cieszyła jej niewygoda, jaką czuli. Po prostu patrzyła w dwójnasób na niektóre sprawy. Nie mogła mu przecież powiedzieć, jak bardzo działało na nią jego ukrywanie się pod niepozornym zachowaniem. Że siedząc w karczmie, nie zdradzał się ze swoją naturą... Widząc szerokie barki Regisa miała tę świadomość, jaki jest potężny. Ludzki mężczyzna by takie miał zdarzało się rzadko, co u najsilniejszych. Ukrywanie tej drapieżności przez wampira gotowała jej krew. Pobudzała jej własną drapieżność, wyobraźnię, i grała na tym, co było w niej instynktownie dzikie.

Jak lwica co wyczuwa lwa.

Cyrulik sięgnął po butelkę i rozlał pozostałość wina na trzy. Tylko tyle zostało z całej butelki, wypili wszystko. Za to ostatnie napełnione kieliszki lśniły piękną zawartością. Ciemną i głęboką czerwienią. W tamtym momencie poczuła na sobie wyraźne spojrzenie młodzieńca... Tego samego, który wcześniej przykuł jej uwagę. Zdawało się, że wreszcie ją zauważył. Patrzył się w jej stronę pilnie i z nieukrywaną ciekawością. Dobrze czuła, że mogła być między nimi chemia. Ona po prostu piła wino, czując przyjemne napięcie i czekając, aż młody mężczyzna się znudzi. Nie była to fałszywa reakcja. Skoro nie zamierzała do niego podejść, bo inaczej spędzała wieczór, nie interesował jej teraz zupełnie. Nie zamierzała przejmować się tym, co akurat nie było po drodze. Wreszcie odwrócił wzrok. W pewnej chwili znowu spojrzała na widok za oknem. Lawendowe przeźrocze odbijało lekko zmiekształcony obraz tego, co działo się w karczmie. Zobaczyła siebie. Odbicie rozciągnęło kąciki ust w uśmiechu, chociaż ona sama się nie uśmiechała. Żółte oczy patrzyły pilnie. Odbicie nie odpowiadało temu, co działo się w rzeczywistości. Wiedziała co się dzieje, ale też przy wampirach i przy ludziach nie mogła inaczej zareagować. I tak była bezpieczna. Jak jednostonny list, na który nie zamierzała odpowiadać... Po chwili wszystko ustąpiło, a odbicie było takie, jak faktyczny wyraz jej twarzy.

- Wino wypite... - podsumowała stan rzeczy, jakoś po pół godzinie. Na zewnątrz było już naprawdę ciemno, na ulicach gdzieniegdzie były porozpalane pochodnie. Jawiły się tajemniczo rozpraszając mrok, i romantycznie, w scenerii beauclairowskiej architektury. - Idziemy? Czy macie jakieś plany?

- Nie... - odparł Dettlaff. - Najwyższa pora wracać.

Wstali i skierowali się do wyjścia. Świeże powietrze po przekroczeniu progu przyjemnie musnęło ich twarze. Wolnym krokiem podeszła do koniowiązu. W końcu przyjechała tu konno. Nie wsiadała, zdjęła wodze z szyi Landrynka, bo tak nazywał się jej skarogniady wałach, i prowadząc go w ręce, dołączyła do wampirów czekających kilka metrów dalej. To sprawiało bardzo miłe wrażenie, bo nie było innego powodu, dla którego czekali, niż to by dołączyła. Ruszyli spacerem na cmentarz. Szli w milczeniu, ale jakimś takim miłym, zgodnym. Tak silni, nic nikomu nie musząc udowadniać. Landrynek szedł na zewnątrz, ale blisko niej. Uniosła rękę i przesuwając dłonią pod głową konia ujęła go za drugi policzek. Sierść była gładka, od skóry biło miłe ciepło. Wierzchowiec wydał mrukliwy i bardzo łagodny odgłos zadowolenia. Rozdymając bardziej nozdrza przysunął głowę do szyi wiedźminki i znów wydał czuły dźwięk wprawiając chrapy w wibracje. Poczuła to i zaśmiała się krótko, bezgłośnie. Połaskotało ją to. Zwróciła głowę w jego stronę i ucałowała, dała mu trzy krótkie buziaczki w bok głowy. Mężczyźni czasami widzieli jak okazuje czułość Landrynkowi, na przykład leżąc z nim na trawie przed kryptą. Siłą rzeczy pokazywała im się nie na pokaz z tej bardzo niepopularnej wiedźmińskiej strony. Nie była tylko bezdusznym zabójcą potworów jak twierdzili ludzie i co bardziej rozumne potwory. Nie bez powodu świadome potwory miały swoje pieśni o wiedźminach.

Przyjdzie wiedźmin, mu serca brak, przez złoty monet smak

Pojawi się, odejdzie wnet, zostawi tylko ból...


Cuniculus (Regis x Wiedźminka)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz