Rozdział 20

78 4 7
                                    

Tak jak powiedziała, przyjęła od Dettlaffa równowartość jednej trzeciej kwoty oferowanej przez księżną. A choć nie byli przyjaciółmi, czuła, że zyskała nowego sprzymierzeńca. Sam ''wyciągnął do niej rękę" i to było znamienne, drugi raz to się mogło nie powtórzyć. Przyjęcie podarunku oznaczało, że dalej akceptuje jego obecność i raczej nie dąży do powiększenia dystansu. Tym samym zgoda na wzajemną dobrą wolę została zawarta. Na pewno nie zależało jej na posiadaniu w nim wroga, był też przyjacielem cyrulika. To wszystko przemawiało za przyjęciem podarunku. Najpewniej bez tych motywacji i tak przyjęłaby pieniądzę, skoro wampir był gotowy się nimi podzielić. By odmówić pieniędzy dopiero potrzebowała dobrego powodu.

Gdy wychodzili z banku okrył ich cień. To wielka ciemna chmura zawisła nad ich głowami, zdawała się dominować nad jasnością dnia, choć niebo miejscami pozostawało błękitne; kolory letniego nieba kontrastowały z burzowym powidokiem. Tyczyło się to także wiatru. W jednej chwili stał w miejscu, ciepły i wesoły, w następnej zaś stawał się orzeźwiający, prężył zakosami, zgrabnie jak przemykający kot. Jedno było pewne, zaczęło przybywać ciemnych chmur. Tłumiły jasność coraz bardziej i kreowały pociągającą mroczną aurę, podkreślając pustkę na ulicach. Choć byli też tacy, których zmiana pogody napełniła ożywczą energią lub tacy, którzy zamierzali jeszcze załatwić swoje sprawy. Było to wyjątkowo dobrze widoczne po tym, gdy wyszli na jedną z popularniejszych ulic. Droga była tu bardzo szeroka, po obu stronach w rzędach biegły lokale usługowe, także karczmy i kawiarenki. Nie wszystkie pozostawały otwarte, ale te funkcjonujące cieszyły się obecnością nielicznych klientów.

Chociaż nie mijały ich tłumy, można rzec, że w tle cały czas się ktoś kręcił. I nagle, poczuła zapach. Od razu wiedziała co on oznacza. Zatrzymała się bez ostrzeżenia. 

Towarzyszący jej mężczyźni również się zatrzymali, widząc, że kobieta nie idzie. Nie patrząc na nich, lekko uniosła podbródek i popatrzyła trochę powyżej i w dal, w jakiś nieokreślony punkt w powietrzu. Twarz miała skupioną, przytomną, nie osunęła się w zadumę. Ani Regis ani Dettlaff nie wyczuli niczego nowego, żadnego zagrożenia w otoczeniu. Wszystko dookoła zdawało się pachnieć tak jak do tej pory. Wypuściła z wolna powietrze i biorąc nowy wdech, drugi raz zetknęła się z zapachem. Wyraźnie wyczuwała coś nosem co przykuło jej uwagę, ale oni niczego nie wyczuwali. Nic nowego ani nadzwyczajnego. Czyżby to jakaś zwykła woń tak ją zaintrygowała, że aż zdecydowała się przerwać marsz? A może wyczuwała coś, czego oni nie czuli...?

Jakby wiódł ją jakiś dziki zew, patrząc na lewo z elastycznym ruchem szyi jak u lwicy, ruszyła z miejsca. Po co popatrzyła na bok skoro w tym miejscu ciągnęły się same witryny? Jednocześnie, ponownie obróciła spojrzenie naprzód. Może po prostu chodziło o coś co było po lewej stronie ulicy, niekoniecznie w tym konkretnym miejscu. Niedługo potem miało się okazać, dlaczego na tak krótko popatrzyła się w bok - prawdopodobnie już wtedy - zlokalizowała to co leżało w zasięgu jej uwagi. Dwójka wampirów ruszyła za nią. Zbyt zaintrygowani jej zachowaniem, szli obok pomazanej tatuażami kobiety. Intrygowała, ale nie ich świadomą stronę, ruszała co innego, intuicje wampirów. Choć Regisa dodatkowo tłumaczyło to, że przyjaźnił się z kobietą i był gotowy towarzyszyć jej w niezapowiedzianych wydarzeniach, oboje za nią podążyli...

Była wiedźminką, ale też i człowiekiem. Cyrulik znał się bardzo dobrze na ludzkiej naturze i odruchach, nadal jednak nie wszystko gładko przychodziło do zaakceptowania. Mimo empatii i wysokiej inteligencji nadal pozostawał wampirem i nie zawsze wszystko było oczywiste. Lub wydawało się tak skrajne, że chociaż patrzył i widział, trudno było mu to pojąć. Skoro ona dalej była człowiekiem, jej postępowanie mogło być dla nich nieprzejrzyste... egzotyczne. Zwłaszcza, że wiedźmin był specjalnym rodzajem człowieka. Wiedźmińskie zachowanie stąd było jeszcze mniej przewidywalne; porywcze i gorejące. Odmieńcy byli nieobliczalni.

Regis i Dettlaff snuli ciche myśli, nastawione na wrażenie, że są świadkami czegoś co nawet w nich tchnęło szacunek. Czuli na silnych karkach jak mrowi niemy respekt i niemożność rozsunięcia zasłon sekretu. Czy tak się właśnie czuł wampir blisko zabójcy potworów? Ale Regis znał też Geralta, wiedźmina ze szkoły wilka. Niewątpliwie wiele rzeczy z wiedźmińskiego życia białego wilka cyrulika ciekawiło, ich rozmowy były niezwykle interesujące. Zwykli ludzie nie chcieli znaleźć się blisko wiedźmina. Ale to było coś innego. To było coś więcej niż ciekawość. Tylko coś urzekającego.

Prężnym krokiem, spokojniej od psa myśliwskiego, ale z podobnym nastawieniem na cel, patrzyła się skupionym, dzikim spojrzeniem przed siebie, dobrze okiełznanym. Tajemniczym bardziej od mgły zasnuwającej moczary. Szła tak chwilę, po drodze mijali różne prześwity pomiędzy budynkami, ślepe uliczki. Kanonada witryn, wrót, kuluarów ciągnęła się naprzemian z nielicznymi przerwami w architekturze. I zakręciła w jedną z takich ślepych uliczek, była szeroka. Nie zagłębiając się, zwolniła w pół kroku u samego wylotu i przystanęła. Teraz ona, Regis i Dettlaf znajdowali się ramię w ramię już nie w marszu a przystanąwszy w miejscu. Nie stała długo obok. Wyminęła ich, zostawiając z tyłu. Jej tempo chodu było tu zupełnie inne, przeciągłe, tak samo pewne i skoncentrowane. Wyglądała jakby nieco zblazowanym wzrokiem szukała czegoś co może ją zaciekawić. Podbródek uniesiony delikatnie wyżej, szyja swobodna. Jakby patrzyła spokojnie po mijanych dziełach sztuki na wernisażu, sunęła miękko oczami po burych, obdrapanych elewacjach. Rozglądała się z uwagą, nie śpieszyła się. Gdy dotarła ponad połowę długości uliczki, zatrzymała się. Z sylwetką wyprostowaną, tak pewną siebie i luzacką zarazem, że gdyby obok kręcił się zwykły człowiek na bank zakrzyknąłby "bandytka!". I nieoczekiwanie na jej twarzy wstąpił szczery uśmiech. Do tej pory nie było widać nawet śladu obecności kogoś innego w zaułku. Wtedy z głębi, z samego niemal końca uliczki wyłoniła się jakby znikąd postać i wyszła ku niej. Najpierw podobnie wolno, następnie mocno, prężnie.

Tego samego wzrostu, również o brązowych włosach, we zbroi i z dwoma mieczami na plecach. Miała wężowe oczy. Tatuaży niewiele. Cała w kolczykach. To była inna wiedźminka! Na szyi wisiał naszyjnik geometrycznej głowy królika.

Też ruszyła, a ostatnie jej kroki były tak samo mocne i sprężyste jak drugiej kobiety. Idąc ku sobie złączyły swoje spojrzenia, rozbrzmiał obcy język w śpiewie, sięgał gdzieś, do głębi... 

- {Z nie'ba spa'da kwaśny deszcz...} - zaczęła, gdy szły jeszcze z wolna.

- {Leci na mnie i na cie'bie} - odpowiedziała jej tamta, tak samo z głębi, dodając tempa.

- {Nie mo'że'my słodko żyć...} - kontynuowała z emocją, również przyśpieszyła.

- {...przecież} - podjęła tamta, szła z mocą, a wyśpiewując to słowo zwolniła na ułamek chwili, tylko krok...

Będąc bardzo blisko, z mocą i drapieżnie jak dorosłe lwice uścisnęły. 

- {Pod cytrynowym nie'bem...!} - dokończyły, razem, dopadając się.


. . . . . .

Od autorki:

{. . .} - język z krainy, w której cech królika ma warownię

Uwagi końcowe: mam dosyć patusiarskie gusty muzyczne, zapomniałam ostatnio wstawić jednej rzeczy, co w następnym rozdziale byłoby za późno użyte. Użyłam edycji końcowego fragmentu tego rozdziału, bo element śpiewania może być istotny w dalszych etapach opowieści. Teraz inspiracją było dla mnie Cytrynowe Niebo, Reto. Dodałam | ' |, starając się by to lepiej wyznaczyło akcenty. Pewnie nie pierwszy raz sięgam do fragmentu utworu, który pasuje mi do wizji. Zaufajmy procesowi 

Cuniculus (Regis x Wiedźminka)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz