Rozdział 12

93 7 1
                                    

Późno w noc, każde leżało na swoim posłaniu. Nie zdarzało się tak codziennie, bo albo ona szła spać, a oni się krzątali... na przykład Regis siekał zioła, a Dettlaff czytał. Lub była w trakcie wypełniania zlecenia, albo, nie było któregoś z nich. Czasem nie spała parę dni, korzystając z samej medytacji. To był zaledwie trzeci, może czwarty raz jak widziała Dettlaffa układającego się do snu. Pamiętała uczucie towarzyszące chwili, w której dowiedziała się, że wampiry wyższe także sypiają. To było bardzo dawno temu. Pamiętała, że była to wieść bardzo egzotyczna, która posiadała w sobie zaskakujący, nieznany smak. Jak ciekawa opowieść ludowa lub przyprawa korzenna z odległych krain. Wspomnienie to zamazywało się w jej pamięci, przykryte kurzem, ale powróciło, gdy leniwym wzrokiem przesunęła po mężczynach. Zamknęła oczy, zamknęła zmysły, ale nie uważność i zasnęła. Tej nocy towarzyszyły jej różne sny. Obrazy, zapachy, miejsca znane i wyglądające obco, przeczucia. Z każdym opadającym liściem granica między światami stawała się coraz cieńsza. Powinności i wydarzenia, zdarzenia ostatniego czasu i ostatnich trzech lat zdawały się nie chcieć z nią rozstawać. Ale tak było zawsze, będzie i tym razem. Zastane i stare pożądało siły, ale nic nie było w stanie zrobić i błądziło głodne, ślepe i niezdarne. Nie mogąc za nią trafić jak niewidomy lis za myszą. Ostatnim snem była wypadająca książka z regałów przy stoliku cyrulika ustawionym w krypcie. Paliła się pojedyncza świeca, nie było żadnej ręki sięgającej z krzesiwem, ale dwa kolejne knoty świec zamigotały i rozpaliły się młodym płomieniem. Książka, rozchylając się, dotknęła czubkiem okładki o posadzkę, jednak zanim brak ruchu ustabilizował czcionkę, automatycznie uchyliła powieki, przerywając tym sen. Jeszcze widziała zamazujący się obraz księgi, kiedy w uszach słyszała już śpiew ptaków wstających przed wschodem słońca. Jeden śpiewał głośniej niż inne, i choć wiedza i doświadczenie mówiły jej, że nie jest zwykłym ptakiem, odepchnęła od siebie spekulacje, mając na to wywalone; miała w zaskakujący sposób lekkie podejście do niektórych rzeczy, którymi zdawało się, że powinna się przejąć. W istocie, mrok i dziwy były jak woda, chleb, ubiernie butów. Zawsze gdzieś tam było i przenikało wszystko. Nie było logicznej przesłanki ku temu by przejmować się wszystkim. Było pewne, że kiedy trzeba było, działała. Najczęściej po prostu wiedziała lub czuła, kiedy warto się nad czymś pochylić.

Ostatni obraz snu ustąpił widokowi ciemnej krypty. O ile zasnęła i tak samo obudziła się na boku, zmieniła teraz pozycję. Układając się na plecach, podłożyła jedną rękę pod głowę i patrząc w sufit myślała, ale o niczym konkretnym. Była pewna, że była jakaś czwarta najpóźnej czwarta trzydzieści rano. Regis, darzący ją głębokim zaufaniem, nie zareagował na ruch, i po prostu spał dalej, lub trwał z zamkniętymi oczami. Za to, w chwili, gdy obracała się na plecy Dettlaff uchylił powieki, patrząc na nią spod półprzymkniętych oczu. Uczynił to trochę automatycznie, jak czujny łowca wyczuwający zmianę w otoczeniu. To nie ptak go obudził, tego była pewna, bo tego konkretnego usłyszeć by nie zdołał... Ponieważ niektóre postacie z mroku nawoływały do konkretnych istnień. Skoro świergot nie nawoływał Dettlaffa, ten nie mógł go posłyszeć. Nałożyła buty, wzięła miecze na plecy i wstała bezgłośnie. Dłonią poczochrała rozpuszczone do spania włosy. Pomyślała, że da Landrynkowi obrok trochę wcześniej, i domknie noc medytacją nastawioną na kontemplację. Czuła, że wystarczy snu... Przeszła przez pomieszczenie mijając wampiry, biorąc paszę, i wyszła na zewnątrz. Na zewnątrz było bardzo ciemno. Dla zwykłego człowieka byłaby to ciemność nieprzenikniona. Podeszła do pasącego się trawą Landrynka i zburzyła mu na przywitanie dłonią grzywę, podobnie jak wcześniej sobie.

- Wystarczy tej objętościówki niu niu. - Na te słowa, leżący w krypcie Regis, w końcu miał doskonały słuch, uchylił powieki. Nie słyszał wcześniej by kobieta używała słów wprost nacechowanych... przywiązaniem. A słowotwórstwo o miękkim czułym wydźwięku niewątpliwie do takiego należało. W oczach miał coś bardzo głębokiego, a onyks oczu zdawał się rozgrzać, chociaż czerń nie była przecież kolorem mogącym się ocieplić. Słuchał dalej. - Masz tu treściwą. Jedz sobie smacznie - powiedziała jeszcze.

Landynek zaczął jeść. Sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła rozmaryn od Regisa, przysunęła do nosa i powąchała. Ah, gdybyś wiedział jak bardzo...  pomyślała. Otulała gałązkę dłonią i tylko jej czubeczek wystawał. Schowała, i metr dalej usiadła na trawie ze skrzyżowanymi nogami, zamknęła oczy i pozwoliła myślom płynąć. Świeże, lekko chłodne powietrze sprawiało, że medytacja nastawiona na powielanie perspektyw była doświadczeniem podwójnie kojącym. Czuła też wewnątrz siebie brak cierpliwości, gdy śpiąc, spędziła już tyle czasu tej nocy, leżąc choć nie razem, w tym samym pomieszczeniu co on. Dziś jej to wyjątkowo dokuczało. Nie chciała być już tak daleko jak była do tej pory. Nie chodziło o jej bycie na szlaku. Mogli być na osobnych kontynentach. Ale nie chciała czuć go umysłem tak daleko...


Cuniculus (Regis x Wiedźminka)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz