Chapter 6.

886 57 34
                                    

KYLIAN

-Kylian, kochanie jak Ty wyglądasz?- spoglądam swoimi przekrwionymi oczami na matkę, która uważnie mi się przygląda, robiąc przy tym minę jakbym co najmniej był umierający. -Dlaczego masz takie przekrwione oczy?- dopytuje, wyraźnie zmartwiona.

-No jak to dlaczego? Zapewne całą noc ćpał i pił. Ostatnio nic innego nie robi. - przewracam oczami nie mogąc znieść pretensji ojca. - Zawsze powtarzałeś, że trzeba walczyć do końca synu, że nie można się poddawać, więc dlaczego teraz tego nie robisz?

-Bo wiem, że już nic nie jest w stanie mnie uratować. To wszystko to kwestia czasu.- oznajmiam, wbijając swój wzrok w ścianę. -Od małego żyłem sportem. Ćwiczyłem więcej niż ktokolwiek, trzymałem dietę mimo,  znajomi zajadali się fastfoodem i co z tego mam? pierdolony wyrok.

-Kochanie, jeszcze nic nie jest przesądzone, jesteś w dobrych rękach, ale sam też musisz o siebie zadbać. Alkohol i narkotyki w niczym Ci nie pomogą.

-Pomagają zapomnieć, że prawdopodobnie za kilka pierdolonych miesięcy będziecie płakać nad moim grobem.

Przeklinam w myślach, widząc jak matka ze łzami w oczach wychodzi z salonu, w którym siedzimy i jestem zły na siebie, że po raz kolejny swoim zachowaniem doprowadzam do takiej sytuacji. Wiem, że im również jest ciężko, ale ta pierdolona, egoistyczna część mnie podpowiada, że to ja jestem najbardziej pokrzywdzony.

Czuję, że moja wizyta w rodzinnym domu tylko pogarsza i tak już ciężką sytuację, dlatego podnoszę się z krzesła i nie żegnając się z nikim- wychodzę.

Wsiadam do swojego samochodu i z całej siły uderzam dłonią w kierownicę, wydając przy tym głośny krzyk. W mojej głowie mieszają się przeróżne emocje, z którymi ostatnimi czasy nie daje sobie rady, ale wiem, co pomoże je chociaż na chwilę zagłuszyć. Od razu wyciągam z kieszeni telefon i wybieram dobrze znany mi numer.

-Siema, Haki! Masz ochotę zajarać?

-Jasne, wbijaj!

Po słowach Achrafa od razu się rozłączam i rzucam telefon na siedzenie obok, a następnie z piskiem opon wjeżdżam na ulicę. Pod dom bruneta, zajeżdżam po około trzydziestu minutach i uśmiecham się szeroko widząc tą przepitą mordę, która czeka by wsiąść do mojego samochodu.

-Siema, Kyky! Mózg Ci zeżre ta marycha.- oznajmia, zajmując miejsce pasażera, a następnie wyrywa mi z rąk woreczek wypełniony suszem i zaczyna skręcać blanta.

-I kto to mówi?! - śmieję się, biorąc pierwszego bucha. - To nie ja zdradzam żonę z każdą napotkaną kurewką, z resztą jebać to. - oznajmiam, machając lekceważąco ręką. -Każda z nich jest taka sama.

-Dokładnie! Chcą tylko kasy, markowych ubrań i wystawnego życia, a same do zaoferowania mają tylko cipkę.

Przytakuję koledze i rozkładam się wygodnie na fotelu kierowcy, czując jak zaczyna ogarniać mnie błogość i spokój. Siedzimy tak jakiś czas rozmawiając i śmiejąc się tak naprawdę z niczego, jednak w międzyczasie dostaje wiadomość od Sandry, że organizuje imprezkę i zaprasza nas wszystkich, co niesamowicie mnie cieszy, bo dawno się nie ruchałem. Poza tym to będzie kolejna dobra okazja by wkurwić tą małą, pyskatą okularnicę.

Player | Kylian MbappeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz