Chapter 10.

911 54 51
                                    

KYLIAN.

-A Ty gdzie się wybierasz?- biorę głęboki wdech i przewracam oczami słysząc dobrze znany mi głos. Zatrzymuję się w pół kroku i odwracam się posyłając stojącemu za mną Ramosowi spojrzenie śmierci. -Znowu pożarłeś się z Achrafem?- pyta, zakładając ręce na klatce piersiowej.

-Spadam do domu, lepiej bawiłem się na stypie.- kłamię, unikając jego wzroku. -A, co do Achrafa to pierdole go! Chcę się dobrać do jej cipki? to życzę mu powodzenia, oby tylko ponownie nie wylądował na policji jak ta mała suka oskarży go o jakieś gówno.

-Kurwa, czemu Ty się jej tak czepiasz? Co ona Ci takiego zrobiła?- pyta, mierząc mnie wzrokiem, który zaczyna irytować mnie z sekundy na sekundę coraz bardziej. -Wydaje się być naprawdę w porządku dziewczyną widać, że ma zasady!

-Zasady? Proszę Cię!- prycham. -Ta dziewczyna nie ma żadnych zasad, to zwykła sześćdziesiona!- warczę i nie czekając na reakcję Hiszpana, wychodzę z tego pierdolonego budynku.

Opieram się o maskę samochodu i wyciągam z kieszeni spodni paczkę papierosów, po czym wkładam jednego z nich do ust, zaciągając się dymem, który zaczyna przyjemnie drapać mnie po gardle. Wypuszczam zgromadzone w płucach powietrze i odchylam głowę do tyłu, nie mogąc wyrzucić ze swojej głowy widoku Lilly, która wydawała się być szczęśliwa tańcząc w objęciach Achrafa. Jej uśmiech był szczery i chyba to mnie kurwa zabolało najbardziej.

-Wiesz, że każdy zapalony papieros zabiera Ci jeden dzień życia?- otwieram oczy i unoszę brew, zdziwiony tym, że przede mną stoi pieprzona okularnica.

-Cóż, za dużo i tak mi ich nie zostało.- mruczę pod nosem, jednak na tyle cicho by brunetka tego nie usłyszała. -Co tu robisz?- pytam, wyrzucając niedopałek papierosa na asfalt, co wyraźnie ją wkurza, bo chwyta go w dłonie i wrzuca do kosza, który stoi obok.

-Musiałam...- zacina się, rozglądając się na boki. -Musiałam się przewietrzyć.-oznajmia, opierając się o maskę mojego samochodu, tuż obok mnie.

Nasze ramiona stykają się ze sobą, a do moich nozdrzy dostają się jej słodkie perfumy, co lekko mnie dekoncentruje, jednak nie daję tego po sobie poznać zachowując kamienną twarz. Wyciągam z opakowania kolejnego papierosa i odpalam go by jakoś uspokoić szalejące we mnie emocje i myśli.

-Mogę jednego?- pyta, wskazując na opakowanie papierosów, które trzymam w dłoni. Kręcę przecząco głową i unoszę rękę do góry, chcąc ją zwyczajnie w świecie wkurzyć. 

-Palenie zabija, okularnico.- przypominam jej, po czym ponownie zaciągam się tą pyszną trucizną.

-Ty z pewnością chciałbyś bym już nie żyła.- oznajmia smutno, wbijając swój wzrok w asfalt.

Marszczę brwi zszokowany jej wyznaniem i przez chwilę analizuję w głowie wypowiedziane przez nią słowa. 

-Nienawidzę Cię Lillianah Collins, to prawda! Ale nie życzę Ci śmierci- oznajmiam spokojnym tonem, po czym wyciągam w jej kierunku czerwono-białe pudełko, które od razu chwyta w swoje zmarznięte dłonie.

Obserwuję ją, gdy wkłada pomiędzy swoje pełne usta papierosa i próbuje się nim zaciągnąć, co skutkuje ciężkim do opanowania kaszlem. Kręcę głową niedowierzając w to jak bardzo jest nieporadna i poklepuję ją po plecach, by chociaż trochę jej pomóc w tej męce. 

-Spokojnie, oddychaj!- uspokajam ją i odsuwam swoją dłoń zauważając, że jej oddech się normuje.

-Pieprzone cholerstwo!- warczy i rusza w kierunku kosza na śmieci.

Player | Kylian MbappeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz