Rozdział 5 - Alkohol

582 319 294
                                    

Pożegnałam się z Edgarem i ruszyłam przed siebie. Nastrój prysł przez tego zasranego łotra. Musiałam oczyścić myśli po spotkaniu z nim.

Nieźle ci w zielonym. − Co to w ogóle miało być?

Komplement? Ironia? Prawdopodobnie to drugie, choć musiałam przyznać, że podobała mi się ciemnozielona tunika, na którą namówiła mnie Gwen i guzik mnie obchodziło jego zdanie.

Tak czy inaczej, mój wieczór z Edgarem został zrujnowany. Jak wszystko w moim życiu, kiedy pojawiał się czarnowłosy złodziej. Westchnęłam i skupiłam się nie na tym, co mówił, a jak się zachowywał, a zachowywał się podejrzanie. Znałam go już na tyle dobrze, by widzieć, że coś knuł i potrzebował do tego Farrena. Hornan nie był bezinteresowny. Nie proponowałby komuś napitku nie myśląc o sobie. Wiedziałam, że na pewno zabrał go do Chętnej Syreny. Nie przepadałam za tym miejscem i pewnie dlatego tak lubił tam chodzić.

Może powinnam zaburzyć to jego poczucie bezpieczeństwa, tak jak on zrobił to dzisiaj z moim? − zapytałam sama siebie.

Nie był to głupi pomysł, zwłaszcza, że mogłam się dowiedzieć co mu chodzi po głowie, a jeśli planuje kolejny skok - przeszkodzić mu. Uśmiechnęłam się do siebie szelmowsko i przyspieszyłam kroku. Nie wiedziałam, ile czasu zamierza tam spędzić, ale nie chciałam go przeoczyć.

Zajrzałam przez jedyne okno do środka Syreny i zobaczyłam, że Farren już ledwo trzymał się prosto, a na jego kolanach kołysała się na wpół naga syrena. Znaczyło to tyle, że najprawdopodobniej niedługo zajmie się sobą, a złodziej albo wyjdzie, albo również znajdzie sobie towarzyszkę. Na wszelki wypadek zapamiętałam, którą syrenę obmacywał bard i uznałam, że poczekam na rozwój wypadków po drugiej stronie ulicy.

Nie musiałam długo czekać, aż zza drzwi wypadł ledwo utrzymujący własny ciężar Hornan. Nawet mnie nie zauważył. Wyglądało na to, że nie widzi nawet czubków własnych butów i porusza się podążając tylko za węchem, macając okoliczne ściany niczym najmilsze kochanki.

Musiałam przyznać, że ta obserwacja sprawiała mi nie lada frajdę. Czarne włosy miał w nieładzie większym niż zwykle, jakby trzymając się za nie utrzymywał głowę w pionie. Potknął się kilka razy, ale ani razu się nie wywrócił. Kiedy skręcił do swojej alejki, śmiało ruszyłam za nim.

Był bezbronny jak baranek idący na rzeź.

Skręciłam za róg i zobaczyłam, że zniknął na schodach prowadzących na piętro. Wiedziona ciekawością, zajrzałam do środka. Na szczycie schodów, na podeście, znajdowały się kolejne drzwi, otwarte na oścież, jakby zapraszając mnie do środka. Z wewnątrz sączyło się jedyne w korytarzu światło.

Powoli weszłam na pierwszy stopień. Tętno mi przyspieszyło. Usiłowałam ujrzeć coś w jasnej plamie światła. Powoli szłam do góry, uważając, aby nic mnie nie zdradziło. W ciszy panującej w korytarzu słyszałam nawet swój płytki oddech. Ciągnęło mnie do tego światła jak ćmę, która wiedziała, że czai się tam niebezpieczeństwo, ale i tak podążała w jego stronę, dopóki nie zakończyła swojego żywotu w płomieniach. Czułam się dokładnie jak ten owad, pociągana jakąś niewidzialną siłą.

Dotarłam do ostatniego stopnia. Teraz już tylko dwa, może trzy kroki dzieliły mnie od drzwi. Nigdy wcześniej nie doszłam tak daleko. Tak blisko jego kwatery. Ruszyłam znów w stronę tej jasności i zaczęłam szybciej oddychać. Nadal oślepiona nie widziałam jeszcze, co było w środku. Poruszałam się tak wolno i ostrożnie, jak to tylko było możliwe.

Zrobiłam drugi krok.

Sięgnęłam do drzwi, do tego światła, kiedy poczułam, że coś łapie mnie za rękę. Zaskoczona, nie zdążyłam wykonać uniku i po chwili trwającej krócej niż mgnienie, ujrzałam długie, unieruchamiające mnie przedramiona, krzyżujące się na mojej talii i przyciskające moje ręce do boków, a za plecami wyczułam twardą klatkę piersiową.

Miasto Złodziei (Część 1) - AshenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz