Rozdział 4 - Pieśń

627 344 323
                                    

Ashen, obecnie.

Otrząsnąłem się ze wspomnień i wróciłem myślami do rzeczywistości. Skupiłem znów wzrok na zawiadomieniu przede mną, żeby w końcu przeczytać ze zrozumieniem to, na co patrzyłem. Dzisiejszego wieczoru w Złotej Rybce miał odbyć się występ jakiegoś barda. Pomyślałem, że dawno żadnego nie widziałem i będzie to dobra odskocznia, zanim wezmę się do następnego skoku. Zresztą na ich występach zawsze zjawiały się tłumy ludzi, może właśnie dzisiaj nadarzy się okazja, żeby coś ciekawego podsłuchać albo zwędzić.

Do występu było jeszcze sporo czasu, więc postanowiłem przeczekać gwar południa w swojej kwaterze. Niestety musiałem się najpierw przedrzeć przez stragany na drugą stronę Placu Targowego. Zdecydowanie nie miałem ochoty na obchodzenie go całego dookoła, ale nie było to moje ulubione miejsce. Zewsząd atakowały mnie przeróżne zapachy. Smród ryb mieszał się z perfumami mijanych przeze mnie kobiet. Przeciskając się przez tłum, w sąsiedniej alejce ujrzałem burzę rudych włosów.

Gwen? − Skojarzyłem.

Poszukałem lepszej pozycji do obserwacji. Kiedy przesunąłem się nieco, zauważyłem, że to rzeczywiście barmanka ze Złotej Rybki w towarzystwie nikogo innego, tylko Lily. Wiedziałem, że się przyjaźnią, więc specjalnie mnie to nie zaskoczyło. Gwen próbowała jej wcisnąć pod nos jakieś błękitne sukno.

Powodzenia, ruda − prychnąłem w duchu.

Przeszły do kolejnego straganu, a ja podążyłem równolegle z nimi jak lustrzane odbicie. Gwen była w swoim żywiole, a Lily tylko jej potakiwała nieprzytomnie. Tak bardzo się od siebie różniły, że czasem zastanawiałem się jakim cudem się w ogóle przyjaźnią.

− Uważaj pan jak leziesz! − Usłyszałem nagle przed sobą i omal nie wpadłem na niskiego, grubego mężczyznę.

Lily od razu odwróciła wzrok w moją stronę, a nasze spojrzenia spotkały się ponad koszami wypełnionymi rybami wszelkich gatunków. Przez chwilę przyglądała mi się, jakby zastanawiała się skąd się tu wziąłem, po czym zmarszczyła nos i pociągnęła Gwen za łokieć w przeciwnym kierunku. Stałem jeszcze przez chwilę wpatrzony w jej plecy, po czym wzruszyłem ramionami i poszedłem w swoją stronę. W końcu miałem dziś plany na wieczór i nie pozwoliłbym, żeby spotkanie z Lily mi je zrujnowało.

*

Udałem się wcześniej do Złotej Rybki. Nie chciałem ryzykować, że nie znajdę w środku żadnego miejsca i będę się musiał tłoczyć przy ladzie. Za barem stała matka Gwen, ale wzięła sobie kogoś do pomocy. Mądra kobieta. Dziś na pewno nie będzie mogła narzekać na brak klienteli. Na występ czekało już całkiem sporo ludzi. Zamówiłem kufel piwa i zabrałem go ze sobą w kąt sali, z którego mogłem obserwować scenę.

Popijałem swój trunek powoli, dla zabicia czasu dłubiąc końcem noża w stole. Wokół słyszałem tylko gwar rozmów. Jeden wielki szum. Mogłem zapomnieć, że uda się dzisiaj namierzyć kogoś wartego uwagi lub choć usłyszeć strzępek przydatnej informacji. Pewnie jak zwykle zakończę wieczór w Chętnej Syrenie, a za poszukiwania wezmę się dopiero jutro z samego rana... no, może koło południa.

Nudziłem się czekając i już miałem wstać, kiedy zobaczyłem Gwen witającą się z matką. Stała z nią jakaś dziewczyna odwrócona do mnie plecami, jednak coś w jej postawie wydawało mi się znajome. Przekrzywiłem głowę w zamyśleniu, ale zaskoczony rozpoznałem ją, dopiero gdy odwróciła się do mnie profilem.

To Lily, ale wyglądała jakoś inaczej. Przez chwilę nie potrafiłem sobie uzmysłowić dlaczego od razu jej nie poznałem. Przejechałem wzrokiem po jej sylwetce i wtedy mnie olśniło. Zamiast swoich zwyczajowych skór, miała na sobie ciemnozieloną tunikę, czarny gorset zawiązany ciasno w pasie, a brązowe włosy, które zwykle przykrywały połowę jej twarzy, teraz były założone za ucho. Wyglądało na to, że Gwen jednak zmusiła ją do jakiegoś zakupu na targowisku.

Miasto Złodziei (Część 1) - AshenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz